Выбрать главу

— To fala, Frank! Cokolwiek ze sobą niesie, nadciąga zawsze od strony Próżni. Przemierza każdy rok świetlny w ciągu siedemdziesięciu czterech lat. Taka właśnie fala przybyła tu, na Beta Pac, gdzieś około dwudziestego pierwszego tysiąclecia p.n.e.

— Niech mnie diabli — rzucił w zdumieniu.

— Cztery tysiące lat później uderza w Quraquę. Potem, jakieś tysiąc lat później, trafia na Nok.

Carson próbował uporządkować chaotyczne myśli. Wydawało się to czystym wytworem wyobraźni, ale przecież wszystkie liczby się zgadzały.

— Co to może być?

— Wędrowiec do Świtu — odparła.

— Co?! Zmrużyła oczy.

— Pamiętasz tę quraquacką modlitwę? — Wywołała ją na ekran.

Na ulicach Hau-kai czekamy. Noc schodzi, nadciąga wiatr I stygną światła świata. W trzysetnym roku od Bilata wzejścia Przyjdzie ten, co wędruje do świtu, Stopami rozgniata stonce, Osądzić przyjdzie ludzkie dusze. Stąpać będzie nad dachami domów, Rozpłomieni Bożą maszynerię.

— Cokolwiek to jest — oświadczyła — w jakiś sposób łączy się z tymi budowlami Oz.

W pokoju zrobiło się chłodno.

— Czy to mogą być jakieś talizmany? — zapytał Carson. Ale perspektywa rasy na takim stopniu rozwoju, która próbowałaby w ten sposób zaklinać jakieś nadnaturalne moce, budziła jego niepokój.

— Albo raczej cele — poprawiła go Hutch. — Może jakieś rytualne ofiary? Symboliczne ofiary składane bóstwom? — Obróciła się i zajrzała mu w twarz. — Słuchaj, jeśli coś z tego okaże się prawdą, fala, która uderzyła w Nok około czterechsetnego roku, przeleciała od tego czasu jakieś trzydzieści pięć lat świetlnych. — Narysowała jeszcze jedną równoległą, żeby zaznaczyć jej obecną pozycję. — Na szlaku fali leży jeszcze jeden system słoneczny. Sądzę, że powinniśmy tam zajrzeć.

Carson wcześnie rano udał się do Truscott. Była w swojej kabinie.

— Chciałbym cię prosić o przysługę — powiedział. — Pożyczysz nam trochę sprzętu?

— Czego ci potrzeba, Frank?

— Ciężkiego miotacza strumieni cząsteczkowych. Jak największego. Macie taki na pokładzie, prawda?

— Tak, nawet kilka. — Sprawiała wrażenie zakłopotanej. — Chyba nie zamierzacie prowadzić tam wykopalisk, co?

— Nie — uspokoił ją Carson. — Nic podobnego. Prawdę mówiąc, wynosimy się z tego układu.

Była zaskoczona.

— To się da zrobić. Jeszcze coś?

— Platforma. Potrzebujemy czegoś dużego, co posłużyłoby jako punkt dowodzenia.

— Dobra — zgodziła się. — To też się da zrobić. Tylko będziesz musiał się podpisać.

— Dzięki. Naprawdę jestem ci zobowiązany, Melanie.

— Nie przeczę. I powiedz mi wreszcie, o co w tym wszystkim chodzi.

Carson nie widział żadnych przeciwwskazań.

— Jasne — odparł. — No to może śniadanko?

Ashley Tee składała się zasadniczo z czterech cylindrów obracających się wokół centralnej osi. Najeżona była czujnikami i urządzeniami łączności. Hutch rozmawiała z załogą, zanim jeszcze się przesiedli.

— Mamy wśród nas osobistość — oznajmiła z uśmiechem.

Tą osobistością była pilotka, niemal legendarna już Angela Morgan.

Angela była wysoka, z szarymi oczyma i twarzą okoloną siwymi włosami. Hutch nigdy dotąd jej nie spotkała, ale słyszała o niej sporo. W najwcześniejszym okresie lotów międzygwiezdnych Angela pilotowała wiele pionierskich wypraw, znacznie rozszerzyła możliwości uzyskiwania powiększeń, a także miała na swoim koncie wprowadzenie wielu urządzeń zabezpieczających, włączonych teraz na stałe do wyposażenia statków floty międzygwiezdnej.

Partnerował jej Terry Drafts, fizyk afrykański, młodszy od niej o połowę. Mówił cichym, delikatnym głosem, miał skłonność do zamyśleń, był uczuciowy. Nie czynił tajemnicy z tego, iż uważa, że latać z Angela to jakby się wykupiło bilet prosto do miejsca, gdzie dzieją się najważniejsze sprawy.

— Jeśli naprawdę coś macie, Carson — mówiła Angela — z przyjemnością wam pomożemy. Prawda, Terry? Ale nie marnujcie naszego czasu, dobrze?

Ponieważ zegary statków międzygwiezdnych nastawione są według czasu Greenwich, nowi pasażerowie nie mieli kłopotów z przystosowaniem się. Na wszystkich pojazdach najróżniejszych flot biło właśnie południe, kiedy Angela pokazywała swoim pasażerom ich nowe kwatery.

Przyłączyła się do nich w czasie lunchu i słuchała, jak rozmawiają o swoich doświadczeniach w tym systemie. W końcu zapytała, czy są pewni, że stąd pochodzą Twórcy Monumentów. (Byli pewni.) W jaki sposób stracili członków ekipy? (Nikt nie wdawał się w szczegóły, ale powiedzieli wystarczająco dużo, by wzbudzić w niej dezaprobatę i szacunek.)

— Teraz rozumiem, dlaczego dali wam do dyspozycji mój statek — powiedziała w końcu. — Możemy tu zostać. Możemy zabrać was do Punktu Zebry. Albo możemy wracać na Ziemię. Wszystko zależy od was.

Punkt Zebry to była tutejsza baza dla statków badawczych.

— Angelo — powiedział Carson — w tej chwili chcielibyśmy rzucić okiem na jeden z tutejszych księżyców. A potem czeka nas trochę poważniejsza podróż.

Angela wycelowała teleskopy statku na portowe miasto. Wyglądało bardzo pogodnie: białe ruiny zagrzebane w zielonych pagórkach, schodzący nad samą wodę gęsty las. I wiodące donikąd ruiny mostu.

Spędzili dwa dni na badaniu tutejszego Oz. Na nowo zdumiewali się jego architekturą. To była — jak oznajmił Drafts — istna Mekka kątów prostych. W przeciwieństwie do obiektu na Quraquie, ten nie miał wyjątków, żadnych okrągłych wież.

Ale był także naznaczony widocznymi zniszczeniami — opalony i zryty kraterami.

— Widziałam ten drugi — powiedziała Angela. — Po co w ogóle stawiali takie rzeczy?

— Mam nadzieję, że się tego dowiemy — odpowiedział jej Carson.

Wieczorem, 18 kwietnia 2203 roku, tuż przed jedenastą, opuścili orbitę tego księżyca.

Dwa wieczory później Carson ceremonialnie pozbył się swego wózka. A Janet dodała do całości kolejną spekulację. Najpierw wspomniała o tym Hutch.

— Myślałam o tym zwrocie z quraquackiej modlitwy… — zaczęła.

— O „Bożej maszynerii”?

— Tak. O tej „Bożej maszynerii”…

— No, co z nią?

— Może nie jesteśmy aż tak daleko. Jeśli istnieje jakaś fala A, ta, która sięgnęła Bety Pac w dwudziestym pierwszym tysiącleciu p.n.e., jeśli szła dalej, musiała dotrzeć na Ziemię.

Hutch pokiwała głową.

— Przed pojawieniem się pierwszych cywilizacji, tak? Zanim ktokolwiek mógł ją odnotować?

— Niezupełnie. Przez system słoneczny musiałaby przejść gdzieś w okolicach piątego tysiąclecia p.n.e.

Hutch patrzyła na nią wyczekująco. Taka data nic jej nie mówiła.

Janet wzruszyła ramionami.

— Pasuje do najnowszych ustaleń na temat Sodomy i Gomory.

Z ARCHIWUM

(przekazane za pośrednictwem boi laserowej)

DO: NCA CARYKNAPP

ADR.: DAYID EMORY

OD: FRANK CARSON, MISJA BETA PAC

NCA ASHLEY TEE

DOT: POSUNIĘCIE OPERACYJNE