Już, już miał nastąpić zapłon paliwa. Zatrzymała proces.
— Co się dzieje? — Maggie bezbłędnie wyczuła napięcie w głosie Hutch.
Ta posłała im obraz z ekranu.
— Później pogadamy. Muszę wrzucić hamulce.
— Co to jest? — zapytał George.
— Bo ja wiem? — Nastawiła maksymalne zbliżenie. Wyglądało jak jakaś planeta. — To nie może tak być. Detektory masy pokazują zero. — Zresetowała czujnik, ale nic się nie zmieniło. — Nie wiem, co to jest. Czekajcie.
Carson gapił się w głąb ekranu.
— Sukinsyn jeden…
— Hamowanie — poinformowała spokojnie Hutch. — Teraz! — Włączyła retrosilniki, nie po troszku, jak by to normalnie się odbyło, a nagle, na całą moc.
— To jakiś rejon bez gwiazd — odezwała się Janet. — Jak Próżnia. Może to jest Próżnia.
— Jeśli tak, to nie jest na swoim miejscu. To coś nie odbijało promieni świetlnych.
— Hutch? — głos Maggie podniósł się o ćwierć tonu. — Czy my lecimy prosto na to coś?
— Robi się coraz większe — dodał George.
— Tak naprawdę to ono nie ma prawa tu być. — Palce Hutch tańczyły po klawiaturze. — Auto test nic nie wykazuje.
— To nie jest kula — zauważył Carson. Jego mięsiste rysy stwardniały teraz i dobrotliwy archeolog zmienił się w dawnego pułkownika. Żołnierz — z zewnątrz i od wewnątrz. Niepojęte, ale poczuła się dzięki temu pewniej.
— Co innego mogłoby to być?
Carson świdrował wzrokiem obraz.
— Wygląda jak piłka do rugby.
Z kabiny pasażerskiej dochodziły zaniepokojone głosy.
— Trzymajcie się — rzuciła Hutch. — Będziemy mieli twarde cumowanie. — Wbiła w klawiaturę kilka nowych wielkości, może nawet więcej niż wytrzymają silniki, i przycisnęła guzik. Znów wgniotło ich w fotele.
Zobaczyła mgłę przed oczyma; trudno było mówić przy takim ciągu silników.
— Kolizja — poinformowała. — Nieunikniona. Jej słowa zawisły ciężko w rozgorączkowanej atmosferze. Carson odczekał chwilę, aż wyrówna mu się oddech i uspokoi głos.
— Ile mamy czasu?
Hutch czuła w środku pustkę i chłód.
— Siedem minut, z groszami.
Obiekt przed nimi wypełnił teraz całe niebo. Ku jej niebotycznej wdzięczności cała trójka w kabinie pasażerskiej nie wpadła w panikę i jej nie zawracała głowy. Słyszała nawet, że usiłują żartować sobie z obecnej sytuacji. Połączyła się z nimi.
— Sami widzicie, co się dzieje — mówiła takim tonem, jakby opisywała właśnie mijany widoczek. — Mamy pewien problem.
— Poważny? — zapytała Janet. — Czy jest tak źle, jak na to wygląda?
Hutch zawahała się chwilę.
— Tak — odparła w końcu. — Tak mi się wydaje.
Zwolniła odrzutowce i wyłączyła zmianę kursu.
— Co robisz? — zainteresował się Carson.
Byli teraz z powrotem w swobodnym spadku.
— Nie ma sensu wszystkich torturować.
— Co chcesz przez to powiedzieć? — zapytała Maggie. — Chyba się nie poddamy, co? Tak po prostu?
Hutch nie odpowiedziała. Nie znalazła słów.
— A może wskoczyć z powrotem? — podsunął George.
— Nie da się.
— Spróbuj.
— Nie ma sensu.
— Spróbuj! Co mamy do stracenia?
Czarna piłka przed nimi wciąż rosła.
— Niedobrze — wymknęło się Carsonowi.
W kabinie pasażerskiej ktoś się roześmiał. To Janet.
— Spróbuję, kiedy będziemy bliżej — odparła Hutch. — Muszę dać odetchnąć silnikom. Ale niczego sobie nie obiecujcie.
Maggie jęknęła.
Carson, który zdołał w końcu wielkim wysiłkiem nadać głosowi spokojniejszy ton, zapytał:
— Z jaką szybkością będziemy lecieć, kiedy się zderzymy?
Hutch korciło, żeby zrobić jakiś unik, powiedzieć mu banalnie: „Z wystarczającą”. Ale zasługiwali na coś lepszego.
— Prawie pięćdziesiąt tysięcy.
Cholera, cóż to było? Doszła w końcu do wniosku, że chyba nie jest tak dokładnie naprzeciwko. Zawadzą o to gdzieś bliżej brzegu. Zresztą, co za różnica.
— Do diabła, Hutch — rozgorączkował się George. — Przecież musimy coś zrobić!
— Tylko mi powiedz, co — odparła z kamiennym spokojem.
Nie ma wyjścia. Obiekt przed nimi stawał się coraz większy, ciemniejszy i coraz bardziej dominujący. Coś zupełnie niemożliwego, dysk bez światła, świat bez skał.
— Nie ma księżyców — rzucił Carson.
— Co?
— Nie ma księżyców — powtórzył.
— To chyba teraz bez znaczenia — wtrącił ktoś, a Hutch nie była pewna, kto.
Cztery minuty.
Cały statek ogarnęła przerażająca cisza, a pasażerowie pogrążyli się we własnych myślach. Janet wyglądała na zgnębioną i przestraszoną, ale jakoś zdobyła się na uśmiech; Maggie, twardsza niż przypuszczała Hutch, złapała jej spojrzenie, otarła oczy i skinęła głową, jakby chciała powiedzieć „nie twoja wina”. Spojrzenie George’a zwrócone było do wewnątrz i Hutch gratulowała sobie teraz, że nie poczekała. No i Carson — miał minę kogoś, komu właśnie zrobiono psikusa — z filozoficznym spokojem próbował wszystko zagadać.
— A to pech — mówił do niej. A po długiej pauzie dodał: — Zdarza się.
— Posłaliśmy już wiadomość? — zapytała Janet.
— Pracuję nad tym.
— Jaką ma wielkość? — zapytała Maggie. — To coś?
Hutch sprawdziła swoje dane.
— Średnica cztery tysiące kilometrów. Półtora razy większa niż nasz Księżyc.
Wyparł z nieba wszystkie gwiazdy.
Hutch zobaczyła na tablicy świetlny punkt.
— To coś wysyła jakiś sygnał.
— Ten sam, który odebrali na Tindle? — wyszeptała bez tchu Maggie.
— Prawdopodobnie. Piętnaście-dziesięć. To ta sama częstotliwość. Komputer teraz je porównuje.
— Piękny przykład nawigacji — wtrącił Carson. — Trafiliśmy w samo sedno. — Roześmiali się. A Hutch w tej chwili poczuła, że kocha ich wszystkich.
— Transmisje wysłane. Dostaną pełny zestaw zdjęć. I to jest rzeczywiście ten sam sygnał.
— I co teraz?
— Czas spróbować skoku. Liczymy do dziesięciu. — Nastawiła wszystko i potrząsnęła głową widząc poziom energii w hazeltinach, który wynosił około sześciu procent wymaganego minimum. — Dobra — uderzyła w uruchamiający guzik.
Silniki zawyły.
Wzdrygnęły się.
Jeszcze raz zawyły.
Wyłączyła.
— To koniec.
Widzieli już wyraźnie szczegóły budowy tego czegoś. Jakieś żebra. Próżnia stała się powierzchnią — niebieskoczarną, połyskującą jak plasten albo powierzchnia oceanu.
— Wiesz, jakie to wariactwo? — dziwił się Carson. — Nadal nie mamy żadnych odczytów o grawitacji. Co to właściwie jest? Każdy obiekt o takich rozmiarach musi mieć pole grawitacyjne.
— Detektory nawaliły — orzekł George.
Niecała minuta. Hutch przestała patrzeć na zegar. Usłyszała w kabinie dźwięk rozpinanego pasa.
— Proszę pozostać w pasach.
— Po co? Co za różnica? — To mówiła Janet.
— Zróbcie, co powiedziałam. Bo tak się to zwykle odbywa na porządnie dowodzonym statku. — Otarła usta wierzchem dłoni. Cala siła nabytej wiedzy pchała ją do włączenia retrosilników. Ale ona wyłączyła tylko monitory, żeby oszczędzić im przerażającego widoku.