Выбрать главу

– Wiem o tym, kapitanie, i już pewne kroki poczyniłem! – rzekł Pitt z głośnym śmiechem, podając mu kilka numerów brukowych angielskich, francuskich i hiszpańskich dzienników z podkreślonymi czerwonym ołówkiem ogłoszeniami w rubryce „Posady zaofiarowane".

Nilsen czytał na głos:

– „Pitt Hardful, kapitan dalekich ryz, poszukuje dawnego kompana, rudego Juliana Miguela oraz jego starych i nowych przyjaciół na popłatne, chociaż trudne roboty na statku i w kopalniach. Ogólna ilość potrzebnych ludzi – 30. Dyskrecja, bezpieczeństwo i dobre traktowanie zapewnione. Za ubranie, wikt i zarobek wymagane są posłuszeństwo bezwzględne i sumienna praca. Zgłosić się do londyńskiego portu na pokład „Witezia". Hasło «Numer 13»." Norweg ze zdumieniem podniósł oczy na wciąż śmiejącego się Pitta.

– Zabawna historia! – mruknął. – Objaśnijcie, co to ma znaczyć!

– Rudy Miguel, bardzo wesoły i dzielny chłopak – zaczął opowiadać Pitt – był towarzyszem mojej niedoli więziennej i gdy wyszliśmy razem za bramę ula, obiecałem, że go wyprowadzę na „drogę uczciwego życia". Chcę teraz to uczynić i dla niego, i dla nas, bo będziemy mieli z niego prawdziwą pociechę, kapitanie! Nie wątpię, że przybędzie tu wkrótce, ponieważ ogłoszenie dałem do takich pism, które są czytane niekoniecznie w pierwszorzędnych hotelach. Niezawodnie przyprowadzi z sobą takie bractwo, że będziemy zmuszeni jak najrychlej wyciągnąć kotwicę z dna Tamizy i biec dalej od lądu, gdyż ci dżentelmeni nie mają dobrej opinii w społeczeństwie. Wskazałem w ogłoszeniu hasło „Numer 13", bo gdyby taki pan zjawił się bez uprzedzenia, to pierwszy lepszy majtek z warugi bez gadania kropnąłby go przez łeb bosakiem, obawiając się puścić go na dek!

– A jakże z akordem nowych majtków do załogi? – pytał Nilsen.

– Po co? – wzruszył ramionami Pitt. – Wśród tych trzydziestu drabów z pewnością połowa jadła chleb z różnych pieców i niezawodnie zna się na służbie czeladzi okrętowej. Zresztą wkrótce się dowiemy!…

– Ładną będziemy mieli załogę! – zawołał, wybuchając śmiechem, kapitan.

– Damy sobie z nią radę! – odparł Pitt. – No, dla pewności i posłuchu weźmiemy z sobą o jakie sto naboi rewolwerowych więcej… Lecz, spodziewam się, do zamieszek nie dojdzie. A teraz płyńmy na brzeg po zakupy. Oprócz kopalnianego inwentarza musimy przygotować bieliznę i ubranie dla załogi. Czeka nas leże zimowe na brzegach Lodowatego Oceanu. Rzecz poważna i niełatwa! Musimy wrócić stamtąd zdrowi i bogaci…

Nilsen z głośnym westchnieniem podniósł się. W sercu olbrzymiego szypra, jak dziecko bezbronne idącego za losem i wypadkami, żyło inne marzenie. Jednak nic nie powiedział, zacisnął wargi i otworzywszy żelazną skrzynię, zaczął wyjmować z niej grube paczki białych, angielskich banknotów.

Po chwili czterowiosłowy bat mknął już do przystani, odwożąc obydwóch kapitanów na przystań przy London Bridge.

Olaf Nilsen i Pitt Hardful nie powrócili tego dnia na pokład swego statku. Pozostali w mieście, aby za jednym zamachem załatwić wszystkie sprawy. Wieczór spędzili w kawiarni hotelu „Regent Palace", gdzie omówili resztę szczegółów przyszłej wyprawy. Tu też Pitt poddał kapitanowi bardzo ważną decyzję.

– Chcę dać jedną radę, dotyczącą Elzy Tornwalsen – rzeki Hardful. Norweg podniósł głowę i badawczo patrzał na towarzysza.

– Czy nie myślicie, kapitanie – zapytał Pitt – że kobieta w przebraniu męskim, udająca zwykłego marynarza, budzi w otoczeniu różne domysły i drażni? Gdyby Elza jako zwykła kobieta znajdowała się na pokładzie szonera, nikogo to by nie dziwiło. Na kupieckim statku, i do tego do was należącym, możecie wieźć kobietę, chociażby własną żonę. Nikt wam tego zabronić nie może! Elza Tornwalsen w ubraniu marynarza ukrywała się przed pościgiem męża, lecz teraz macie mnie, który potrafi ją obronić na podstawie prawa. Po co więc teraz taka maskarada? Będziemy mieli na pokładzie trzydziestu nie znanych nam mężczyzn i tajemnica otaczająca kobietę-marynarza może nowe wywołać trudności i zamieszki w załodze, jak to było przy dawnym bosmanie i jego czeladzi. Czyż nie będzie prościej, jeżeli Elza Tornwalsen przywdzieje strój kobiecy i zajmie się kuchnią na „Witeziu", będzie spełniała obowiązki kuka, stewarda i magazyniera rumowego?

Nilsen namyślał się.

– To dobra rada! – mruknął. – Niech nowa załoga myśli, że jest ona moją siostrą. Mówiąc to, kapitan westchnął.

.- Nie! – zawołał Pitt. – Niech uchodzi za moją siostrę, a ja już powiem rudemu Miguelowi, o ile tylko ten ptaszek nie ugrzązł gdzieś znowu za kratą, żeby jego kamraty pamiętali o tym, jeżeli chcą mieć dobre życie na „Witeziu"!

Olaf Nilsen zajrzał w oczy Pittowi i nic nie mówiąc, mocno ścisnął mu obie ręce.

Siedząc później w jakiejś nocnej restauracji, z błaznującym na estradzie Murzynem, wystrojonym w biały frak i cylinder, kapitan, pogrążony w myślach, nagle zapytał towarzysza:

– Jak to tylko będzie, kapitanie Siwir, z tymi kopalniami złota? My, marynarze, znamy się na maszynie okrętowej, na żaglach, talach, trosach i masztach, lecz o kopalniach pojęcia zielonego nie mamy.

– Posiadamy zdrowe ręce, spryt i wolę – odparł, pociągając czerwone wino, Pitt. – A co do wiedzy i wprawy, to mamy od tego inżyniera Rynkę, tego Polaka. Jest to człowiek pomysłowy, wykształcony w swoim fachu i rozumiejący znaczenie naszego planu. Rozmawiałem z nim i jestem o wszystko spokojny, kapitanie. Odrzućcie więc wszystkie smutne myśli i troski i postarajcie się śmiać z tego idiotycznego Murzyna, który bawi białą publiczność, tak znienawidzoną" przez siebie. Za wasze zdrowie, Olafie Nilsen!

– Na pomyślność naszą, Pitt Hardful! – odpowiedział Norweg, trącając się kieliszkiem. Dopiero nazajutrz późno wieczorem powrócili kapitanowie na „Witezia". Spotkał ich

zafrasowany Mikołaj Skalny.

– Co się stało? – zapytał kapitan.

– Zaczęli przybywać ci… co to mają podawać hasło „Numer 13" – meldował mechanik.

– Aha! – zawołał Pitt z głośnym śmiechem. – Cóż? Piękne ptaszki z pewnością, bo naszemu mechanikowi aż twarz się wyciągnęła.

– Włóczyłem się, kapitanie Siwir, po różnych legowiskach, lecz nigdzie takich podejrzanych drabów nie spotykałem! – mówił przerażonym głosem Skalny. – Gdy taki ananas patrzy na człeka, to temu pugilares, zegarek, ostatnie penny z kieszeni same wyłażą i lecą ku takiemu opryszkowi! Nie śmiałem zostawić ich na wolności, więc wszystkich wpakowałem do rumu na sztabie i zamknąłem.

– Ci panowie się nie obrażą! – zaśmiał się Pitt. – Naturalnie – tylko w tym wypadku, jeżeli daliście im co do zjedzenia, mechaniku?

– Kapitanie! Jak oni jedzą! – zawołał chwytając się za głowę Skalny. – Wpakowali w siebie po trzy pełne marynarskie porcje!

– Wygłodzili się widocznie – objaśnił, chytrze patrząc na Nilsena, Pitt. – Musieli odbyć daleką podróż… No ale prowadźcie ich do biesiadni, tylko po jednemu! Pamiętając uprzedzać wszystkie warugi, żeby puszczano przybywających z hasłem!

– Rozkaz wydany – odparł Skalny i poszedł spełnić polecenie Pitta.

Wkrótce do biesiadni wszedł mechanik, a za nim mały, pękaty, zupełnie łysy człowiek o czerwonej, pucołowatej twarzy, zadartym nosku i o żałosnym wyrazie oczu i ust. Wystąpił na środek kajuty i rozkrzyżowawszy ręce, złożył elegancki ukłon, po którym zbyt szczelnie opinająca jego okrągłą figurkę szara w kratki marynarka utworzyła nad nim coś na kształt chomąta, a jedna nogawka wąskich spodenek zadarła się aż do kolana, odkrywając czerwoną, kosmatą łydkę.

Po ukłonie wyprostował się z godnością i wymachując rękoma, zaczął szybko trajkotać jakąś dziwaczną mieszaniną różnych języków.

– Może pan zechce wybrać jeden z języków dla rozmowy z nami? – zaproponował mu poważnym głosem Pitt. – Prędzej dojdziemy do porozumienia.

Mały, zabawny człowieczek zaczął mówić po francusku.

– Mam zaszczyt przedstawić się… Mateusz Binjean, znany więcej pod przezwiskiem. „Kula Bilardowa". Słynny w swoim czasie artysta cyrkowy…

– Klown? – wstawił Pitt.

– Komik-bouffe – poprawił artysta. – Przysłał mnie tu mój przyjaciel, Julio Miguel -„Rudy Szczur"… Jaka robota, jakie warunki, gdzie, kiedy?

Pytania posypały się, jak orzechy z dziurawej torby.

– Hola, hola, mój panie! – zawołał Pitt. – Nie tak gwałtownie! O wszystkim pan się dowie, gdy się zbierze cały komplet. Tymczasem może pan sobie jeść, spać, trochę pić, palić fajeczkę i nie wychodzić na brzeg. Zresztą, jak mi się wydaje, Londyn pana nie bardzo pociąga?

– Istotnie… – mruknął Kula Bilardowa. – Miasto rozległe i piękne, nie ma co mówić, lecz wprost kroku stąpić nie można, żeby się nie otrzeć o policjanta! I to takie duże, mocne chłopy, a oczami „kręcą jak dzikie bestie!

– Wspaniale! – przytaknął Pitt Hardful. – Czy Miguel też już przybył?

– Niestety nie! – odpowiedział z eleganckim uśmiechem komik-bouffe. – Interesy zatrzymały go na kilka dni… Lecz postara się, bardzo się postara przybyć na czas, dżentelmeni!