Выбрать главу

— Nie mam zbyt wielu szczegółów — odparła Hutch. — Moje detektory paskudnie się rozregulowały. Temperatury są tam zbliżone do ziemskich. Oceany wodne. Istnieje życie. Ale nie wysyła fal elektromagnetycznych. I tyle tylko wiemy na pewno.

Janet już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, gdy nagle światła w kabinie pociemniały. Ale nie zgasły.

Hutch zajrzała natychmiast do kabiny pilota. Nadal płonął ciepły, zielony blask lampki tlenowej.

— Trzymamy się — powiedziała.

Kilka chwil później światła pojaśniały.

Nikt nie sypiał dobrze. Wszyscy wiercili się i przewracali z boku na bok, robili bezsensowne wycieczki do łazienki i czytali do późna. Mieli trzy wygodne kanapy, z początku były z tym pewne problemy. Najpierw mężczyźni upierali się, że będą spać na podłodze. Hutch, czując na sercu ciężar tradycji, odmówiła korzystania z kanapy i zadeklarowała chęć sypiania w fotelu pilota. Janet i Maggie oświadczyły, że nie przyjmą żadnych szczególnych względów. W końcu wszyscy zgodzili się na plan rotacyjny — każdy miał spać na kanapie trzy noce z pięciu, a pozostałe dwie w kabinie pasażerskiej.

Mimo ograniczonych zapasów żywności zapanowała ogólna tendencja do objadania się. Trzymali się teraz blisko wahadłowca, z rzadka tylko wychodząc na spacery. Długie, nie oświetlone korytarze statku budziły w nich niepokój.

Hutch dowiedziała się, że Janet była aktywistką ruchów pokojowych podczas wojen arabskich. Regularnie pikietowała Radę Światową i dwa razy siedziała w więzieniu — raz w Bagdadzie, a raz w Nowym Jorku.

— W Nowym Jorku wybieliliśmy sobie cele — opowiadała — i gliny się wściekły. Wszyscy mieliśmy świetnego rzecznika prasowego. NewsNet zjawił się zaraz następnego dnia, żeby porobić zdjęcia. W końcu musieli coś z tym zrobić. To nie wyglądało dobrze, kiedy pozamykali porządnych i wykształconych obywateli. Wtedy ludzi łatwiej było czymś poruszyć.

Hutch po jakimś czasie zdała sobie też sprawę, że Frankowi Carsonowi, mimo wszystkich jego osiągnięć i pozorów brawury, tak naprawdę brakowało pewności siebie. Potrzebował akceptacji ludzi ze swego otoczenia i wcale nie odpowiadała mu rola szefa misji. Wydawało jej się, że czuł ulgę na myśl, iż sytuacja kryzysowa przydarzyła im się na statku — w zakresie odpowiedzialności Hutch. I pewnie z tej przyczyny odczuwał dla niej szczególny rodzaj współczucia, jako dla osoby, która do pewnego stopnia zawiodła. Hutch z trudem ukrywała swoje rozdrażnienie. Sama kwestionowała własną kompetentność, ale nie zamierzała dopuszczać do tego innych. Co więcej, współczucie lokowało się nisko w jej skali wartości.

George wyraźnie się do niej zbliżał. Od czasu do czasu, kiedy rzucał jakiś żart na temat niemożności wyizolowania się albo korzyści płynących z celibatu („pozwala oczyścić umysł”), Hutch dostrzegała w jego oczach skrywaną pasję. Jej własne emocje obracały się w środku jak żarna. Uwielbiała być blisko niego, ale frustrowało ją, że mogą być sami tylko wtedy, kiedy idą razem na spacer. A to było tak, jakby ogłaszali publicznie, że coś tu się święci.

Maggie nie czyniła sekretu ze swych zastrzeżeń na temat męskich możliwości intelektualnych.

— Są w porządku, kiedy są sami — mówiła — ale daj z nimi do jednego pokoju kobietę, a ich iloraz inteligencji natychmiast opada o trzydzieści punktów. — Ukrywała swoje uwagi pod płaszczykiem kpinek, ale wszyscy podejrzewali, że kryje się pod nimi jakaś zadawniona rana, która nie chce się zagoić. Nikt się nie obrażał.

O jedenastej sześć w czwartek, 31 marca, dokładnie w tydzień po zderzeniu, zadźwięczał dzwonek alarmu. Hutch się odpięła, ale Carson przytrzymał ją w miejscu.

— Spokojnie. Ja się tym zajmę. — Podpłynął do konsolety. Panowała cisza. Słyszeli, jak się tam krząta, jak wciska guziki przy aparaturze.

— Spada ciśnienie powietrza — oświadczył. — Niewiele już dostajemy.

— Chodźmy sprawdzić — powiedziała Hutch.

Pękła rurka, która łączyła Alfę z pompami powietrza na statku. Wypływał z niej fontanną strumień pary, by po chwili zamienić się w kryształki i odpłynąć w powietrzu.

— Można by pomyśleć — mówił Carson — że w komorze wahadłowca sprzęt powinien być odporny na mróz.

— Wszystko ma swoje granice — odparła Hutch. — Nikt nie zakładał, że to miejsce będzie stale zamarznięte.

Pokład i urządzenia pokryte były szronem. Kiedy poświeciła dookoła latarką, w promieniach światła zatańczyły delikatne białe cząsteczki.

— Mamy kilka zapasowych. Zaraz wymienimy.

Było już -77.

Tego wieczora grali w brydża na kolejki. Trwało to dłużej niż zwykle i kiedy się skończyło, nikomu już nie chciało się spać.

Hutch miała dla siebie jedną z kanap. Było tu znacznie wygodniej niż na fotelu z przodu pojazdu, ale i tak musiała się przywiązać, żeby nie polecieć do góry.

— W końcu — rzucił George — wszyscy będziemy siedzieć w kręgu na Mogambo i snuć wspomnienia o tym wszystkim. — Nie wyjaśnił, co to takiego Mogambo.

— Mam nadzieję — odparła. Światła były już zgaszone.

— Poczekaj, a zobaczysz — mówił dalej. — Nadejdzie dzień, kiedy będziesz gotowa oddać wszystko, żeby znów się tu znaleźć i od nowa przeżyć tę noc.

Ta uwaga ją zaskoczyła. Nie była utrzymana w dotychczasowym tonie.

— Nie wydaje mi się. — Pomyślała, że chciał powiedzieć coś więcej, ale pozostawiał to jej domyślności. Na trzeciej kanapie leżała Maggie. Bez wątpienia tam była — Hutch wiedziała, że marzyła o tym, żeby wśliznąć się pod koce. Cholera. — Dobranoc, George — odrzekła i dodała szeptem, zbyt cichym, żeby ktokolwiek go posłyszał: — Być może.

Połączenie z pompami wysiadło następnego ranka, właśnie kiedy wstawała. Carson już czekał na nią w kabinie pilota.

Poszli razem, niosąc ze sobą lampy, i jeszcze raz odłączyli rurkę, żeby zastąpić ją następną. Kiedy zajęci byli pracą, Hutch zaczął trapić dziwny niepokój.

— Coś jeszcze jest nie tak — odezwała się.

— Co? — zapytał Carson.

Chwilę to trwało.

— Nie ma zasilania.

Zniknął charakterystyczny pomruk urządzeń elektronicznych, który normalnie było słychać na całym statku.

— Hej! — zabrzmiał im w uszach głos George’a. — Mamy tu jakieś czerwone światło.

— Już tam idę — odpowiedziała Hutch. Potem zwróciła się do Carsona: — Z pompami koniec. Musimy przejść na wewnętrzny zapas powietrza.

— To za wcześnie — ubolewał Carson.

— Wiem.

— Dobra — mówiła Maggie. — W tym stanie rzeczy wykorzystamy resztki powietrza na wahadłowcu ósmego kwietnia. Plus minus kilka godzin. Powietrze z butli pozwoli nam doczekać dziewiątego. A odsiecz dotrze tu dopiero dwa dni później.

„W najlepszym razie”.

Łączność na statku przeszła na zasilanie z małej baterii pomocniczej. Poza tym statek był martwy.

— Zbiorniki Winka są pełne — powiedział George.

Hutch skinęła potakująco głową.

— Ale to nam nie pomoże, skoro nie działają pompy. George — chyba po raz pierwszy — dostrzegł, że sprawy mają się naprawdę źle. Pobladł na twarzy.

— Nie można pompować ręcznie? Potrząsnęła przecząco głową.

— Powiem wam coś — wtrąciła Janet. — Jeżeli i tak mamy tego nie przeżyć, to ja nie chcę umierać tutaj. Dlaczego nie wystartujemy i nie odlecimy gdzieś daleko od tego mauzoleum?