Выбрать главу

— Chciałbym zrobić to samo tutaj — powiedział. — Stworzyć kwadrat, wykorzystując do tego inne kwadraty. Zapewne nie wyjdzie idealnie, ale możemy próbować osiągnąć jak najbardziej zbliżony efekt.

Największe z całej czwórki wzgórz stapiało się od tyłu ze stojącą za nim górą. Z tym właśnie będą mieli największy kłopot i dlatego wybrali jego wierzchołek na siedzibę i bazę. Wśród potężnych porywów wiatru Angela sprowadziła wahadłowiec na dół i posadziła go ostrożnie na pomarańczowym śniegu. Jej kunszt wywarł na Hutch duże wrażenie.

Płaskowyż był olbrzymi. Żeby go obejść dookoła, potrzebowaliby około dziesięciu godzin. Otoczeni burzą śnieżną, nie widzieli dokładnie jego krawędzi, ale zdawali sobie sprawę, że czeka ich bardzo ambitne zadanie.

— Dzisiaj lepiej nie wyściubiajmy nosa na zewnątrz — oznajmił Carson. — Wyruszymy z samego rana.

Angela wskazała mu karmazynową smugę na wschodzie.

— To właśnie jest ranek. Ale masz rację — poczekajmy, aż przejdzie burza. Wtedy cały projekt może zacznie wyglądać bardziej sensownie. — Uśmiechnęła się cierpko.

Drafts właśnie odkładał jakiś podręcznik techniczny, kiedy na mostek weszła Janet.

— Coś się dzieje?

— Cisza. Chyba wszyscy śpią.

— Mamy jakieś odczyty na temat pogody?

— Kiepskie. Tu chyba zawsze jest kiepska pogoda. Tak mi się wydaje. Ale jestem słaby z meteorologii.

Na ekranach wiele się działo — wyświetlały cyfry wskazujące zużycie energii, odczyty skanerów krótkiego i dalekiego zasięgu, pozycję i konfigurację orbit. Poziom paliwa. Dane systemu podtrzymywania życia tu i na wahadłowcu.

Janet była zadowolona. Drafts, mimo że nieprzychylny wobec całego projektu, okazał się miłym kompanem, obdarzonym sympatycznym poczuciem humoru. Statek mieli dosyć wygodny i wiodło się w nim proste, przyjemne życie. Uważała, że zadania na powierzchni zawsze są nudne i mozolne.

Już miała wdać się z nim w pogaduszki, kiedy Drafts nagle cały zesztywniał. Niemal natychmiast zabrzęczał alarm.

— To z dalekiego zasięgu — orzekł.

Rozjaśniły się dwa ekrany. Przedstawiały obraz optyczny i czujnikowy jakiegoś zamglonego obiektu. Zasięg: 12 AU. Drafts zmarszczył brwi.

— Dziwne.

Szacunkowa średnica: 23 000 km.

— Nieregularny kształt — dodała Janet.

— Wygląda na to, że mamy tu jeden świat gratis. — Wywołał dane z odczytów. — Przecież jego miało tu nie być. — Studiował przez chwile dane z czujników. — Nie udało nam się przeniknąć do środka — powiedział. — Przypomina obłok. Wodór i pył. Śladowe ilości żelaza, węgla, formaldehydu i cząsteczki krzemianów.

— W takim razie to obłok. — Janet nie rozumiała, dlaczego jest tak bardzo zdziwiony.

— Angela wiedziałaby na ten temat znacznie więcej ode mnie, ale nie wydaje mi się, żeby kiedykolwiek zdarzały się tak małe obłoki. Zwykle bywają dużo, dużo większe.

— Co jest w środku? — zapytała Janet.

— Nie wiem. Nie można się tam przedostać. Powiększył obraz pięciokrotnie i wyostrzył. Nadal widzieli tylko zamazaną plamę.

Delta, niedziela, 15 maja, 10.45

Wiatr ustał tak nagle, jakby ktoś przekręcił niewidzialny wyłącznik. Wierzchołek płaskowzgórza stał się naraz bardzo spokojny. Patrzyli teraz na rozpościerającą się przed nimi pustynię w kolorze pomarańczy. Angela wyprowadziła wahadłowiec ze śnieżnej zaspy, jaką wokół niego nawiało, potem wysiedli i zaczęli zakładać bazę.

W ciągu następnych dwóch godzin wznieśli najnowszy model ciśnieniowego namiotu, który składał się z triady wzajemnie ze sobą połączonych, ale zarazem całkowicie oddzielnych srebrnoczarnych kopuł. Pomarańczowy śnieg był mokry, ciężki i bardzo utrudniał im poruszanie się, toteż po wykonaniu zadania wszyscy do cna wyczerpani opadli w nadmuchiwane fotele w jednej z kopuł. Tymczasem w górze rozpętała się kolejna burza, patrzyli więc, jak nad ich głowami przetaczają się ogniste chmury. Teraz spadł z nich deszcz. A padał ciężkimi jak syrop kroplami, które rozbryzgiwały się uderzając w okna, a potem spływały z wolna w dół jak ameby. Niebo przeszyła błyskawica.

Angela siedziała tuż przy oknie.

— To tyle, jeśli chodzi o błyskawice, które są tutaj rzadkością.

— A przy okazji — wtrącił Carson — jeżeli atmosfera rzeczywiście zawiera opary benzyny, dlaczego błyskawica nie wysadzi tu wszystkiego w powietrze?

— Z braku tlenu — odparła. — Gdyby w atmosferze była domieszka tlenu, mielibyśmy niezłe widowisko.

Ich schron mógłby uchodzić niemal za dzieło sztuki. Każdy zajmował osobny pokój z łazienką, była kuchnia i centrum operacyjne, a nawet sala konferencyjna. W zewnętrznych ścianach rozmieszczono polaryzowane okna. Mieli do dyspozycji wygodne meble, muzykę, niezłe bazy danych i przyzwoite jedzenie.

— Mogło być gorzej — oznajmiła Angela, która, tak jak pozostali, przyzwyczaiła się raczej do obcowania z produktami znacznie pośledniejszej marki.

Coś ją wyraźnie nurtowało. A kiedy Hutch zapytała, co jej chodzi po głowie, zawahała się.

— Sama nie wiem na pewno — odparła. — Zbliżam się już do emerytury. Prawdę mówiąc, nie chcieli, żebym tym razem leciała. Myślę, że to już mój łabędzi śpiew. — Jej oczy pojaśniały znienacka. — Chyba najciekawsza misja, w jakiej zdarzyło mi się brać udział. — Znów się zamyśliła. — Taaa… Nigdy przedtem czegoś takiego nie widziałam. Mam nadzieję, że znajdziemy coś takiego, co pozwoli mi odejść z klasą.

— Nawet jeśli to będzie smok?

— Pewnie. Zwłaszcza jeśli to będzie smok!

Janet przeglądała od niechcenia raport z misji Ashley Tee. Statek prowadził badania starszych gwiazd, przeważnie w średnim wieku, stabilnych typów G, pierwszych kandydatek do prowadzenia wokół nich podwójnych poszukiwań — w zakresie nadających się do zasiedlenia światów oraz obcych cywilizacji. Jak dotąd, nie znaleźli nic, co nadałoby sens ich wysiłkom.

Pomocnicze ekrany po prawej wyświetlały obraz chmury. Niewiele się na nim zmieniło. Była teraz odrobinę wyraźniejsza w rezultacie wyostrzenia obrazu i — w znacznie mniejszym stopniu — zmniejszającej się odległości.

— Hej — zawołał Drafts. — Chyba mamy jeszcze jeden!

— Co takiego?

— Jeszcze jeden obłok.

Janet opadła na fotel tuż za nim.

— Gdzie?

— Na bardzo dalekim zasięgu. — Wskazał na odczyty. Udało jej się dostrzec coś na ekranie. — Ten jest po drugiej stronie Słońca, oddala się od nas. Znajdzie się na samym skraju układu.

— Nie można poprawić obrazu?

— Jest za daleko. — Przeszukiwał właśnie bazy danych. — Ale też nie ma go w wykazach. — Odwrócił się do niej. — Ani jednego, ani drugiego nie było, kiedy prowadzono tamte badania.

— Albo je przeoczyli.

— Niezbyt prawdopodobne. Może lepiej dajmy znać Angeli.

Właśnie wyszli z kopuły, przeszli przez komorę powietrzną i już mieli stanąć w pomarańczowym śniegu, kiedy w ich rozmowy wmieszał się głos Draftsa.

— Mamy tu parkę anomalii — oświadczył.

Ruszyli dalej, z trudem brnąc przez śnieg. Carson zaczął się zastanawiać, czy nie powinni byli sobie zbudować rakiet śnieżnych.