Dwie godziny później spotkała się z Carsonem w Vega South. Spieszyło mu się do odlotu dokładnie tak samo jak jej.
— Wściekłbym się, gdyby mi to teraz odwołali — powiedział.
— Spokojnie. Wszystko będzie dobrze.
Siedzieli przy narożnym stoliku popijając drinki.
— Wszystko dzieje się tak szybko — mówił Carson. — Musimy pomyśleć trochę nad tym, jak w ogóle zamierzamy poprowadzić tę ekspedycję, co chcemy osiągnąć, jakie mogą wystąpić komplikacje. Na przykład: co zrobimy, jeżeli rzeczywiście znajdziemy tam jakąś supercywilizację?
— Wyniesiemy się stamtąd najszybciej jak się da, wrócimy i zdamy raport. Sądziłam, że Horner wyraził się w tej kwestii dość jasno.
— Ale raporty możemy zdawać i bez wracania na Ziemię. Czy rzeczywiście wysyła się grupę badaczy taki kawał drogi tylko po to, żeby wcisnęli guzik alarmowy?
— Zakładam, że nie uśmiecha mu się kolejna tragedia.
— Ale jak mamy uniknąć ryzyka? Słuchaj: jeśli wrócimy i powiemy, że ktoś tam jest, a ten ktoś dokonywał lotów międzygwiezdnych już dwadzieścia tysięcy lat temu, to w jaki sposób ktokolwiek inny może zbliżyć się do nich nie dostrzeżony? Nie. Tak naprawdę Horner chce rzetelnych danych. Ale nie może nam tego powiedzieć wprost. Musi zakładać, że będziemy na tyle sprytni, że sami się połapiemy. Jeśli oni tam są, przywieziemy dość danych, niezbędnych, żeby dało się sensownie zaplanować następną misję. Ale ile to jest „dość”?
Ziemia jarzyła się ciepło w słonecznym świetle.
— Czy chodzi o tę samą rozmowę, o której mi już opowiadałeś?
— Hutch, czasem trzeba umieć czytać między wierszami. Nie chce, żebyśmy stracili statek ani żebyśmy dali się odkryć. — Carson wyglądał teraz lepiej niż kiedykolwiek przedtem. Stracił trochę na wadze, promieniał energią i uśmiechał się ciągle po dziecinnemu. — Ale potrzeba mu więcej niż tylko „jechać — nie jechać”.
„No cóż, wszystko jedno” — pomyślała. W każdym razie ona i tak będzie dobrze się bawić. W końcu to jest właśnie ta podróż, o której zawsze marzył Richard.
Janet Allegri i George Hackett przyjechali kwadrans po siódmej. Weszli na pokład razem, ramię w ramię. Janet wyglądała świeżo i była pełna inicjatywy. Miała na sobie biało-niebieski kombinezon z naszywką quraquackiej misji. Jasne włosy były krótko przycięte, w wojskowym stylu, a poruszała się ze zwykłą sobie rzutkością. Hutch patrząc na nią poczuła ukłucie zazdrości, co naprawdę ją zaskoczyło.
George kroczył spokojnie u boku Janet — na jeden jego krok przypadały jej dwa. Wokół szyi zawiązany miał sweter i wymachiwał sportową torbą z syntetycznej skóry. Wyglądali, jakby wybierali się na wycieczkę do lasu.
Hutch spotkała ich na szczycie rampy wyjściowej. Od powrotu ze Świątyni oboje przebywali poza Waszyngtonem, nie widywała więc żadnego z nich. Uścisnęli się i wymienili po kilka miłych słów.
— Mówiłeś, że już nie będziesz wyjeżdżał do pracy terenowej — powiedziała do George’a. — Tak szybko znudziło ci się w domu?
Uśmiechnął się szeroko.
— Nie — odparł. — Frank poprosił, żebym leciał z wami, więc lecę. — Zawahał się przez moment. — No i wiedziałem, że ty też będziesz.
Hutch złapała spojrzenie Janet, które mówiło wyraźnie: „Oho! Co my tutaj widzimy?”
— Dzięki — odpowiedziała zadowolona. Sprawiło jej przyjemność, że nie zatarła mu się zupełnie w pamięci.
Wprowadziła ich do Winka, pokazała, gdzie mają upchnąć bagaże, i rozdała plakietki i kubki z emblematami ich misji. Emblemat przedstawiał osiemnastowieczny czteromasztowiec płynący na pełnych żaglach przez ocean chmur, nad którym jaśniała duża gwiazda. Na górze widniała nazwa „Beta Pacifica”, pod spodem hasło: „Naprzód”.
Kiedy się rozgościli, zaczęli leniwie spacerować po statku, prowadząc swobodne rozmowy o tym, co każde z nich porabiało, a także o czekającej ich misji. Hutch wyjaśniła im, jak wpadli na trop Bety Pac i wyświetliła na monitorze diagram sygnału.
— Trudno tu dojrzeć jakiś powtarzający się wzór — zauważyła Janet.
— Ale tam jest — zapewniła ją Hutch.
George przyglądał się przez chwilę.
— Kto jeszcze o tym wie? — zapytał.
— Prawie nikt, z wyjątkiem komisarza. Zachowaliśmy wszystko w tajemnicy — odparła Hutch.
— I on pozwala nam się tym zająć?
— Wydaje mi się, iż uważa, że skoro my wytropiliśmy sygnał, należy on do nas.
— Bardziej prawdopodobne — oznajmiła Janet — że według niego sprawa jest tak niepewna, że chce mieć w garści jakieś konkretne wyniki, zanim odważy się komuś o niej wspomnieć. Nie ma co jeszcze raz się ośmieszać.
Przyjechał bagaż. Wszyscy poszli go odebrać i kiedy taszczyli już do swoich kwater, wówczas w głównej komorze powietrznej zameldował się Carson.
— Cześć, George — zawołał, wymieniając z nim uścisk dłoni. — Czy jest już Maggie? Potrzebujemy Maggie.
— Jeszcze jej nie widzieliśmy — odparła Hutch. — A o co chodzi?
Carson sprawiał wrażenie bardzo wzburzonego.
— Wyniki z Tindle zostały rutynowo przesłane wyżej.
Hutch wzruszyła ramionami.
— Wcale mnie to nie dziwi.
— Tak, ale najwyraźniej tym razem ktoś rzeczywiście je przeczytał. I wygląda na to, że domyślili się, jakie wnioski mogą z tego płynąć. Ludzie Homera mówią, że niedługo dowiedzą się, iż Beta Pac jest nieosiągalna aż do odwołania. Jeśli tak naprawdę się stanie, nie będzie miał innego wyboru jak tylko zatrzymać misję.
— Skąd o tym wiesz? — zapytała Janet.
— Od osobistego sekretarza komisarza — odparł Carson. Rzucił okiem na zegarek, potem na tunel wejściowy. — Chce, żebyśmy znikali stąd jak najprędzej.
Hutch próbowała spokojnie myśleć.
— Nie będą mogli połączyć się z nami w nadprzestrzeni. Ile mamy czasu?
— Nie wiem. Lepiej załóżmy, że potrafią dopaść nas w każdej chwili.
— Statek jest gotowy do startu. Będę potrzebowała tylko kilku minut, żeby wszystko posprawdzać. Jeśli dostaniemy pozwolenie z kontroli lotów.
— Sprawdź, czy możesz połączyć się z Maggie — polecił Carson.
— Nie ma potrzeby — odpowiedziała mu Janet, wskazując na monitor. Maggie Tufu zbliżała się właśnie do statku, niosąc w ręku podręczną walizeczkę.
Hutch wywołała kontrolę lotów. Kiedy słuchała informacji, dotyczących ich startu, Maggie zdążyła już wejść. Uderzająco piękna i nad wyraz poważna, onieśmieliła wszystkich swoją obecnością. Przywitała się, lustrując pobieżnie pomieszczenie, i przez chwilę zatrzymała spojrzenie na Janet. Wyraźnie natomiast nie dostrzegała Hutch.
Kontroler ruchu przedstawił Hutch taki oto wybór:
— Jeśli wyrobicie się do 8.10, nie ma sprawy. — To dawało im zaledwie piętnaście minut. — W innym wypadku nie będę miał dla was miejsca aż do 16.30. — A to niewiele różniło się od pierwotnie planowanego czasu odlotu.
— Zdążymy — odparła. — Włącz nas do harmonogramu.
— Czy przyjechały już moje bagaże? — Maggie zwróciła się do Hutch.
Ta sprawdziła luk bagażowy, ale nie dostrzegła tam żadnych śladów aktywności.
— Nie.
— Chyba żartujesz. — Jej wyraz twarzy zmienił się, ale nie było w nim surowości, raczej spoglądała nieco figlarnie. — Mogę mieć za mało ciuchów. — Pokazała im swoją podręczną walizeczkę.