Выбрать главу

W nocy Hutch kuliła się z zimna pod trzema kocami. Przewracała się z boku na bok, wpatrując w ciemność. Skąd by tu jeszcze wydostać trochę ciepła? Pierwsza rzecz to utrzymać działanie konwektora, ale nie widziała żadnej możliwości, żeby można było tego dokonać.

O świcie wciąż jeszcze nie spała i była kompletnie wyczerpana. Czas najwyższy przestać się zamęczać. Owinięta kocem złapała świeże ciuchy (nie rozbierała się na noc) i podreptała do łazienki. Wciąż jeszcze mieli ciepłą wodę. Jednym z pierwszych zadań tego poranka będzie ratowanie zapasów wody z pierścienia C.

Zamknęła za sobą drzwi i odkręciła krany. Kiedy uznała, że pomieszczenie wystarczająco się ogrzało, zrzuciła koc, potem ubranie i weszła pod prysznic. Zaraz poczuła się lepiej i dokładnie namydliła całe ciało. Ale w tym samym czasie jej umysł katalogował przedmioty, których dałoby się użyć w charakterze zbiorników na wodę. Cholera, to jakiś koszmar.

George’a znalazła w świetlicy — parzył sobie kawę. Był cały zakutany w gruby szlafrok.

— Jak nam leci? — zapytał, wręczając jej filiżankę. Zniknął gdzieś cały jego zwykły optymizm i widać było od razu, że i on nie zmrużył oka przez większość nocy.

Wzięła od niego filiżankę; kawa była dobra i przywracała jakby zwykły porządek rzeczy.

— Chyba w porządku.

Tak bardzo zmarzły jej uszy i nos.

Wyglądało na to, że jest zadowolony z tego, że dotrzyma mu towarzystwa.

— Trochę tu teraz strasznie — przyznał.

— Wiem.

Zawahał się, potem zapytał:

— Masz jakiś pomysł?

Zabolał ją ten nie ujawniony krytycyzm.

— Jeszcze nie.

Gdzieś w głębi statku zatrzasnął się jakiś luk.

George spojrzał na nią pytająco.

— Kto tam może się włóczyć?

Sprawdziła na rozkładzie.

— To na niższym poziomie. W jednym z pomieszczeń z zapasami.

— Może ktoś jeszcze nie może zasnąć. Hutch spróbowała się połączyć.

— Halo? Nic.

— Duchy — orzekł George.

— Chyba słyszymy jakieś pogłosy z komputera.

George nie potrafił zupełnie zdławić emocji w głosie.

— Hutch, ty najlepiej znasz ten statek. Jakie mamy szansę?

Potrzebowała minuty, żeby się nim nacieszyć. Pomimo potężnych rozmiarów, George miał w sobie coś z wiecznego dziecka. Był po chłopięcemu przystojny, pełen entuzjazmu, dbały o jej uczucia w sytuacji, która, jak rozumiał, musiała być dla niej szczególnie ciężka. I po męsku próbował ukryć swoje lęki.

— Coś wymyślimy — obiecała.

— Muszę ci powiedzieć coś jeszcze.

Hutch nieszczególnie miała ochotę na jakieś dalsze wieści.

— A co?

— Byłem w nocy na mostku. Mam nadzieję, że się nie gniewasz.

— Nie, dlaczego?

Pokiwał głową.

— W okolicy nie ma żadnych sygnałów radiowych. Z wyjątkiem tych, które docierają spoza gwiazdy i tego, za którym tu przylecieliśmy.

— Absolutnie żadnych?

— Absolutnie. Najmniejszego śladu jakichkolwiek radiowych fal elektromagnetycznych.

Pod presją dotychczasowych zdarzeń główna przyczyna ich przylotu w okolice Beta Pac — ślad sztucznie wywołanego przekazu radiowego — uległa chwilowemu zapomnieniu.

— Ale nadal otrzymujemy sygnał z Piłki?

— Tak. Ale to już wszystko. Hutch, nie wydaje mi się, żeby tu ktoś był. — Odwrócił spojrzenie w bok. — Mam jedno pytanie.

— Śmiało.

— Wszyscy chcielibyśmy wiedzieć, co to jest. To znaczy ta Piłka. Nie możemy wprawdzie zawrócić statku, ale może dałoby się tam podlecieć wahadłowcem?

— Nie — odrzekła cicho. — Moglibyśmy podlecieć. Ale najpewniej nie moglibyśmy już wrócić na statek. — Dopiła resztkę kawy.

Przez długą chwilę przyglądał jej się badawczo.

— A czy to takie ważne? Czy to ważne — wrócimy czy nie?

Jego pytanie wyraźnie nią wstrząsnęło.

— Tak — odrzekła z naciskiem. — To ważne.

Ktoś się zbliżał.

„Właśnie, że to ważne”.

W drzwiach pojawiła się drżąca z zimna Janet.

— Ziąb! — rzuciła na powitanie. — Hutch, musimy coś zrobić.

A Hutch nadal rozmyślała o wahadłowcu.

— Może i masz rację — odparła. Nie mieli dokąd polecieć, ale to nie znaczyło, że nie mogliby wykorzystać Alfy w inny sposób.

Hutch obudziła Maggie.

— Idziemy.

Maggie owinęła się tylko ciaśniej kocami i nawet na nią nie spojrzała.

— Idziemy? A dokąd?

— Do wahadłowca. Tam jest ogrzewanie. Bierz wszystko, co ci będzie potrzebne.

I popędziła spiesznie do własnej kwatery, złapała trochę ubrań, ręcznik, szczotkę do zębów, grzebień — ile mogła unieść. Później wróci po resztę. Teraz, w perspektywie rychłego ogrzania się, temperatura wydawała jej się jeszcze niższa. Kiedy wchodziła do komory z wahadłowcem, szczękała z zimna zębami. Carson zjawił się tam dokładnie w tej samej chwili.

Zdalnie otworzyła luk i oboje wgramolili się do środka. Fotel pilota był sztywny i zimny. Włączyła grzejnik i czekała. Pojawił się George, dźwigając swoją walizkę.

— Świetny pomysł — pochwalił.

Wrzucił walizkę do tyłu. Włączyły się dmuchawy i kabina zaczęła się wypełniać ciepłym powietrzem. „Alleluja!” — rzucił George. Do komory weszli pozostali i pospiesznie wsiedli do środka.

— Zamknij luk — rzuciła Janet, próbując jakoś się zagospodarować. — Niech ciepło nie ucieka.

— Dlaczego nie zrobiliśmy tego już wczoraj wieczorem? — zrzędziła Maggie z tylnego siedzenia. — A może po prostu na to nie wpadliśmy?

Janet chuchała w ręce.

— O, jak dobrze. Nie ruszę się stąd, dopóki nie przybędzie pomoc.

Przerzucili ubrania i torby do tyłu, a potem pozamykali wszystkie drzwi. Hutch rozdawała kawę.

Po raz pierwszy od czasu wyjścia z nadprzestrzeni czuła się nieco lepiej. Nie wiedziała jeszcze, na ile są bezpieczni, dotąd nie miała czasu tego wszystkiego przemyśleć, ale przynajmniej na teraz życie stało się lżejsze. Ładownia była szara, zatłoczona, miała wyłącznie użytkowe przeznaczenie. Wszyscy będą stale stłoczeni razem. Ale wydawała się jej najlepszą kwaterą, w jakiej kiedykolwiek zamieszkiwała.

— Jak właściwie przedstawia się nasza sytuacja? — zapytał Carson. — Czerpiemy zasilanie z Winka, zgadza się? To niezbyt pewne źródło.

Kiwnęła głową potakująco.

— Będziemy mieli tyle mocy, ile nam potrzeba. Możemy się przełączyć na wewnętrzny system, jeżeli zmusi nas do tego sytuacja, ale będziemy go używać tylko do oświetlenia i ogrzewania. Baterie wahadłowca są przeznaczone do o wiele cięższych prac. Przypuszczam, że wystarczy nam mocy na jakieś pół roku. Co nie znaczy, że będziemy tu aż tak długo — dodała pospiesznie.

— A co z powietrzem? — zapytała Janet. — Ile mamy powietrza?

— Dla pięciorga? — Powietrze rzeczywiście mogło stanowić potencjalny problem. — Jeżeli korzystalibyśmy tylko ze zbiorników wahadłowca, bylibyśmy ograniczeni do około tygodnia. Ale teraz wykorzystujemy powietrze z Winka. Będziemy to ciągnąć, jak długo się da. Kiedy na zewnątrz wszystko zamarznie, przejdziemy na swój własny system. Będzie dobrze. Niemniej jest kilka rzeczy, które trzeba załatwić, zanim na zewnątrz zrobi się za zimno.

— Żywność — rzuciła Janet.

Hutch pokiwała głową.

— To będzie twoje zadanie, dobra? Zakładamy, że pomoc się opóźni.

— A gdzie będziemy składować żywność? — zapytał George. — Tu mamy dość ograniczoną przestrzeń. Wiemy, skąd ją brać, jeśli nam zabraknie. Może by ją tam zostawić? Nic się chyba przecież nie zepsuje?

— Nie byłabym tego taka pewna — odparła Hutch. — Mówimy tutaj o prawdziwym chłodzie. Lepiej mieć ją tutaj, gdzie sami możemy ustalać temperaturę. Nie chcę w niczym zdawać się na przypadek.

— W porządku — zgodził się Carson. — Co jeszcze?

— Woda. Frank, ty się tym zajmiesz. — Powiedziała mu, gdzie może znaleźć pojemniki, potem zwróciła się do Maggie. — Ładownia jest podzielona na trzy sekcje. Na samym końcu jest łazienka. Tę poszerzymy, a pozostałe dwie wykorzystamy jako kabiny. Zobacz, co się da zrobić, żeby je jakoś wyposażyć. A, i gdybyś mogła załatwić zapas mydeł, ręczników i naczyń, bardzo to by nam pomogło. — Rozejrzała się naprędce po kabinie. — Zaraz wracam.

— Dokąd idziesz? — zainteresował się Carson.

— Na mostek. Musimy się podłączyć do systemu łączności na statku. Inaczej nie wiedzielibyśmy, co się dookoła nas dzieje.

— Będziemy potrzebowali też pól Flickingera — przypomniał Carson.

— Racja. Mam sześć w magazynku. Przyniosę, jak będę wracać. Wy siądźcie na kilka minut i spiszcie listę wszystkiego, co będzie nam potrzebne. Starajcie się niczego nie przeoczyć. — Otwarła luk i wyszła na zewnątrz. Powietrze wydało jej się teraz jakby mniej chłodne.

Przeszła zaledwie parę kroków, kiedy poczuła zapach dymu.

— Mamy gdzieś pożar — rzuciła w mikrofon, co sprawiło, że w kilka sekund wszyscy znaleźli się przed wahadłowcem.

Swąd dochodził z jednego z kanałów wentylacyjnych. Szli za tym tropem aż do maszyn przygotowujących posiłki i kilka minut później zobaczyli, co się święci. Jedna z kuchenek przegrzała się i spaliła własną instalację. Ponieważ nie reagowała na polecenia, musieli wyłączyć ją z sieci.

Temperatura zbliżała się teraz do zera, a nikt nie miał na sobie ciepłego okrycia. Zanim wrócili do Alfy, zdążyli przemarznąć do szpiku kości.

— Pójdę z tobą na mostek — oświadczył Carson. — Od tej chwili chyba nikt nie powinien wychodzić w pojedynkę.

Hutch uznała to za rozsądne, ale zanim zdążyła odpowiedzieć, Janet spojrzała na zegarek, a potem pokazała na okno.

— Nadal jest ciemno — powiedziała zdziwiona. Była już prawie siódma rano, według czasu na statku. Światła symulujące cykl nocy i dnia powinny były dawno się rozjaśnić.