Выбрать главу

— Nie, dziękuję, niczym.

— Na pewno?

— Tak — potwierdził. — Ładne mieszkanie.

— Dziękuję. — Rzeczywiście była z niego dumna. Gustownie umeblowane, ściany pełne półek z książkami o tematyce zawodowej, dużo beletrystyki, oprawione w ramki ideogramy i poematy z „Godzin Knotyjskich”, w oryginale.

— Waszyngton zmienił się, kiedy nas nie było. — Przez jakiś czas rozwodził się na temat nietypowych jak na tę porę roku upałów, prawdopodobieństwa deszczu, miejscowego wybuchu GORE, afrykańskiego wirusa, który wywoływał jakąś szczególną odmianę krzywicy.

Maggie westchnęła i czekała. Kiedy tylko nadarzyła się sposobność, by mu przerwać, zapytała, co się dzieje, a w podtekście oznaczało to: po co tu przyszedłeś?

Dostrzegła jego pełen napięcia wzrok.

— Maggie, znów wyruszamy — oświadczył.

To było dla niej pełne zaskoczenie.

— Kto? I dokąd?

— Inskrypcja wskazała nam na Beta Pacifica. Jest w tym samym rejonie, wzdłuż krańca Ramienia.

Maggie tak naprawdę nie wierzyła, że uda im się wyodrębnić pojedynczą kandydatkę. W każdym razie nie tak szybko. Spodziewała się, że zajmie to całe lata.

— A dlaczego nie wysyłacie tam najpierw statku badawczego?

— Bo sądzimy, że oni nadal tam są. — Zawiesił głos dla większego efektu. — Maggie, złapaliśmy sygnały radiowe. — Wpatrywał się w nią szeroko otwartymi oczyma. Maggie Tufu niezbyt chętnie dawała upust swoim emocjom, a tym bardziej w obecności Franka Carsona. Ale teraz wyrzuciła w górę zaciśniętą pięść.

— Fantastycznie! Mam się czuć zaproszona?

Akademia, środa, 16 lutego, 13.45

Kiedy wszedł Carson, Ed Horner podniósł wzrok.

— Miło cię widzieć, Frank — rzucił. — Czy wszystko gotowe?

Carson skinął głową.

— Tak, wszyscy są w pogotowiu.

— To bardzo dobrze. — Horner wstał i obszedł biurko dookoła, nie spuszczając oczu z Carsona, jakby próbował w ten sposób zobaczyć coś więcej, określić szansę powodzenia. — Ponieważ ten sygnał istnieje, to pewnie coś znajdziemy. Ale chciałbym, żebyś to sobie dobrze wbił w pamięć, że wasze zadanie ogranicza się wyłącznie do ustalenia, czy rzeczywiście jest tam coś, co usprawiedliwiłoby wysłanie pełnej misji. Jeśli rzeczywiście istnieją — nie chcę na razie żadnych szczegółów. Rozumiesz? Chcę, żebyś się zorientował w sytuacji i wracał ze sprawozdaniem. Jeżeli rzeczywiście tam są, to miej na względzie, że nic o nich nie wiemy. Żadnych pogaduszek. Nie dopuść, żeby cię widzieli. Po prostu doleć tam i wracaj…

— Dobrze — odparł Carson.

— A przy okazji — przyśpieszono wasz odlot. Macie tylko czterdzieści osiem godzin.

Carson już otwierał usta, by zaprotestować, ale komisarz mówił dalej.

— Musisz zawiadomić swoich ludzi. Wiem, że będziecie mieli kłopot, ale jesteśmy pod presją. Różne wysoko postawione osoby zaczęły zadawać nam trudne pytania. Nie jestem pewien, jak długo uda nam się utrzymać tę operację w tajemnicy.

Carson już nie próbował dyskutować.

— Dziękuję — wykrztusił w końcu.

— Nic się nie przejmuj. — Horner wyciągnął do niego rękę. — Tylko wracaj do nas.

Hutch i Carson wylecieli z wyrzutni w Atlancie o zachodzie słońca. Wahadłowiec pełen był pasażerów, głównie bogatych wycieczkowiczów, którzy jutro wyruszą dalej na Estracie. Turystyka międzygwiezdna urastała już do rangi prężnego przemysłu. Ci, którzy byli na tyle bogaci, by zapewnić sobie taki luksus, mogli żeglować szlakiem gwiazd neutronowych, obserwować z bliskiej odległości śmiertelny taniec między Delta Aquilae i jej towarzyszką, mogli ruszyć w rejs wycieczkowy po Wielkim Maelstromie do Beta Carinis IV, polatać nad płaszczyznami z dymiących marmurów nad Małą Culhagne, Zimną Gwiazdą. A na koniec zjeść obiad w cieniu Skały Holtzmyera na Pinnacle.

Przeważały pary — w średnim wieku i starsze — ludzie dobrze ubrani, ekscytujący się widokiem Ziemi i Księżyca. Było też kilkoro dzieci, kilka osób z personelu stacji i dwóch mężczyzn, którzy okazali się fizykami-teoretykami, zajmującymi się problemami sztucznej grawitacji.

Jeden z nich był wysokim, gadatliwym czarnoskórym mężczyzną o bardzo ostrych rysach twarzy, okolonej siwą brodą. Jego kolega, cichy Japończyk, przyglądał się Hutch z wielkim zainteresowaniem. Czarny mężczyzna nazywał się Laconda i przypominał jej dawnego nauczyciela algebry ze szkoły średniej.

Nawiązując rozmowę Hutch podzieliła się swymi wątpliwościami na temat możliwości stworzenia sztucznej grawitacji. Laconda odpowiedział jej na to długim wywodem, naszpikowanym słownictwem pełnym wysokoenergetycznych cząsteczek, ścieżek dostępu kontrolowanych przez pola magnetyczne i miejscowych zakrzywień przestrzeni. Hutch oczywiście się w tym pogubiła, ale pojęła na tyle, by móc spytać, czy jego metoda — jeśli zadziała — nie mogłaby zostać użyta do produkowania antygrawitacji.

Laconda uśmiechnął się na taki dowód bystrości swojej słuchaczki.

— Tak — odparł. — To w dalszej kolejności. A najważniejsze w tym wszystkim jest fakt, że będzie zużywała bardzo niewiele energii.

— Tania antygrawitacja? — Carson uniósł brwi. — Człowiek zaczyna się zastanawiać, do czego to wszystko doprowadzi.

Fizyk promieniał zadowoleniem.

— Przyszłość zbliża się wielkimi krokami — rzucił, zerkając na Hutch, żeby zbadać jej reakcję — a my musimy być do tego przygotowani — dokończył gładko okrągłą frazę.

Kiedy zbliżali się do Kręgu, Hutch nadal rozważała płynące stąd możliwości. Prawdziwa antygrawitacja, nie salonowy czar nadprzewodnictwa, a prawdziwy, mało kosztowny system, który zniweczy masę ciał i opór. Potrzeby energetyczne świata gwałtownie opadną.

— Można będzie — mówiła do Carsona — przesunąć kanapę jednym ruchem dłoni. Latać nad Nowym Jorkiem bez żadnego pojazdu. Nie będziemy dłużej przywiązani do ziemi pod stopami, a siła każdego z nas wzrośnie w nieskończoność. — Zamyśliła się. — Zacznie się zupełnie inne życie.

— To tylko science fiction — odparł na to Carson. — Tak nigdy nie będzie.

Japończyk podniósł wzrok znad swego komputera, rozejrzał się, żeby sprawdzić, czy Lacondy nie ma w zasięgu słuchu, i powiedział cicho:

— Pani przyjaciel ma rację, moja droga. Po prostu blaga. Rząd daje pieniądze, ale to się nigdy nie uda, a Laconda wie o tym doskonale.

Hutch z przyjemnością wracała na Winckelmanna. Szła przez wejściowy korytarz, wkroczyła przez główne wejście, które znajdowało się na szczycie statku, przeszła przez mostek (technik sprawdzał właśnie systemy nawigacyjne), cisnęła swoje torby na podłogę i ruszyła na inspekcję. Miała dość czasu, żeby zakwaterować się na stacji, ale wolała poczucie bezpieczeństwa i swobody we wnętrzu znajomego kadłuba.

Na biurku stała oprawiona fotografia Cala sprzed dwóch lat. Zaraz po ich spotkaniu. Miał na głowie za dużą czapeczkę golfową, która kiedyś wydawała się jej taka urocza. A właściwie nadal tak uważała. Wzięła zdjęcie z blatu i wsunęła, twarzą do spodu, do prawej górnej szuflady. Mocno po czasie…

Po statku kręcili się pracownicy techniczni. Hutch udała się do pierścienia C, żeby skontrolować zapasy. Rejestr inwentarza wykazywał, że żywności i wody starczy dla sześciorga ludzi na osiem miesięcy. Sprawdziła to osobiście, zanim pokwitowała.