Te wieczorne spotkania wkrótce nabrały bardziej ceremonialnego charakteru. Wznosili toasty za siebie nawzajem i za komisarza, i za Beta Pac. Wkrótce zaczęły obowiązywać emblematy i plakietki misji. Wyzbyli się rezerwy i czuli się nadzwyczaj swobodnie we własnym towarzystwie. Żartowali, śmiali się i wymagali od każdego, by dostarczył jakiejś rozrywki. Były sztuczki magiczne, monologi i chóralne śpiewy. Maggie, z początku niechętna, wykazała duży talent w naśladowaniu głosów i charakterystycznych zachowań wszystkich obecnych. Uchwyciła wojskową postawę Carsona i trochę wiejski akcent George’a, wyłapała u Hutch zwyczaj przechylania głowy na bok, kiedy była czymś zdziwiona, i lekko zmysłową pozę Janet.
Urządzili sobie potańcówkę (panowie w krawatach, panie w spódnicach), odegrali też improwizowaną komedię „Wielkie wykopaliska”, w której grupa nieudaczników przy mitycznym wykopie próbuje się nawzajem oszukiwać lub nawiązywać bardzo intymne kontakty.
Hutch lubiła te swoiste gry i zabawy, które zawsze wychodziły dobrze w zamkniętym brzuchu statku gwiezdnego, gdzie dobre układy towarzyskie tak wiele znaczyły. Noce często spędzali na długich rozmowach, a Hutch czuła, jak wzmacniają się ich wzajemne więzi.
Gdzieś przy końcu trzeciego tygodnia Maggie wzięła ją na stronę.
— Chcę, żebyś wiedziała — oświadczyła — że przykro mi z powodu Richarda.
— Dziękuję — odpowiedziała Hutch z niejakim zaskoczeniem.
— Nie wiedziałam, że byliście sobie tak bliscy, inaczej dawno bym to powiedziała. Chyba byłam trochę za głupia.
— Nic nie szkodzi. — Hutch poczuła falę żalu. Nie wiadomo po czym.
Maggie wyraźnie brakowało pewności siebie.
— Wiem — powiedziała — wielu ludzi uważa, że Henry’emu dzieje się krzywda. Myślą, że to ja jestem odpowiedzialna za to, co się stało. — Jej czarne oczy poszukały oczu Hutch i wpatrzyły się w nie. — Przyznaję im rację. — Jej głos chwytał za serce. — Bardzo mi przykro — powtórzyła. — Zrobiliśmy to, co należało. Richard też tak uważał. Właśnie dlatego tam był. Ale żałuję, że wszystko nie potoczyło się inaczej.
Hutch skinęła głową. Maggie zawahała się, otwarła ramiona i objęły się. Policzek Maggie był ciepły i wilgotny.
Hutch stosowała się do własnych zasad — w stosunku do George’a zachowywała postawę pełną przezorności. Z radością przyjęła jego udział w misji, lecz miała świadomość, że ta obecność może stworzyć trudną sytuację. Bez przerwy się w nią wpatrywał, lecz umykał wzrokiem pod wpływem odwzajemnionego spojrzenia. Promieniał, kiedy rozmawiali lub gdy prosiła o jego opinię na aktualnie omawiany temat. W obecności Hutch głos George’a brzmiał bardzo łagodnie, a oddech stawał się głębszy.
Wolałaby porozmawiać z nim otwarcie, wyjaśnić mu, dlaczego reaguje w taki właśnie sposób. Wcale nie miała ochoty go do siebie zniechęcać. Ale nic nie mogła zrobić, dopóki nie dostarczy jej po temu okazji, póki nie wykona otwartego ruchu.
Kiedy to w końcu nastąpiło, wszystko schrzaniła.
Między członkami grupy wytworzył się zwyczaj oficjalnego zakańczania wszystkich posiedzeń toastem o północy i wspólnym zaznaczaniem kolejnego dnia na kalendarzu misji, który Carson wykonał osobiście i przypiął na ścianie świetlicy. (Nad pięcioma tygodniami i dwoma dniami podróży do celu wznosił się wszechobecny czteromasztowiec.) Dwudziestego szóstego wieczoru George wykazywał szczególny brak odporności. Usiadł naprzeciwko niej, żeby móc zademonstrować swoją posągową obojętność. Ale już od początku posiedzenia policzki pokrył mu rumieniec, który nie zniknął do końca spotkania.
Kiedy grupa zaczęła się rozchodzić, podszedł do niej.
— Hutch — zaczął z największą powagą — czy możemy się przejść?
Puls jej wyraźnie podskoczył.
— Jasne.
Zeszli w niższe partie statku. Cały układ przystosowano do potrzeb obecnej misji. Nadal wiozła trzy pierścienie, ale tym razem o wiele mniejsze. Usunięto ogromne przestrzenie ładowni, zmniejszono liczbę kwater. Wciąż jednak pozostało mnóstwo miejsca do przewiezienia ewentualnych eksponatów, ale Hutch już nie czuła się tu jak w hangarze portu kosmicznego. Taki Wink będzie o wiele mniejszym celem dla skanerów.
— Hutch — odezwał się nieśmiało — jesteś najśliczniejszą kobietą, jaką w życiu widziałem.
— Dziękuję.
— Kiedy wrócimy, chciałbym cię gdzieś wieczorem zaprosić.
„Tak”.
— To się da zrobić.
Szedł tuż obok, prawie jej dotykając, czuła jego ciepły, nierówny oddech. Podprowadziła go w kierunku iluminatora. Za nim przesuwała się z wolna mgła nadprzestrzennego świata. Równie dobrze mogliby się teraz znajdować w jakimś starym domu na skraju wrzosowiska.
— Jest taka jak ty — rzucił przyglądając się mgle. — Nie można zobaczyć jej wnętrza, nie można jej uchwycić i ciągle jest w ruchu.
Roześmiała się. Oboje się roześmieli. I to ona zrobiła pierwszy ruch. Był na tyle subtelny, że dla kogoś z boku z pewnością pozostałby nie zauważony — pochyliła się leciutko ku niemu. Zaraz przeskoczyła między nimi jakaś iskra i poczuła, że jego ciało zaczyna reagować.
— Hutch…
Ostrożnie wyciągnął rękę i dotknął jej włosów. Jego usta były tuż-tuż.
Hutch poczuła, jak burzy się w niej krew. Końce palców zetknęły się ze sobą. Musnęły się wnętrza dłoni. Jego oczy odszukały jej oczy. Oplótł ją ramionami, jej policzek dotknął jego policzka. Był ciepły. Wspięta na palce, rozchyliła wargi w oczekiwaniu.
Chwila nabierała wymiaru. Ich oddechy i bijące serca odnalazły wspólny rytm. Piersi, chronione tylko cienką warstewką materiału z kombinezonu, dotykały jego piersi. Pochylił się ku niej, odszukał jej usta swoimi, delikatnie, bez nacisku. Przyjęła pocałunek. Serce waliło jak młotem, zabrakło jej powietrza. Kiedy próbował się odsunąć, delikatnie go przytrzymała, a potem przyciągnęła z powrotem.
Nie było już w niej oporu; wtuliła się w niego, zapraszając, stapiając się z nim w jedno. Żeby dosięgnąć jego ust, musiała wspinać się na palce i strasznie jej się to podobało. Jego palce musnęły jej prawą pierś, zawahały się i cofnęły.
Bywały już w jej życiu loty, podczas których ktoś przekradał się w środku nocy do cudzego pokoju. Sama nie miała ochoty bawić się w takie rzeczy.
— Chodź ze mną.
Poszedł za nią w milczeniu.
— Tylko dzisiaj — zastrzegła.
Jego dłoń spoczęła na jej ramieniu, palce dotknęły szyi.
— Hutch, na pewno tego chcesz?
„Tak, głuptasie”.
Prowadziła go do komory wahadłowca. Alfa stała na swoim miejscu — zacieniona, cicha i pełna mocy. Okna kabiny zalśniły w niepewnym świetle. (Dosztukowano już wspornik oderwany przez tsunami.)
Z łatwością uniósł ją z podłogi, przeszedł przez pokład i zatrzymał się przy drzwiach od bagażnika wahadłowca. Wcisnął mechanizm uwalniający, ale nic z tego nie wyszło.
Zrobiła to za niego — była tam blokada zabezpieczająca, którą należało przedtem usunąć.
Wsunął się z nią do środka, znalazł jakiś koc i rozpostarł go na podłodze.
— Nie odpowiedziałaś na moje pytanie — przypomniał, kiedy znów się nad nią pochylił. — Bo wiesz, nie chcę niczego popsuć. Kocham cię, Hutch.
Ucałowała go w policzek. Pociągnęła w dół jego głowę.
— Uważaj, co mówisz. Mogę cię złapać za słowo.