Выбрать главу

— Mamy alarm — oznajmił spokojnie.

Skręciła za róg i dojrzała Eddiego Julianę wychodzącego z drzwi magazynu. Skrobał coś w notatniku.

Henry w skrócie nakreślił jej sytuację. Hutch pomyślała, że to fałszywy alarm, jeszcze jeden manewr taktyczny w tej nieustającej wojnie nerwów. Ale Eddie wpatrzył się w nią szeroko otwartymi oczyma.

— Jeszcze nie wiemy, z jaką prędkością nadciąga — ciągnął Henry — ani gdzie teraz jest, ani jaka jest duża. Ale może tu dotrzeć już za parę godzin. Wszyscy muszą natychmiast opuścić Świątynię. Natychmiast wracać do Seapointu.

— Mój Boże — nie wytrzymał Eddie. — Stracimy wszystko.

— Henry — wtrącił się głos George’a — jesteśmy w samym środku czegoś ważnego.

— Natychmiast wracać, George. Chcę tu mieć wszystkich najdalej za trzydzieści minut. Proszę potwierdzić odebranie polecenia u Andi. Nie zawracajcie sobie głowy sprzętem. Frank, jak wygląda sprawa z łodzią?

Carson był wściekły.

— Jest załadowana. Właśnie mieliśmy ruszać do platformy.

— Dajcie z tym spokój. Czy jest z tobą Tommy?

— Tak.

Eddie wskoczył na wózek.

— Nie stawaj — rzucił do Hutch.

— Tommy — mówił Henry spokojnym głosem. — Weź łódź i wypłyń nią jak najdalej w morze.

— Dlaczego nie zostawić jej tu gdzie jest? — wtrącił Carson.

— Bo na głębinie będzie bezpieczniejsza. Nie wiemy, co tu się wydarzy. Frank, ty i Hutch musicie znaleźć mi tę falę. Muszę wiedzieć, gdzie jest, ile mierzy i jak szybko się porusza.

Carson przyjął rozkaz.

— Jest jeszcze jeden problem. Trudno ją będzie wypatrzyć. Fale są niewysokie, kiedy płyną po głębokiej wodzie. Jakieś metr-dwa wysokości. Ale bardzo długie. Między jej grzbietem a dnem może być nawet kilometr lub dwa odległości.

Hutch i Eddie wtoczyli się do komory z łodzią.

— Nie jestem pewien, co mogłoby stanowić dostateczną osłonę przed czymś takim — ciągnął Henry. — Jeśli będzie dość czasu, przerzucimy wszystkich na brzeg, z dala od tego cholerstwa.

— W takim razie będzie ci potrzebna łódź — stwierdził Carson.

— To by za długo trwało. Musielibyśmy ją najpierw rozładować, a potem zrobić kilka kursów, żeby wszystkich przewieźć. A potem jeszcze potrzeba ze trzy kwadranse na przedostanie się do wyżej położonych miejsc. Nie, jeśli będzie dość czasu, skorzystamy z odrzutowców. Ty natomiast sprawdź, jak przedstawia się nasza sytuacja: gdzie jest ta fala, ile ma i kiedy tu będzie.

— Nie zapomnijcie — dorzuciła Andi — zabrać z doku oba wahadłowce.

Eddie zeskoczył z wózka, kiedy Carson zamykał bagażnik.

— Co ty wyprawiasz? — zapytał. Carson aż zamrugał oczyma.

— Schodzę pod wodę.

— Masz jeszcze dużo miejsca. — Eddie próbował gestami nakłonić Hutch, żeby podjechała bliżej łodzi.

— Daj spokój, Ed.

— A zresztą — dorzuciła Hutch — łódź ma płynąć na spotkanie tsunami. Ostatnia rzecz, jakiej potrzebuje, to nadmiar balastu. Już pewnie i tak jest przeładowana.

To z kolei wywołało niepokój Tommy’ego.

— Może powinniśmy trochę wyładować?

— Słuchaj — sprzeciwił się Ed — tutaj wszystko może się rozpaść w kawałki. Musimy ocalić ile się da.

— Seapointowi nic nie będzie — uspokoił go Carson, rzucając jednocześnie Hutch spojrzenie pełne niepokoju. — Ruszajmy.

Zanim wydostali się z bazy, Hutch przy pomocy zdalnego sterowania wysłała Alfę na ląd. Pięć minut później ona i Carson lecieli już przez dżdżyste niebo wahadłowcem Świątyni.

Pod nimi Tommy, samotny i przerażony, pędził łodzią w otwarte morze.

Głęboko w Dolnej Świątyni George także niechętnie rezygnował.

— Henry — błagał — moglibyśmy wyciągnąć to w niecałą godzinę. Nie wiadomo skąd dołączyła do niego Maggie.

— Henry, to może być punkt przełomowy. Nie możemy ryzykować, że to stracimy.

Rozmawiali na wspólnym kanale. Hutch trochę się pogubiła, nie usłyszała dostatecznie dużo, by wiedzieć, co to za „to”.

— Możemy nie mieć nawet tej godziny — uciął Henry. — Nie kłóćcie się ze mną, mam dość na głowie. George, wracaj natychmiast.

Hutch wpatrywała się w ocean przed sobą. Wyglądał raczej spokojnie.

— Ta fuszerka — powiedziała do Carsona — umyślna czy nie, powinna kosztować ją karierę.

— Kogo?

— Truscott.

— Wolne żarty. Teraz nie cieszymy się zbyt wielką popularnością. Raczej dadzą jej medal.

Skanery są zwykle wyspecjalizowane. Te na wahadłowcu archeologów przystosowane były do ich potrzeb — miały penetrować obiekty znajdujące się tuż pod powierzchnią i dostarczać szczegółów z badań o krótkim zasięgu. A Hutch potrzeba było teraz szerokiej perspektywy.

— Wzięliśmy nie ten wahadłowiec — oświadczyła.

— Już za późno. Będzie musiał nam wystarczyć.

Nadal prószył śnieg.

Hutch przejrzała dane na monitorach.

— Może mieć tylko metr albo dwa wysokości. Nie wiem, czy da się wypatrzyć?

Carson zmarszczył czoło.

— A gdybyśmy tak zeszli niżej?

W odpowiedzi opuściła statek niżej, ale nadal leciała z szybkością nie większą niż trzysta kilometrów na godzinę, aż w końcu Carson zaczął zrzędzić.

— Nie mamy za wiele czasu.

— Nie znajdziemy jej wcale, jeśli nie będziemy uważać. Tutaj jest mnóstwo fal.

Carson potrząsnął głową z niedowierzaniem.

— To mnie doprowadza do szalu. Fale tsunami raczej powinny być widoczne. Jesteś pewna, że Henry wie, co mówi?

— To w końcu twój szef. Jak uważasz?

Richard pomagał Janet pakować racje żywnościowe. Reszta ekipy Akademii podzieliła się na kilka grup. Henry chodził tam i z powrotem przez całą szerokość świetlicy z opuszczoną głową, z rękoma za plecami.

— Mijamy setny kilometr. Nadal nic — usłyszeli w uszach głos Carsona.

Weszli George i Tri. Razem trzynaścioro ludzi. Czyli wszyscy.

— Dobra, ludzie — zaczął Henry. — Skoro wszyscy już tutaj są, to chyba najlepiej będzie, kiedy wyjaśnię wam, co mamy zamiar zrobić. Przede wszystkim chciałbym powiedzieć, że według mnie Seapoint będzie bezpieczny. Ale tego w żaden sposób nie można być pewnym. Jeśli będziemy mieli dość czasu, ewakuujemy się stąd. Karl przyniósł nam lekki kabel. Utworzymy łańcuch i korzystając z odrzutowców popłyniemy w kierunku brzegu. Kiedy już się tam znajdziemy, natychmiast pędzimy w stronę przełęczy, skąd w miarę łatwo można się wspiąć na wyżej położony teren. W ten sposób w ciągu pół godziny od przybycia na plażę powinniśmy się znaleźć z dala od niebezpieczeństwa.

— Ile to jest „dość” czasu? — zapytała Andi.

— Dwie godziny — odparł. — Jeśli nie będzie dwóch godzin na to, żeby się stąd wynieść, zostajemy.

Art Gibbs podniósł się z miejsca. Był wyraźnie podenerwowany i niepewny.

— Może powinniśmy to przegłosować, Henry. Spojrzenie Henry’ego zaraz stwardniało.

— Nie — uciął krótko. — Żadnego głosowania. Nie chcę, żeby mi tu ktoś zginął dla poszanowania demokratycznych zasad.

— Może nie ma żadnej fali — odezwał się Carson. — Może to głupi dowcip.