Выбрать главу

Główna ładownia przeznaczona była do przewożenia ciężkiego sprzętu do wykopalisk, wielkich ilości zaopatrzenia oraz wszystkiego, co ekipy Akademii uznały za warte przewiezienia. Zajmowała niemal cały pierścień, z wyjątkiem komory wahadłowca. Podzielono ją na cztery części, a każdą z nich wyposażono w osobne drzwi od zewnątrz.

Kiedy skończyli, Hutch oprowadziła ich po statku. Zabrała swoich pasażerów na pokład A, wskazała im ich kabiny, pokazała świetlicę i urządzenie do odzyskiwania surowców, zademonstrowała, jak działają podajniki zjedzeniem, a potem wspólnie z nimi zasiadła do obiadu. Wypili za swój nowy dom. I trochę jakby poweseleli.

Kiedy skończyli, Hutch odciągnęła Janet na bok.

— Czy interesuje cię malutki rewanż? Janet zerknęła na nią z zainteresowaniem.

— O czym my tu mówimy? — Potem uśmiechnęła się. — Masz na myśli Truscott?

— Mam na myśli Truscott.

Janet pokiwała głową.

— Chętnie posłucham.

— To będzie ryzykowne.

— Powiedz, co ci chodzi po głowie. Bardzo chciałabym zobaczyć, jak dostaje za swoje.

— Myślę, że to dałoby się zorganizować.

Prowadziła ją z powrotem do pierścienia B. Pełna grawitacja statku, która wynosiła niewiele ponad pięć dziesiątych normy, została już przywrócona. Zewnętrzne drzwi każdej sekcji różniły się rozmiarem. W końcu Hutch wybrała halę numer dwa, gdzie były największe — prawdę mówiąc tak wielkie, że z łatwością zmieściłyby się w nich dwa wahadłowce.

Potem dokładnie zbadała drzwi, z zadowoleniem stwierdziła, że odpowiadają wymogom planowanego zadania, i wyjaśniła Janet, na czym polega jej pomysł. Janet z początku była nieco sceptyczna, potem słuchała z rosnącym entuzjazmem. Kiedy Hutch skończyła, na twarzy dziewczyny pojawił się szeroki uśmiech.

— Chyba nie chciałabym, żebyś się na mnie wściekła — oświadczyła.

— Jeśli nas na tym nakryją, obie wylądujemy na Massachusetts Avenue z blaszanymi kubkami w dłoni.

— Czy będą w stanie się domyślić, czyja to sprawka?

— To możliwe. Słuchaj, jestem ci coś winna. I nie chciałabym odpowiadać za to, że wpadniesz w kłopoty. Zrozumiem, jeśli nie będziesz chciała się w to mieszać.

— Ale sama nie dasz rady.

— Nie, nie dam.

— Nie podarowałabym sobie takiej zabawy. Dla mnie problemem jest tylko to, że potem nie będziemy mogły tym się chwalić.

Hutch zrobiło się miło na sercu.

— To niewielka cena za to, że Melanie Truscott otrzyma posłanie od uciśnionych.

— Ale czy naprawdę możemy to zrobić?

— Przekonajmy się.

Przykręciła grawitację, potem poszły do wahadłowca i przyniosły stamtąd dwie beczki poli-szóstki. Zataszczyły je do hali numer dwa i ułożyły na środku deku, to jest, dokładnie mówiąc, naprzeciw zewnętrznych drzwi. Potem Hutch skoczyła jeszcze po wąż i pistolet.

Kiedy raz się zdeklarowała, Janet nie okazała więcej wahania, nie zastanawiała się, co będzie potem.

Taką dziewczynę dobrze mieć za plecami — pomyślała Hutch.

— Musimy mieć coś na początek — odezwała się Janet.

Ale Hutch już miała w głowie idealne rozwiązanie.

— Siedź tu — rzuciła i powędrowała do pierścienia A, gdzie z szafki mieszczącej sprzęt rekreacyjny wyjęła jedną z piłek lekarskich.

Na jej widok Janet uśmiechnęła się radośnie.

— To jest to — oznajmiła. Zdążyła już podłączyć wąż do obu beczek i pistoletu.

Hutch położyła piłkę na ziemi i odsunęła się. Spojrzała zezem na dozownik.

— Chcesz oddać honorowy pierwszy strzał?

— Z rozkoszą. — Janet wycelowała przyrząd w piłkę lekarską. — Zgodnie z przepisem lekarza — rzuciła złośliwie i nacisnęła cyngiel.

Wystrzelił strumień białej piany, który pokrył dek i piłkę. Piłka odtoczyła się do tyłu.

— To może trochę potrwać — zmartwiła się.

— Tylko z początku.

Piłka szybko zatraciła swój okrągły kształt, stając się nierówną, syczącą bryłą białej piany.

Obiekt rozrastał się nieustannie — normalny efekt mieszania składnika polimerowego z jednej beczki z katalizowanym wodą izocyjanianem z drugiej. Masę zaprojektowano tak, by kiedy już zakrzepnie, wytrzymywała krańcowe skoki temperatury.

Lały na przemian, odstępując od czasu do czasu, by dać masie przeschnąć.

Rosło i rosło. Rosło nawet, kiedy nie spryskiwały go świeżym prysznicem piany. Urosło do rozmiarów małego samochodu. Potem — garażu. A one wciąż lały następne warstwy.

W końcu urosło tak bardzo, że już nie sięgały czubka i musiały sobie przysunąć kontener, na którym stanęły. Kula trochę się spłaszczyła, była znacznie szersza niż wyższa. Z jednego końca rozdęta.

— To wygląda jak zdechły wieloryb.

Hutch strzeliła jeszcze raz.

— Zrodzony z pistoletu — rzuciła ze śmiechem.

— Co za potwór!

Kiedy strumień z pistoletu zwiotczał w końcu i ustał, twarze obu kobiet promieniały dumą.

— Jest wspaniały — oznajmiła Janet, odrzucając na bok pistolet.

— Nie chciałabym mieć z nim do czynienia.

— Dokładnie to samo sobie pomyślałam.

Hutch mruknęła pod nosem:

— „Nie igra się z Kurzyśladem”. — Uścisnęły sobie ręce. — Dobra. Faza druga. Ty zostajesz tutaj. Ja idę na mostek.

Quraqua unosiła się nad ich głowami, zamazana w słonecznym blasku. Księżyca nie było widać.

Melanie Truscott i jej stacja kosmiczna znajdowała się po drugiej stronie orbity. Hutch poszukała dwóch ciągników Kosmika. Znalazła jeden. Drugi był pewnie gdzieś pomiędzy śnieżkami. To nieważne — nawet gdyby znajdował się w pobliżu stacji, sprawy będą biegły zbyt szybko.

Truscott nie miała samodzielnego napędu na swojej stacji. A w pobliżu nie było żadnego statku kosmicznego.

Hutch wprowadziła dane stacji orbitalnej do konsolety nawigacyjnej, zeskanowała „Torpedę” — bo taką nazwę w końcu otrzymała bryła piany — obliczyła jej masę i zażądała podania iloczynu wektorowego. Pojawiły się wyliczenia. Przy niewielkiej korekcie torpedę da się wycelować tak, żeby zatoczyła siedem pełnych orbit i przy ósmej uderzyła w stację.

Odsunęła się od konsolety, by jeszcze raz przemyśleć ewentualne konsekwencje. Ostatnia szansa, żeby wszystko odwołać. Kiedy już się to coś wystrzeli, nie będzie mogła się rozmyślić, bo wszystko wyjdzie na jaw. Co może pójść nie tak? Podadzą ją do sądu? Komuś wysiądzie serce?

Znów stanęła jej przed oczyma tamta fala, spiętrzona, czarna i zimna. I ostatnia Wieża. Potem Karl i Janet, wlokący za sobą toboły jak uciekinierzy.

Włączyła głośniki na statku.

— Panie i panowie, za trzy minuty będziemy dokonywać niewielkiej korekty kursu. Trzeba będzie się przypiąć. Proszę o potwierdzenie.

— Tu Karl. W porządku.

Podała nowy kurs.

— Potrzeba mi trochę czasu. — To Marcotti.

— Phil, zaczynamy za trzy minuty, czy będziesz gotowy, czy nie.

— Tu Maggie. Będę gotowa razem z tobą.