Połączyła się na prywatnym kanale z Janet.
— Gotowe?
— Tak. — Słowo doszło do niej z leciutkim pogłosem, znak, że Janet włączyła już swoje pole Flickingera. — Z jaką prędkością będzie lecieć, kiedy w nich uderzy?
— W stosunku do stacji jakieś siedem tysięcy na godzinę. Zderzenie nastąpi o ósmej siedemnaście, czasu Świątyni, czyli jutro wieczorem.
— Siedem tysięcy na godzinę to dużo. Przy tej szybkości nawet bryła pianki może spowodować poważne uszkodzenia.
— Zegnie najwyżej to czy owo — odparła Hutch. — I wybije kilka nitów. Ale i tak będą widzieć, jak się zbliża, więc albo opuszczą stację, albo się zabezpieczą. Nic strasznego im nie grozi.
— Dobra. Co dalej?
— Zmiana kursu. — Przełączyła kanały. — Jak tam, Phil?
— Prawie gotowy.
— To dobrze. Proszę, przypnij się pasem. Chwilę później odezwał się znowu.
— W porządku. Jestem gotowy. Znów włączyła głośniki.
— Ruszamy za minutę. — Przycisnęła „Wykonać” i obserwowała, jak wolno przeciekają sekundy.
— Dokąd lecimy? — spytała Maggie.
— Nie lecimy — odparła zmieszana Hutch. — To tylko rutynowy manewr. — Nie umiała kłamać.
Włączyły się dopalacze. Winckelmann wszedł na wyższą orbitę i obrócił się o kilka stopni. Kiedy osiągnął właściwą pozycję, Hutch kazała mu się zatrzymać. Potem przełączyła się na kanał Janet.
— Wszystko w porządku?
— Jak dotąd — tak. Trochę się przetoczyła, ale nadal jest naprzeciw drzwi.
— Na twoim deku będzie zaraz zerowa grawitacja.
— Dobra. Zaczęłam już dekompresję.
Pierścień B zwolnił, aż w końcu się zatrzymał.
Hutch obserwowała w monitorze, jak torpeda się podnosi.
— Niezły widok — rzuciła. Już teraz wiedziała, że nie dotrzyma wspólnej obietnicy milczenia. Powie Richardowi. Dowcip był tak przedni, że nie mogła zatrzymać go tylko dla siebie. Będzie zły, ale w końcu stanie się to swoistym żartem między nimi dwojga. A po latach będzie stanowić jedyny jaśniejszy moment w tym paśmie ogólnej rozpaczy. Jeżeli Akademię stąd wyrzucają, to odejdzie z podniesionym sztandarem.
— Jest wciąż naprzeciwko drzwi. Teraz będę otwierać.
— Proszę bardzo.
— Drzwi się otwierają.
— Hutch? — włączył się inny głos. To Karl. — Czy mogę się podłączyć pod dwunastkę?
Monitor na całą ścianę.
— Tak, w trzy A. — To był mostek pomocniczy. — Ale wstrzymaj się jeszcze na kilka minut, dobrze? Wykonujemy właśnie parę rutynowych prac.
— Drzwi są otwarte — oznajmiła Janet.
— Dobra — zgodził się Karl.
— Powiem ci, kiedy. — Hutch przełączyła się na kanał Janet. — Jak tam wygląda?
— Nieźle.
— Dobra. Zaczynamy.
Ponieważ ruch obrotowy pierścieni wytwarzał sztuczną grawitację, deki ustawione były pod kątem prostym do osi statku i dlatego też drzwi załadowcze otwierały się w zewnętrznych burtach statku. Torpeda miała wyjść na sterburcie. Kiedy znajdowała się wewnątrz głównej ładowni, miała już właściwy kurs. Wystarczyło tylko odsunąć do tyłu statek.
Hutch ustawiła dopalacze tak, żeby Wink się cofnął, i wystrzeliła z nich leciutko. Potem jeszcze raz.
— Manewr zakończony — poinformowała Janet.
— Idzie świetnie. Torpeda zaczęła schodzić. — Z jej punktu widzenia kula odrywała się od deku.
— Nadal ma dość miejsca?
— Wystarczająco. Za jakieś trzydzieści sekund znajdzie się na zewnątrz.
— Pilnuj, żeby nie wzięła cię ze sobą.
— Hutch — rzuciła Janet — coś mi się wydaje, że urodziłyśmy dzidziusia.
Priscilla Hutchins, Dziennik
Dziś wieczorem po raz pierwszy w życiu pominęłam coś istotnego w dzienniku pokładowym. Jest to przewina, która — jeśli zostanie wykryta — kosztować mnie może utratę licencji.
Cała ta sprawa przypomina stąpanie po kruchym lodzie. Ale nie mogłam się oprzeć, żeby nie wyciąć im czegoś w odwecie. Jeśli na koniec okryję się niesławą i zostanę wypędzona, to przynajmniej będę wiedziała za co.
Zejście do Dolnej Świątyni pełne było mułu i odłamków skał. George Hackett, którego specjalnością były podmorskie wykopy, zbadał dokładnie pomiary tej okolicy i sprzeciwił się propozycji wykopania równoległego szybu.
— Tak byłoby bezpieczniej — przyznał. — Ale to zbyt czasochłonne.
Umacniali więc, co się dało, odsysali piasek i przecinali przejścia w kamieniach. Udało im się przedostać do bocznego tunelu, który przetrwał w dość dobrym stanie, ale wkrótce i on się zawalił. Richard Wald, właśnie odpracowujący swoją turę w dyżurce, obserwował to wszystko na monitorach, kiedy otrzymał przekaz od Janet z pokładu Winka.
— Mam coś dla Henry’ego — oświadczyła.
— Jest w Świątyni. Chcesz, żebym cię połączył?
— Tak, proszę. Ty także powinieneś tego posłuchać.
Kierownik tej misji jawił się obecnie jako mglista postać, dzierżąca w ręku miotacz strumienia cząsteczkowego. Był to kolejny aspekt jego poświęcenia, który napawał Richarda przerażeniem: ktoś z jego doświadczeniem wykonuje pracę przynależną zwykłym ochotnikom. Wysyłając Karla z pierwszą grupą popełniono błąd — Karl, jak słyszał Richard, był mistrzem w prowadzeniu tuneli.
Na ekranie pojawiły się pospolite rysy Henry’ego.
— O co chodzi, Janet?
— Dostaliśmy „Raport terenowy”. Przeglądałeś go?
— Nie. Prawdę mówiąc, byłem trochę zajęty. — W jego głosie słychać było rozdrażnienie.
— Dobra. Może będziesz chciał zajrzeć do pozaplanetarnego raportu z Noka. Sekcja cztery delta.
„Raport terenowy” to broszura wydawana co miesiąc przez Akademię. Przedstawiała najnowsze dane o bieżących misjach i przyszłych projektach. Richard odszukał najnowszy numer i wywołał go na ekran.
— Janet, proszę, do rzeczy.
— Odkryli cztery kamienne sześciany. Na orbicie!
Richard pojął w lot.
— Wszystko się łączy — wyrwało mu się.
To cudownie. Inakademeri — Nok — sam był księżycem, krążącym wokół upierścienionego gazowego olbrzyma Sholi. Sześciany znajdowały się w tej samej płaszczyźnie orbitalnej, co pierścienie Sholi i reszta obiektów, krążących wokół centrum tego świata. „Pobieżne analizy wykazują, iż niegdyś sześciany były ustawione w równej od siebie odległości. Wszystkie mają identyczne wymiary: każdy bok ma mniej więcej 2147 kilometrów”. A Nokowie, podobnie jak Quraquatczycy, nigdy nie podróżowali w kosmosie. O co tu, u diabła, chodzi?
— Co o tym sądzisz, Richardzie? — zapytał Henry. Richard wzdrygnął się na dźwięk swojego imienia.
„Co on o tym sądzi? Znów kąty proste — oto, co o tym sądzi”.
Nieco później Maggie opowiedziała mu o horgonie.
— Być może — rzekł — damy sobie radę bez odczytywania tej inskrypcji.
— W jaki sposób? — Maggie prowadziła rozmowę przez terminal z jednego z mostków Winka.
— Wszystkie te kwadraty i prostokąty. I dwie okrągłe wieże.
— Z ukośnymi dachami.
— Tak. Właśnie o to mi chodzi. Oz musi wskazywać kierunek.