– A kim jest pani?
– Nazywam się Brunhilda Sigurd. Choć pani nazwisko jest sławniejsze od mojego, obie jesteśmy indywidualnościami w wybranej przez nas dziedzinie, pozyskania najcenniejszej substancji na ziemi – wody.
– Jest pani hydrotechnikiem?
– Studiowałam na najlepszych uczelniach technicznych w Europie. Po studiach przeniosłam się do Kalifornii, gdzie założyłam firmę konsultingową, obecnie największą na świecie.
Francesca pokręciła głową. Była pewna, że zna wszystkich w branży inżynierii wodnej.
– Nigdy o pani nie słyszałam – powiedziała.
– Działam za kulisami. Bardziej mi to odpowiada. Mam dwa metry dziesięć wzrostu. Ze względu na posturę jestem dziwolągiem, przedmiotem drwin ludzi znacznie niższych i gorszych ode mnie.
Mimo swojej trudnej sytuacji Francesca potrafiła ją zrozumieć.
– Mnie również dali się we znaki idioci, którzy nie chcieli pogodzić się z faktem, że kobieta może być lepsza od nich – powiedziała. – Ale nie przejmowałam się tym.
– A może powinna pani. Ostatecznie moja złość na to, że muszę się kryć przed ludźmi, stała się atutem. Swój gniew przekułam w nieposkromioną ambicję. Z myślą o przyszłości, przejęłam inne firmy. Tylko jedno stanęło mi na drodze. – Brunhilda znów uśmiechnęła się chłodno. – Pani, doktor Cabral. Kilka ładnych lat temu stało się dla mnie jasne, że z czasem popyt na słodką wodę przerośnie na świecie jej podaż, i zapragnęłam być tą, w której ręku znajdzie się wtedy kurek. A potem usłyszałam o pani rewolucyjnym procesie odsalania. Pani sukces storpedowałby moje metodycznie realizowane plany. Nie mogłam na to pozwolić. Rozważałam, czy nie złożyć pani propozycji, ale kiedy poznałam, z kim mam do czynienia, doszłam do wniosku, że nie wyperswaduję pani niepraktycznego altruizmu. Dlatego postanowiłam nie dopuścić do podarowania tego procesu światu.
Francesce krew uderzyła do głowy.
– To pani zorganizowała moje porwanie! – wysyczała.
– Liczyłam, że namówię panią do współpracy. Umieściłabym panią w laboratorium, aby udoskonaliła pani ten proces. Niestety moje plany wzięły w łeb, a pani znikła w Amazonii. Wszyscy myśleli, że pani zginęła. Aż tu nagle czytam o przygodach doktor Cabral wśród dzikusów, o tym, jak została ich królową. Obie przetrwałyśmy we wrogim świecie.
– Gdybym zapoznała panią z moim odkryciem, to co by się z nim stało? – spytała spokojnym tonem Francesca, opanowawszy gniew.
– Zatrzymałabym go w tajemnicy, umacniając kontrolę nad światowymi zapasami wody.
– Chciałam podarować swoje odkrycie światu. Ulżyć ludzkim cierpieniom, a nie czerpać z nich zyski – odparła z pogardą Francesca.
– To chwalebne, ale niepraktyczne. Przekonana o pani śmierci, postanowiłam skopiować pani dzieło i założyłam w Meksyku laboratorium. Niestety zniszczył je wybuch.
Francesca ledwo powstrzymała śmiech. Znała przyczynę eksplozji i kusiło ją, by oznajmić to olbrzymce prosto w twarz. Ale zamiast tego powiedziała:
– Nie dziwi mnie to. Eksperymentowanie z wysokim ciśnieniem i wysokimi temperaturami wiąże się z ryzykiem.
– Nieważne. Główne laboratorium, które mam tutaj, pracowało nad innym aspektem procesu. I wtedy przyszła dobra wiadomość o pani ucieczce z Amazonii. Wprawdzie znowu pani zniknęła, ale wiedziałam o pani związkach z NUMA. Śledziliśmy Troutów od ich powrotu do Stanów.
– Znów marnuje pani czas.
– Bynajmniej. Jeszcze nie jest za późno na wykorzystanie pani wiedzy w pracy dla mnie.
– W dziwny sposób werbuje pani pracowników. Po pierwszym porwaniu spędziłam dziesięć lat w puszczy. A teraz uśpiła mnie pani i porwała drugi raz. Dlaczego miałabym cokolwiek dla pani zrobić?
– Wesprę pani badania niespotykanymi subwencjami.
– Chętnie sfinansowałoby je wiele fundacji. Ale nawet gdybym była skłonna dla pani pracować, a nie jestem, istnieje pewien zasadniczy szkopuł. Proces odsalania wymaga skomplikowanej przemiany cząsteczkowej, która zachodzi tylko w obecności bardzo rzadkiej substancji.
– Wiem o anasazium. Wybuch w laboratorium w Meksyku zniszczył mój zapas tego materiału.
– To źle – odparła Francesca. – Bez niego proces jest niemożliwy. Jeśli więc z łaski swojej wypuści mnie pani…
– Z pewnością ucieszy panią wieść, że mam wystarczająco dużo anasazium, by dopracować metodę. Na wieść o pani powrocie zdobyłam znaczną ilość tego rarytasu. Dodam, że w samą porę. Bo NUMA wysłała z tym samym zadaniem część swojej ekipy do zadań specjalnych. Nareszcie mogę więc sfinalizować plan przejęcia kontroli nad słodką wodą na świecie. Tylko pani jest w stanie docenić jego genialną prostotę.
Francesca udała, że zadowolona z komplementu z wahaniem akceptuje jej propozycję.
– No cóż, udział w tak ambitnym przedsięwzięciu jest bardzo kuszący dla mnie, jako hydrologa – odparła.
– Świat wkracza właśnie w największy okres susz w swojej historii. Doświadczenia przeszłości wskazują, że może on potrwać nawet sto lat. Susze już dały się we znaki w Afryce, Chinach i na Bliskim Wschodzie. Pragnienie zaczyna dręczyć także Europę. A ja zamierzam przyśpieszyć ów proces wysychania świata.
– Proszę wybaczyć mój sceptycyzm, ale przecież to absurd.
– Doprawdy? – spytała z uśmiechem Brunhilda. – Sprawa dotyczy również Stanów. Wielkie miasta Środkowego Zachodu – Los Angeles, Phoenix, Las Vegas – mają wodę z rzeki Kolorado, a ja ją kontroluję. Są uzależnione od niepewnej sieci tam, zbiorników i kanałów. Każde zakłócenie dostaw wody grozi im katastrofą.
– Chyba nie wysadzi pani zapory? – spytała zatrwożona Francesca.
– O tak prymitywnych metodach nie ma mowy. Miasta, w których regularne dostawy wody osiągnęły punkt krytyczny, uzależniają się coraz bardziej od dostawców prywatnych. Podstawione firmy Gokstad wszędzie wykupują systemy wodne. Żeby spowodować niedobór wody, wystarczy zakręcić kran. A będziemy ją sprzedawać jedynie tym, których na nią stać – wielkim miastom i nowoczesnym centrom przemysłowym.
– A co z tymi, których nie będzie stać?
– Na Zachodzie jest takie stare porzekadło: “Do pieniędzy nawet woda popłynie w górę”. Bogaci zawsze zapewniali ją sobie tanio kosztem reszty. W moim planie nie ma dłużej miejsca na tanią wodę. A przeprowadzimy go w skali świata, w Europie i Azji, w Ameryce Południowej i Afryce. Będzie to kapitalizm w najczystszej postaci. Cenę ustali rynek.
– Ale woda nie jest towarem jak półtusze wieprzowe.
– Za długo żyła pani w dżungli. Globalizacja to po prostu rozwój monopoli – w łączności, rolnictwie, przemyśle spożywczym, energetycznym. Dlaczego więc nie wodnym? W myśl nowych umów międzynarodowych państwa przestały być właścicielami swoich zasobów wodnych. Nabywa je ten, kto daje więcej, a najwięcej daje Gokstad.
– W krajach, które nie będą w stanie jej kupić, pojawi się głód i chaos.
– Chaos będzie nam sprzyjał. Otworzy Gokstad drogę do politycznego zdominowania osłabionych rządów. Zapanuje wodny darwinizm. Przetrwają najsilniejsi. – Lodowate niebieskie oczy Brunhildy zdawały się wwiercać w czaszkę Franceski. – Proszę nie myśleć, że to zemsta za afronty, których doznałam z powodu mego wzrostu. Jestem biznesmenką, która dobrze wie, że do prowadzenia interesów potrzebny jest odpowiedni polityczny klimat. Wymagało to dużych inwestycji. Wydałam miliony dolarów na zbudowanie floty tankowców, które będą przewozić wodę z miejsc, gdzie jest, holując ją w wielkich oceanicznych pojemnikach. Całe lata czekałam na tę chwilę. Nie ośmielałam się przystąpić do akcji z obawy przed pani metodą odsalania. Zniszczyłaby ona mój monopol w ciągu tygodni. Teraz, gdy mam panią i anasazium, czas przypuścić atak. Za kilka dni w zachodniej połowie Stanów zabraknie wody.
– Niemożliwe!
– Czyżby? Zobaczymy. Po odcięciu dostaw wody z rzeki Kolorado reszta pójdzie jak z płatka. Moja firma kontroluje większość zasobów słodkiej wody w innych częściach świata. Po prostu zakręcimy kurki. Nie od razu, stopniowo, z czasem coraz bezwzględniej. W razie skarg odpowiemy, że produkujemy tyle wody, ile jesteśmy w stanie.
– Zna pani konsekwencje – powiedziała spokojnie Francesca. – To oznacza zamienienie większości świata w pustynię. Skutki będą straszne.