Выбрать главу

— Moglibyśmy — odpowiedziała jej Hutch. — Ale jeśli nadejdzie pomoc, o wiele łatwiej będzie im znaleźć Winka niż wahadłowiec. Ona też była wstrząśnięta. George przylgnął wzrokiem do twarzy Hutch.

— Musi być jakieś wyjście.

— A co z Kosmikiem? — zapytała Maggie. — Quraqua jest bliżej niż Nok.

Hutch podciągnęła kolana pod brodę.

— Prosiłam ich o pomoc już w dziesięć minut po otrzymaniu odpowiedzi z Noka. I musieli widzieć nasz pierwszy sygnał SOS. I pewnie także odpowiedź z Noka. Zakładając najbardziej sprzyjające okoliczności — że uświadomili sobie nasze zagrożenie, że mieli wolny statek i że wysłali go natychmiast, kiedy Nok się wycofał, dotrą na miejsce prawdopodobnie odrobinę wcześniej niż Ashley Tee. Ale tylko odrobinę. Odległość w nadprzestrzeni wynosi jakieś osiem dni. No i będą potrzebowali kolejnego dnia, żeby nas odnaleźć, kiedy już tu będą. Przynajmniej jednego dnia.

— A my i tak będziemy martwi — podsumował George.

Maggie wypisywała w swoim notatniku jakieś zawiłe wzory.

— Niechętnie wnoszę jakiekolwiek radykalne propozycje. — Każdą sylabę wymawiała z dziwną wyrazistością, jakby ją odczytywała. — Ale w sumie mamy czterdzieści dni powietrza, które będziemy mogli podzielić tak, jak będziemy chcieli.

Spojrzenie Carsona nagle się zaostrzyło.

— Niczego nie sugeruję — powtórzyła. — Ale jest nad czym pomyśleć.

„Czworo ludzi przetrwa dziesięć dni. Będą mieli szansę”.

Maggie musiała odczytać coś z wyrazu twarzy Hutch.

— Przykro mi. Tym razem szczęście nam wyraźnie nie dopisuje — powiedziała.

— Jest jeszcze jedna możliwość, której dotąd nie wypróbowaliśmy — odezwał się Carson. — Twórcy Monumentów. Znamy ich adres. Może do tej pory zwracaliśmy się o pomoc nie tam, gdzie należało.

Zestaw anten nie odpowiedział. Hutch i Carson wyszli na kadłub Winka i znaleźli to, czego się spodziewali: fragmenty budulca, które oderwały się w czasie zderzenia. Załatali kilka uszkodzeń i zainstalowali system naprowadzający połączony z mostkiem. Zabrali ze sobą przenośny nadajnik oraz wzmacniacz i połączyli je ze sobą. Sygnał nagrali wcześniej — zwykłe SOS na wszystkich kanałach w paśmie zbliżonym do tego, w jakim nadawała Piłka. Jeżeli w tym układzie planetarnym byli gdzieś obcy, to choć może nie będą w stanie odczytać znaczenia przekazu, z pewnością odkryją, że został stworzony sztucznie i to wzbudzi ich ciekawość. Na tyle, że zaczną sprawdzać. Były to dość rozpaczliwe próby szukania ratunku i tak naprawdę nikt nie wiązał z nimi zbyt wielkich nadziei. Ale cóż innego pozostało?

Spoglądali teraz w to samo rozdwojone w sobie niebo, również widoczne ze wszystkich punktów wzdłuż Ramienia Oriona: na sterburcie niebo jak wygwieżdżona tapeta, po bakburcie jak czarny nurt rzeki. Po drugiej stronie widać było delikatny poblask przeciwnego brzegu.

— Gotowe?

Głos Carsona wyrwał ją z tych rozmyślań. Włączyła nadajnik.

Carson skinął głową.

— Dobra, słyszę. — W górze światło z otwartej komory wahadłowca oświetlało spodnią część pierścienia A.

Wepchnęła sprzęt do worka. Carson wyprostował się i stał teraz obserwując, jak nad krzywą statku wschodzą i zachodzą gwiezdne konstelacje. Jego sylwetka na tle przepływających gwiazd mogłaby mieć w sobie coś heroicznego. Tyle że miał na sobie biały sweter z małą żaglówką na kieszeni na piersiach i spodnie od dresu. Pominąwszy otoczenie, wyglądał jakby wyszedł na wieczorny spacerek.

Kiedy wykonywała wszystkie te czynności, jej myśli krążyły wciąż wokół obliczeń Maggie. „Czworgu mogłoby się udać”.

Tego wieczoru Hutch siedziała na przedzie wpatrzona w lampki systemu łączności na głównej konsolecie. Rozkojarzona, zniechęcona i przestraszona, czuła, że przerasta ją to wszystko, i nie zdawała sobie sprawy, że nie jest sama, dopóki nie poczuła obok siebie zapachu kawy.

To Maggie.

— Nic ci nie jest? — spytała opanowanym, świadomie spokojnym głosem.

— Bywało lepiej.

— U mnie też. — Chciała jej coś powiedzieć, ale Hutch wiedziała, że musi nadejść właściwa chwila.

Wpatrywały się teraz obie w ciemną komorę za oknami.

— Twórcy Monumentów już o nas wiedzą. O ile w ogóle istnieją. — Maggie trzymała filiżankę tuż przy wargach.

— To prawda.

— Wiesz, to pierwszy funkcjonalny eksponat, jaki dotąd znaleźliśmy.

— Wiem.

— Nasza podróż ma historyczne znaczenie. — Kolejny łyk z filiżanki. Maggie była wyraźnie zdenerwowana. — W przyszłości ludzie będą o nas czytać.

Hutch pomyślała, że ona w tych raportach raczej nie wypadnie korzystnie. Sklasyfikują ją razem z kapitanami Titanica i Regala.

— Byłaś już kiedyś w takich opałach? — zapytała Maggie. — W takich jak teraz?

— W takich jeszcze nie.

— Ja też nie. — Chwila przerwy. — Nie wydaje mi się, żebyśmy mogli z tego wyjść.

Hutch nie odpowiedziała.

Spojrzenie Maggie powędrowało w bok.

— Rozumiem, że tobie jest ciężej niż komukolwiek z nas.

— Nikomu nie jest łatwo.

— Tak. — Twarz Maggie ukryta była w cieniu. — Słuchaj. Wiem, że obwiniasz się o to wszystko.

— Nic mi nie jest. — Głos Hutch zadrżał lekko. Miała ochotę powiedzieć Maggie, żeby sobie poszła.

— To nie była niczyja wina.

Dłoń Maggie musnęła jej policzek i tego już Hutch nie była w stanie wytrzymać.

— Czuję się taka bezsilna — wyrzuciła z siebie.

— Wiem — odrzekła Maggie.

Janet Allegri, Dziennik.

2 kwietnia, 2203

To dość dziwna pora jak na rozpoczynanie pamiętnika. Nigdy przedtem tego nie robiłam, nigdy nawet o tym nie myślałam, a to mogą być moje ostatnie dni. Niemniej codziennie obserwuję Maggie, jak zapisuje coś w swoim notesie i zawsze wygląda znacznie spokojniej, kiedy skończy, a Bóg jeden wie, jak strasznie się boję i jak muszę komuś o tym opowiedzieć.

Mam poczucie, że powinnam coś robić. Może spisać testament. Do tej pory o tym nie myślałam, ale nawet teraz jakoś nie mogę się zmusić. Może dlatego, że w ten sposób przyznałabym wreszcie, że to koniec.

Pewnie powinnam prowadzić jakieś zapiski. Jest kilku ludzi, z którymi chciałabym się pożegnać. Tak na wszelki wypadek. Ale i na to jeszcze nie jestem gotowa.

W ciągu ostatnich kilku dni dużo myślałam o swoim życiu i muszę przyznać, że nie znalazłam w nim zbyt wiele sensu. Doszłam do czegoś w życiu zawodowym i zupełnie nieźle się bawiłam. Może to powinno wystarczyć. Ale dziś przychodzi mi na myśl wszystko, czego jeszcze nie zrobiłam. To, czego nie spróbowałam, bo bałam się, że mi nie wyjdzie. To, co zaniedbałam. Dzięki Bogu, że mogłam pomóc Hutch zrzucić ową kulkę z piany. Mam nadzieję, że mój udział wyjdzie na jaw, bo właśnie za to chciałabym być pamiętana.

(Nic nie wiadomo o istnieniu dalszych wpisów do tego „Dziennika”).

„Trzeba będzie wypchnąć kogoś za burtę”.

Tej nocy Hutch przypadła jedna z kanap, ale nie mogła zasnąć. Jeżeli to ma się stać, najlepiej, żeby stało się szybko”. I choć przerażała ją beznadziejność sytuacji, choć po policzkach lały się łzy, a całą paraliżował zimny strach, dobrze pojmowała znaczenie starej zasady — przede wszystkim trzeba ratować pasażerów.