Выбрать главу

— Nie z tej epoki.

— No to dalej jesteśmy w lesie — westchnęła. — W jaki sposób znajdziemy tę, która wygląda jak wielki Quraquatczyk z włócznią? No i jak potem wyodrębnimy z niej pojedynczą gwiazdę?

— Nie wydaje mi się, żebyśmy szukali Urika. To nie jego wiąże się zwykle z okiem horgona. To Lizandrę — ona je nosiła.

— Wszystko jedno — rzuciła Hutch. — Czy i Lizandra miała swoją konstelację?

— Urik i Lizandra byli kochankami. W systemach mitycznych kochankowie, jeśli uzyskają odpowiedni status, nigdy nie są rozdzielani po śmierci. Tych dwoje było ściśle ze sobą związanych przez cały mityczny cykl, tak więc powinniśmy zakładać, że znajdziemy ich obok siebie na niebie.

— To i tak beznadziejne — Hutch rozłożyła ręce. — W jaki sposób uda nam się odtworzyć obrazy z gwiazd? W jaki sposób ją rozpoznamy?

— To dobre pytanie. Jeśli masz jakieś sugestie, z przyjemnością ich wysłucham.

— Nie mam zielonego pojęcia.

— Może to nie jest aż tak beznadziejne. Mamy jeden dodatkowy atut: oko horgona jest czerwone.

PLIK SIECI BIBLIOTECZNEJ

Piją za me czyny w wielkich halach Ka, I broń własną chrzczą moim imieniem. Lecz ja, w mroku księżyca brnący przez śnieg, Ani na chwilę nie spocznę. Gdzież teraz Calipon, towarzysz mój’? Nad przyczółkiem Hastera łopocą proporce, Dzielne barwy — szarość skal i zieleń morza. Moje barwy — Dalej lśnią w niknącym świetle dnia. Głowę skłonię, lecz przecież nie stanę. I gdzież jest w końcu Lizandra?
Fragment z „Urika o zachodzie”.
Przełożył Philip Marcotti

Rozdział 16

Akademia Nauki i Techniki, Waszyngton D. C., piątek, 10 grudnia 2202, 15.45 czasu wschodniego

Profesor honorowy Eric Kofton z Georgetown zwiedzał właśnie wystawę o Quraquie w Ivers Museum, kiedy zauważył, że na blacie trójnożnego stolika wyryto znaki zodiaku. Szybko się zorientował, że dokonał odkrycia, nie wiedząc jednak, jak wielkie miało ono znaczenie. Akademia przyznała mu dyplom.

Wyobrażenia poszczególnych znaków były stylizowane, nie dawały pojęcia o tym, jak mogły wyglądać poszczególne gwiazdozbiory. Ale pod nimi widniały napisy pozwalające na ich zidentyfikowanie.

— Nie wiem, czy to nam wiele pomoże — mówił Carson, rozwijając plakat z reprodukcją. — Stolik pochodzi z tych samych rejonów co kultura kasumelska. Niestety, ma zaledwie kilkaset lat. Może to być ten sam zodiak, a wcale nie musi. Ale popatrz na to. — Wskazał Hutch ryjkowatego Quraquatczyka z włócznią, tarczą i hełmem. — Nazywa się Wojownik.

— To Urik, nie sądzisz?

Wzrok Carsona wyrażał nadzieję.

— Musimy być obiektywni. Ale ten występuje razem z kobietą.

— Kobieta ma osobny gwiazdozbiór? Czy jest częścią tego samego?

— Osobny. Jego nazwa nie ma u nas odpowiednika, ale można ją przetłumaczyć mniej więcej jako Piękna Kobieta Dziewica-Matka.

Hutch uśmiechnęła się szeroko.

— To Lizandra. Wszędzie bym ją poznała.

Carson zajrzał do swoich notatek.

— Gwiazdozbiory wymienione są według zajęć. Albo funkcji. Jest tu drwal. Rybak z siecią. I roślina zwana sorongilią.

— Co takiego?

— Takie Drzewo Życia. Symbol nieśmiertelności. Jest topór. Jest nawet biegus.

— Mogliśmy wykorzystać kilka zdjęć konstelacji.

— Pomogłyby z pewnością. — Znajdowali się w biurze Carsona na piątym piętrze. Pełno tu było pamiątek zarówno wojskowych, jak i archeologicznych. Wypatrzyła trzy modele samolotów bojowych i jeden wahadłowca Świątyni. Ściany zapełniały dyplomy i fotografie. Młody Carson w szarym mundurze lotnika upozowany obok wielkiego czarnego labradora. Nieco starszy u boku uderzająco przystojnej brunetki.

— Kto to? — zaciekawiła się Hutch.

— Znajoma. — Na jego twarzy mignęła przelotna chmura. — Dawna.

W obawie, że okazała się natrętna, Hutch szybko nawiązała do interesującego ich tematu.

— Jakie są te inne gwiazdozbiory?

— Ceber. Tarcza, kilka zwierząt.

— Żadnego oka horgona?

— Nie. I coś, co jak sądzimy, musiało być wagą.

— To ciekawe. Ale trudno mi przyznać, że poczyniliśmy w tej dziedzinie jakieś postępy.

W odpowiedzi wręczył jej hełm do symek. Włożyła go i przed oczyma rozbłysło wygwieżdżone niebo.

— To widok z Oz — wyjaśnił. — Około roku 9000 p.n.e.

Gwiazdy połyskiwały po jednej stronie nieba jak obozowe ogniska ogromnej armii. Dalej leżało czarne serce Próżni. Po prawej i lewej stronie pojawiły się dwie cieniutkie linie.

— Reprezentują obie wieże, Hutch. Stoisz dokładnie w samym środku miasta. Każda z nich jest wycelowana w linii prostej od twojej pozycji w kierunku odpowiedniej okrągłej wieży, pod kątem odpowiadającym kątowi nachylenia dachu.

Niebo zaczęło się obracać, a jedna z linii dotarła do czerwonej gwiazdy.

— To ta od wieży z inskrypcją — wyjaśnił Carson. — A gwiazda to Orchinda. Orchidea. Czerwony olbrzym, odległy zaledwie o jakieś dziewięć lat świetlnych od Quraquy. Bardziej fioletowa niż czerwona, ale to nie ma znaczenia.

Jeśli odgadli prawidłowo, jeśli po jednej stronie pojawiło się oko horgona, to po drugiej stronie powinno być słońce, którego szukali. Zerknęła w tamtą stronę — obraz celu był bardzo niewyraźny.

— Nie przypominam sobie, jaki przypisano jej numer. Nigdy tam nie byliśmy. To klasa G. Sześćdziesiąt lat świetlnych od Quraquy, sto pięćdziesiąt od nas.

— Czy to już to?! — zapytała Hutch nie bez entuzjazmu, ale Carson trzymał emocje na wodzy.

— Może — odparł. — Istnieje siedemnaście czerwonych gwiazd, których dotyka jedna lub druga linia. Szesnaście z nich ma gwiazdę po drugiej stronie. Musimy założyć, iż wieże przesunęły się lekko na przestrzeni tysięcy lat, pod wpływem trzęsień ziemi, uderzeń meteorów czy czegoś jeszcze innego. W związku z tym szukamy wszystkiego w zasięgu czterech stopni od wyznaczonego punktu.

— Jak udało ci się wpaść akurat na tę cyfrę?

— Rzucałem strzałkami.

— To ile ostatecznie uzyskaliśmy podejrzanych gwiazd?

— Około osiemdziesiątki.

Ciężko westchnęła.

— Hutch, musimy tam wrócić i skompletować dane na temat Oz. Ustalić stopień obruszenia się gruntu.

— Ile to zabierze?

— Całe lata. W tej chwili w całej Akademii w ogóle nie chcą rozmawiać na temat Quraquy i Oz. I nie sądzę, żeby z entuzjazmem zgodzili się wysłać osiemdziesiąt ekspedycji. Zwłaszcza że nie mam nawet pojęcia, czy nasz margines błędu nie jest zbyt ostrożny. A pewnie jest. — Sprawiał wrażenie zniechęconego. — Ale przynajmniej coś się w końcu ruszyło.

Hutch przyglądała się czarnemu labradorowi na zdjęciu.

— Wabiła się Spike — powiedział.

— Dziwne imię jak dla suki.

— Nazwał ją tak mój siostrzeniec. — Podążył wzrokiem za jej spojrzeniem. — Coś nie tak?

— Zwierzęta — rzuciła znienacka.

— Co proszę?

— Mówiłeś, że są tam jakieś zwierzęta. A może nurek?

— Proszę?