Выбрать главу

— Czy mamy na to dość czasu?

— Możemy zorganizować spotkanie. Nie damy rady, żeby lecieć obok niego, bo statek nie zdąży nabrać odpowiedniej prędkości. Ale możemy zapuścić szybkiego żurawia, no i z bliska chyba lepiej zadziałają nasze sensory. — Popatrzyła na Carsona. — Co o tym sądzisz?

— A czy nie moglibyśmy złapać ich później, jeśli zajdzie potrzeba? — Carson skierował swoje pytanie do Hutch.

Rozważała to przez chwilę.

— Hazeltiny są słynne ze swojej niedokładności. Na Beta Pac udało nam się wprawdzie aż za dobrze, ale to był wyjątek. Zwykle wybiera się system gwiezdny i ląduje gdzieś w szeroko pojętym sąsiedztwie. Jeśli coś porusza się tak szybko jak to nasze, można już nigdy więcej na to nie trafić.

— Nie wydaje mi się roztropne, żeby za tym ganiać — sprzeciwił się Carson.

Angela nachmurzyła się.

— Nie widzę tu żadnego problemu. Terry jest dobrym pilotem. I zachowa stosowny dystans.

— Nie — powtórzył.

— Frank — upierała się Angela — prawdziwym ryzykiem będzie nie polecieć.

Przewrócił oczyma i wywołał połączenie ze statkiem.

— Pogadajmy o tym — oświadczył.

Na głównym ekranie pojawiła się Janet.

— Jak sobie radzi Grupa Upiększania Okolicy?

— Nieźle — odpowiedział Carson. — Gdzie jest Terry?

— Tutaj. — Ekran podzielił się na dwie części.

— Co sądzicie na temat ewentualnego spotkania z tym obiektem? Podlecieć i przyjrzeć się z bliska?

Terry sprawdził coś na swoich monitorach i, niezbyt szczęśliwy z wyniku, dmuchnął w złożone palce.

— Musielibyśmy się sprężyć. Wyszło mi, że potrzebowalibyśmy przynajmniej dwóch i pół dnia, żeby znaleźć się u jego boku.

— Możecie na nas poczekać?

— Frank, ta przejażdżka i bez tego będzie dosyć bolesna.

— A ty, czujesz się na siłach, żeby to zrobić? Terry spojrzał najpierw na Janet.

— Wchodzisz w to?

— Jasne.

Widzieli wyraźnie, że nie jest zachwycony.

— Sam nie wiem.

— Terry — przekonywała go Angela — możemy nie mieć już następnej szansy.

Hutch obrzuciła ją uważnym spojrzeniem. Przemożne pragnienie poznania tej tajemnicy zaciemniało jej osąd.

— Ale wtedy my zostaniemy bez statku — przypomniała. — Chyba też nie najlepszy pomysł.

— Przecież go nie potrzebujemy.

Janet wzruszyła ramionami.

— Jeśli chodzi o mnie, to możecie się nie wahać.

— Według mnie — mówiła dalej Angela — nie mamy nic do stracenia.

Carson chce tam lecieć — to było dość oczywiste. Ale przeżycia, jakich doznał podczas tej podróży, zrobiły swoje. Hutch widziała, jak naturalna chęć walczy w nim ze świeżo nabytą przezornością. I zobaczyła, jak ta pierwsza wygrywa.

— Ktoś jeszcze zgłasza jakieś obiekcje?

Drafts zerknął bokiem na swą towarzyszkę.

— Jeśli Angela tego chce, a Janet nie widzi problemu, to i ja się zgadzam.

— Dobra. — Pułkownik Carson wskoczył z powrotem na swoje miejsce. — Lecimy.

Potem nastąpiło jeszcze kilka minut wymiany zdań na tematy czysto techniczne. Drafts wprowadził dane o locie do systemów nawigacyjnych. Skorzystają z pól Flickingera, żeby zniwelować niektóre efekty nadmiernego przyśpieszenia.

Po trzydziestu minutach od zapadnięcia decyzji Ashley Tee opuszczała orbitę planety z przyśpieszeniem, które wgniotło jej załogę w siedzenia foteli.

— Jak się czujesz? — zapytał Drafts.

— Dobrze — wyszeptała bez tchu.

— Będziemy lecieć sześćdziesiąt dwie godziny. Delta, świat pomarańczowego lodu, zmniejszyła się raptownie na ekranach do rozmiarów piłki, a potem do świetlnego punktu. Po chwili widać już było gazowego olbrzyma. Wkrótce i on stał się tylko błyszczącą gwiazdą na niebie.

PLIK SIECI BIBLIOTECZNEJ

Smoku w ciemności wzrokiem suniesz po gwiazdach Tchnieniem ogrzewasz księżyc.
— 24 kwietnia, 2203
(Znalezione w nie podpisanym pliku na Ashley Tee)

Rozdział 29

Delta, środa, 18 maja, 9.30

Praca przy małym płaskowzgórzu szła im tak dobrze, że spodziewali się skończyć jeszcze tego samego dnia.

Cięli i polerowali, aż uzyskali trzy gładkie kamienne ściany, ułożone względem siebie niemal pod kątem prostym. Potem zabrali się za prostowanie czwartej ściany z jej wielkim wrębem. Carson żałował, że nie ma środków po temu, by wypełnić raczej tę dziurę, zamiast oddzierać ścianę po obu jej stronach. Ale nic nie szkodzi — jakoś da sobie radę.

Nabrali już niezłej wprawy w posługiwaniu się tysiącsześćsetką i nieźle się przy tym bawili. Kiedy to było możliwe, ustawiali statek na ziemi. Ale najczęściej musieli pracować „z powietrza”, i to znad płaskowzgórza. Angela przypomniała im, że nieustannie ignorują różne paragrafy regulaminów bezpieczeństwa, ale przełknęła jakoś w końcu swe własne zastrzeżenia, zabrała ich do góry, a potem, na dany sygnał, przewróciła wahadłowiec na bok. W tyle Carson, przytrzymywany liną i uprzężą skleconą prowizorycznie przez Hutch, operował tysiącsześćsetką, twarzą do dołu.

— Jesteś absolutnie bezpieczny — zapewniła go Hutch.

Po jakiejś godzinie zamienili się miejscami. Hutch cieszyło takie strzelanie z grubego działa, a że nauczyli się już stosować sensory do celowania przez kłęby pary, stali się teraz nieporównanie bardziej efektywni. Jeszcze przed przerwą na lunch zdołali zwalić w gruzy przeważającą część tylnej ściany. Mieli już swój prostokąt!

Czynnikiem ograniczającym ich pośpiech w biegu na wyznaczone spotkanie z obłokiem były nie możliwości statku, a możliwości załogi, która musiała znosić skutki długotrwałego przyśpieszenia. Na miejsce dotrą z bólami w stawach i krzyżu, a będą mieli do dyspozycji ledwie kilka sekund, zanim ich cel przemknie obok, bezlitośnie pozostawiając ich za sobą. Żeby trochę złagodzić skutki, Drafts zaprogramował częste przerwy w przyśpieszeniu statku, podczas których byli w stanie podnieść się z foteli i rozprostować kości. To nie była bynajmniej komfortowa przejażdżka, ale dało się przeżyć.

Hutch instynktownie nie czuła zaufania do tak pośpiesznie planowanych manewrów. Powątpiewała w konieczność tej wyprawy. Logiczny wywód Angeli miał przecież sens — prawdopodobnie nadciągał tu już następny taki obiekt. Dlaczego nie mogli spokojnie poczekać i bez pośpiechu ruszyć za tym właśnie obiektem? Zirytowało ją, że nie poparła jej Janet. Zamiast tego dała się ponieść fali ogólnego entuzjazmu. Znów podejmowali decyzje ad hoc, nie brali pod uwagę wszystkich wynikających z tego konsekwencji. Zaczęła wątpić, czy w ogóle nauczyli się czegokolwiek na Beta Pac.

Nieco rozweseliła ją myśl, że Janet tkwi teraz wciśnięta w swój fotel z powodu przyśpieszenia. I dobrze jej tak.

Sprawdzili wynik swej pracy na południowym płaskowzgórzu. Z powietrza przypominał dziecięcy klocek — pomarańczowy prostopadłościan.

— Szkoda, że nie możemy zmienić mu koloru — powiedział Carson. — Wszystkie konstrukcje Oz świetnie odbijają światło i wyróżniają się na tle otoczenia.