Numa zjawił mi się w dalekiej ziemi i rzekł: „Idź do kraju Sameednam, pokaż ludowi jego skarby, zebrane przeze mnie, naucz go pracy, zaprowadź sprawiedliwych białych ludzi, którzy stale będą dostarczali proch, haki na ryby, strzelby, herbatę, tabakę, cukier, tkaniny i piękne, błyszczące naczynia; którzy będą walczyli z chorobami i śmiercią mego ludu i założą na jego ziemi wielkie, bogate miasto, gdzie zawsze będą towary i pożywienie, gdzie powstaną szkoły, w których synowie i córki mego ludu będą się uczyli, aby się stać równymi białym braciom!"
I oto przyszliśmy i zaczęliśmy wspólną pracę – ciągnął, podnosząc głos Biały Kapitan. -Już możecie się nie obawiać zimy, bo damy wam wszystko dla walki z chłodem, głodem i chorobami. Wy chcecie zburzyć nasze dzieło, bo ślepy i głuchy czarownik Tawga, który nie widział z bliska Numy i nie słyszał jego głosu, namówił was, żebyście powstali przeciwko woli wielkiego boga. Niech przyjdzie tu szaman, a ujrzycie, że jest kłamcą, że chce przyprowadzić tu złych białych ludzi, którzy wodą ognistą zrujnują was i doprowadzą do zguby. Niech przyjdzie tu czarownik!
Mowa Pitta podziałała na tubylców. Kilku młodych Samojedów pobiegło po szamana. Przyprowadzono go i postawiono obok Pitta.
– Człowieku! – rzekł do niego Hardful. – Oto stoimy obok siebie w obliczu Wielkiego Numy. Jeżeli mówiłeś prawdę, powtórz za mną słowa klątwy: „Numo sprawiedliwy, jeżeli głosiłem twoją wolę, zostaw mnie przy życiu – jeżeli słowa moje były kłamliwe, zrzuć na mnie. zwisającą nade mną skałę!"
Zapanowało głuche milczenie i setki oczu spoczęły na czarowniku. Ten jednak nie śmiał powtórzyć słów białego człowieka.
Wtedy Pitt śmiałym i stanowczym głosem powtórzył klątwę i zawołał:
– Widzicie teraz, ludzie Sameednam, Tawga i Tunguz, że szaman jest kłamcą, a moje słowa – prawdą! Powracajcie do pracy i bądźcie spokojni o żony wasze i wasze dzieci!
– Numa przeklnie was! – zaryczał czarownik, lecz tłum, drwiąc z niego, szedł już w stronę szybu.
– Człowieku zły i kłamliwy! – zwrócił się do niego Pitt. – Na statku wydadzą ci mąki, soli i dwie blaszanki prochu, abyś pamiętał, że nie jesteśmy mściwymi ludźmi. Odejdź od nas na zawsze! Bądź zdrów!
Szaman zniknął tego wieczora.
Rum „Witezia" szybko napełniał się woreczkami ze złotem. Roboty szły spokojnym trybem i Rynka, kierujący nimi, nie potrzebował już dużej ilości robotników. Pitt, przywoławszy do siebie wesołego zawsze Ludę, Miguela i Anglika Crewa, posłał ich na czele pięćdziesięciu Samojedów na reniferach w znane tubylcom miejsca na Wybrzeżu Lejtnanta Łaptiewa na poszukiwanie i zbiory bursztynu.
W parę tygodni później zaczęli przybywać jeźdźcy, wioząc w workach kawały żółtej jak miód, stwardniałej na kamień smoły przedpotopowych drzew.
Nareszcie nastał dzień, w którym „Witeź" musiał odpłynąć po nowe towary i dla złożenia w banku zdobytego złota.
– Kapitanie – rzekł Pitt – prowadźcie statek, ja zostanę i będę czekał na was. Zdążycie przybyć przed zimą. Nilsen potrząsnął głową.
– Popłyniecie wy, kapitanie Siwir, a ja tu pozostanę! Jestem właścicielem i szyprem „Witezia" i taka jest moja wola!
– Chciałem, żeby Elza Tornwalsen wypoczęła po bardzo ciężkiej pracy… – szepnął Pitt. -Teraz będzie zmuszona pozostać tu… Tymczasem przed nami. zima polarna, Olafie Nilsen!
– Elza popłynie z wami.,. – także szeptem odpowiedział kapitan. – Tak będzie lepiej dla nas wszystkich. Może czas rozstrzygnie nasze losy…Ten, kto będzie miał cel oczekiwania, będzie czekał, kto go straci… Zamyślił się i zakończył: -… ten już nie będzie nigdy oczekiwał!
– Kapitanie Nilsen – powiedział Pitt – wszystko pozostanie po dawnemu.
– To źle-mruknął Norweg-lecz dziękuję wam!
„Witeź" nazajutrz przed świtem opuścił Jezioro Tajmyrskie i po północy już się kołysał przy dość silnej dmie na oceanie, trzymając kurs na zachód.
Mikołaj Skalny został znów mechanikiem, mając do pomocy Sanickiego i czterech Eskimosów za palaczy; Falkonet był bosmanem i dowodził czeladzią złożoną z Fostera, Rudego Szczura, Crewa i dziesięciu tubylców.
Elza Tornwalsen rządziła w kuchni okrętowej, a jej pomocnikiem pozostał zwinny i sprawny Lark.
Biały Kapitan prowadził „Witezia" dawną drogą, ostrożny i baczny na wszystko. Szturmy dwa razy miotały szonerem, raz lód zastąpił mu drogę, lecz Pitt spostrzegł ruch białych, martwych pól i pomyślnie ominął je, podchodząc tak blisko do brzegu Azji, że widział bałwany wybiegające na piaszczyste, pustynne łachy.
PRZEKLEŃSTWO CZAROWNIKA
„Witeź" spędził siedem tygodni na morzu i w Vardó. Pitt sprzedał część złota i nie tylko napełnił wszystkie rumy szonera towarami i zapasami, potrzebnymi dla tubylców, lecz namyśliwszy się dobrze, zakontraktował statek handlowy, który miał dostarczyć duży ładunek nabytych przez niego zapasów, obliczonych na dwa lata pracy na Tajmyrze. Wieść o tym, że kapitan „Witezia" złożył do stalowych kas banku dużą ilość złota, lotem błyskawicy rozniosła się po mieście, dzienniki zaś całego świata powtórzyły ją i setki przedsiębiorczych i chciwych ludzi zaczęło przybywać do Vardo dla porozumienia się z Pittem Hardfulem.
Biały Kapitan miał do wyboru różnorodnych ludzi. Ci, co przybywali do niego, trawieni „złotą gorączką" ludzie bez żadnej wiedzy i bez pieniędzy, byli często typami nader energicznymi, i Pitt spisał z nimi umowy jako ze zwykłymi górnikami, otrzymującymi od przedsiębiorstwa „Witezia" utrzymanie, narzędzia pracy i część złota zdobytego przez każdego z nich. Ludzi bogatych, życzących wnieść znaczne kapitały do przedsiębiorstwa, namówił do założenia sklepów i składów handlowych na terenie robót, spodziewając się, że wyrastająca w ten sposób osada stanie się zawiązkiem przyszłego miasta.
Gdy rozmawiał o tym z Elza Tornwalsen i towarzyszami, Sanicki zapytał go:
– Powiedzcie, kapitanie, jak myślicie? Przecież obszary przecięte rzeką Tajmyr należą do Rosji. Rząd może nie pozwolić wam na to, potrafi zburzyć miasto i wysiedlić mieszkańców.
– Jeżeli użyje przemocy – wtedy niezawodnie dokona tego. Jeżeli zaś usłucha głosu rozsądku i prawa, nasz plan zostanie urzeczywistniony. Badając sprawy dalekiej północy, dowiedziałem się o bardzo ważnym szczególe. Zbrojny podbój Syberii, rozpoczęty przy Iwanie Groźnym i zakończony w drodze pokojowej dopiero w 1875 roku, nie jest wszędzie dostatecznie prawnie zatwierdzony. Oddzielne szczepy mongolskie podpisały umowy polityczne, przechodząc pod berło carów rosyjskich. Takimi są Ostiaki z Obi, Kirgizi z Irtyszu, Jakuci, Buriaci ze stepów położonych za jeziorem Bajkał i inne drobniejsze ludy. Chińczycy, podpisując aiguński traktat polityczny z Rosją, odstąpili jej wszystkie szczepy zamieszkujące północno-wschodnią część Azji, chociaż nikt nigdy nie pytał o wolę ludności. Jednakże na wszelki protest poszczególnych szczepów Rosja może, opierając się na pewnych traktatach politycznych, odpowiedzieć żądaniem bezwzględnej uległości. Całkiem inaczej przedstawia się sprawa Samojedów. Nigdy nie byli podbici i żadnej umowy z Rosją nie zawierali. Rosjanie narzucili im bezprawnie swoją władzę i swoje rządy, obciążając podatkami naturalnymi. Lecz Samojedzi mogliby prosić świat cywilizowany o zachowanie i obronę ich wolności oraz praw do ziemi i jej bogactw. Zawierając umowy ze starszyzną samojedzką jako z wolnym ludem, postępujemy zgodnie z prawem międzynarodowym i tym prawem będziemy się bronili.
– Rozumiem! – zawołał Miguel – Teraz tylko czekać, aż dowiemy się, że królem Samojedów został obrany Lundatem, mój przyjaciel, ten, który wycyganił u mnie pudełko zapałek. Gotów jestem pojechać w jego imieniu na posła do Madrytu! Pitt zaśmiał się wesoło.
– Nie śpieszcie się zbytnio, Julianie! – odparł. – Pamiętajcie -tymczasem o hiszpańskiej policji…
– Oj, nie lubię tego słowa! – żachnął się Rudy Szczur.
– Po dziesięciu latach sam będę radził wam, abyście kandydowali na posadę posła samojedzkiego – mówił, klepiąc go po ramieniu, Hardful.
Większość przybywających z różnych krajów na „Witezia" Pitt odrzucił, gdyż był to element niezdyscyplinowany, zbałamucony i niepewny.
Po pięciu tygodniach „Witeź" wypłynął z Vardó, a w kilwaterze za nim szły dwa parowce. Jeden zawierał w swoich magazynach zakupione przez Pitta towary, a na pokładzie wynajętych ludzi; drugi należał do zawiązanej spółki handlowej i był naładowany towarami i materiałami budowlanymi, beczkami dla solenia ryb i worami z mąką i solą.
Pitt Hardful nie podejrzewał, że podczas jego nieobecności na Tajmyrze zdarzyły się nieoczekiwane wypadki.
Złoto napływało coraz obficiej do składu zbudowanego przez Nilsena.
Rynka każdego wieczoru po skończonej pracy przychodził do kapitana i opowiadał mu o bajecznej ilości drogocennego kruszcu, nagromadzonego pod warstwą torfu i zlodowaciałej ziemi.
– Wynajdujemy coraz częściej nieduże zagłębienia w kamienistym gruncie napełnione kawałkami złota. Jest tak czyste, że tylko z rzadka w jego masie spotkać się dają odłamki kamieni. Ponieważ spotykamy bardzo duże bryły metalu, nasi poszukiwacze. Puchacz i Bezimienny, zaczęli podejrzewać, że w górze Numy powinna istnieć złotonośna żyła, którą woda kruszy, wymywając z niej duże masy metalu zawartego w rudzie. Świadczy o tym forma i zewnętrzny wygląd złota. Rozpoczęte wiercenie góry dziś wykryło szeroką na dwa metry żyłę złotej rudy, przecinającej cały masyw Numy i biegnącej dalej przez grzbiet Mgoa-Moa. Jest to niesłychanie doniosłe odkrycie, gdyż odsłania przed nami horyzonty na długi szereg lat wydajnej pracy w tej miejscowości!