— Będziemy chcieli tam wylądować — oznajmiła Truscott.
Carson pospiesznie przytaknął jej skinieniem głowy, jakby spodziewał się większego starcia.
Twarz kapitana stężała z gniewu.
— Pani dyrektor, nie radzę tego robić.
„Coś w tym wszystkim jest nie tak jak trzeba. Nie chodzi o dziwny, obcy wygląd, bo to coś miało być im obce z natury, dziwaczność była mu przypisana z góry, a ciemność w oknach tylko ją podkreśla. Coś innego jest nie tak”.
— Rozumiem, John. Ale naprawdę nie możemy tak po prostu stąd odlecieć i to pozostawić. — Twarz Truscott płonęła z podekscytowania. — A ja sama nie chciałabym tego stracić za nic w świecie. — Przeniosła wzrok na Carsona. — Zakładam, że chcesz tam polecieć?
Hutch dostrzegła, że po twarzy Carsona przemknął cień niezadowolenia. Mając na względzie długą historię zniszczeń dokonanych na miejscu odkrycia przez niewykwalifikowany personel, wolałby ograniczyć wyprawę do samych tylko archeologów. Ale był na tyle przezorny, że trzymał język za zębami.
— Oczywiście — rzeki.
— A inni z twojej drużyny?
— Spodziewam się, że wszyscy.
— Znakomicie. To się da załatwić. — Odwróciła się w stronę Silla. — A ty, Harvey?
— Jeśli ty polecisz.
Odwróciła się z powrotem w stronę Morrisa.
— Wahadłowiec na siedem osób, panie kapitanie.
Hutch poszła do swojej kwatery, żeby się przebrać. Nadal odczuwała jakiś niepokój. Było tam coś, czego nie powinno być. Albo może czegoś brakowało. Odpowiedź kryła się gdzieś na krawędzi wzroku, w tych zakamarkach pamięci, których nie sposób w pełni ogarnąć.
Włączyła monitor w swojej kabinie. Stacja wchodziła właśnie w strefę światła słonecznego. Jej bliźniacze koła wirowały kiedyś w dwóch przeciwnych kierunkach. Teraz cała po prostu przetaczała się z wolna przed jej oczyma.
Co jej wygląd mógłby powiedzieć nam o tych, którzy ją zbudowali? Takie właśnie pytanie mógłby zadać Richard. O czym mówi nam ich poczucie estetyki? Na kadłubie widniały jakieś litery — czarne, ukośne pałeczki i spiczaste pętelki.
„Dwie grupki symboli” — pomyślała. Dwa słowa. Jakie słowa?
Zaczęły pojawiać się bliższe szczegóły: pęcherze, anteny, spirale łączące, luki i platformy obsługi (przynajmniej tak właśnie sądziła — że wybrzuszenia w kształcie kropel, jakie rozmieszczone były w regularnych odstępach nad i pod krawędzią koła musiały być platformami obsługi), komory załadunkowe, a także inny sprzęt, o którego przeznaczeniu dowiedzą się dopiero przy dokładniejszej inspekcji.
Z tyłu wlókł się długi ogon kabla.
I wszystkie luki otwarte były na oścież.
Oplotła ramionami kolana i wytężała wzrok wpatrzona w obiekt, próbując sobie wyobrazić, jak mogło tam wszystko wyglądać, kiedy był jeszcze sprawny, a wokół niego krążyły egzotyczne statki, zaś anteny odbierały sygnał z Wielkiego Zestawu.
Jak dawno temu?
Grawitację wytwarzano na statkach zawsze tak samo: przez ruch obrotowy wszystkich zamieszkanych przestrzeni, bez względu na to, czy mieściły się wewnątrz jednolitego kadłuba, jak w przypadku Perth, czy też w pierścieniowatych modułach, tak jak to miało miejsce na Winckelmannie. W wyniku tego strumień wody spod prysznica zbaczał lekko w kierunku przeciwnym do kierunku obrotu. Nie na tyle, żeby dało się zauważyć, ale teraz ta sama przeciwstawna siła ściągała wodę burzącą się u jej stóp do odpływu usytuowanego w kącie kabiny. Hutch uwielbiała owo odczucie, był to jeden z efektów przesuwających się ciążeń, do których miała wyraźne upodobanie, które dodawały jej skrzydeł i gwarantowały poczucie wyzwolenia się z ziemskich pęt.
A dziś, kiedy przymknęła oczy i pozwoliła, by chłodny deszczyk spłynął jej po całym ciele, pomyślała, że tamtą stację też zaprojektowano do ruchu obrotowego. Żeby wywołać ten sam efekt.
I to właśnie jej nie pasowało.
Szybko dokończyła kąpieli, wytarła się i wsunęła w mundur roboczy z Winka, a potem popędziła do sali obserwacyjnej. Wciąż jeszcze byli tam Carson i Maggie. Inni gdzieś zniknęli, pewnie poszli przygotować się do lądowania.
— Wszystko w porządku? — spytał Carson, kiedy wpadła jak burza do pomieszczenia.
— Dlaczego zbudowali ją do ruchu wirowego? — wyrzuciła z siebie.
— Co zbudowali do ruchu wirowego?!
— Tę stację, do cholery!
Maggie gapiła się na nią wyraźnie zdumiona tym pytaniem.
— Dlaczego ona tak bardzo przypomina nasze stacje, Frank? Przecież Twórcy Monumentów chyba już mieli antygrawitację. I dlatego zawsze przypuszczaliśmy, że mają także sztuczną grawitację. No to po co budowali kręcące się koła?
— Może się myliliśmy — odrzekła Maggie. — Albo wciąż jeszcze nie natrafiliśmy na Twórców Monumentów, albo…
— …albo to zostało zbudowane, zanim Twórcy wylądowali na Iapetusie — dokończył za nią Frank.
— Czyli oznaczałoby — ciągnęła Maggie — że to coś lata tutaj już ponad dwadzieścia tysięcy lat. Nieprawdopodobne.
Carson wyraźnie nie miał ochoty mnożyć komplikacji.
— Może to jakiś Monument z czasów wcześniejszych. I dlatego zatrzymali go w jednym miejscu. — Próbował zbagatelizować sprawę.
— Kolejny Monument? — Hutch nie wierzyła w to ani przez chwilę. Połączyła się z mostkiem. Kapitana nie było, ale odezwał się oficer dowodzący.
— Zastanawiam się, czy zechce pani wyświadczyć mi przysługę?
— A czego pani potrzeba? — Oficerem dowodzącym była rozsądna kobieta w średnim wieku, z włosami przyprószonymi pierwszą siwizną.
— Chodzi o tę stację — wyjaśniła Hutch. — Jak stabilna jest orbita, po której krąży? Od jak dawna według pani tu się znajduje? Oficer dowodząca była wyraźnie zakłopotana.
— Pani Hutchins, jesteśmy tylko nawigatorami, a do tego potrzeba by fizyka. Chętnie bym pani pomogła, ale brakuje nam ekspertyzy.
— Proszę zrobić, co w waszej mocy — poprosiła Hutch tonem, który podkreślał jej wielkie zaufanie.
Pani oficer pozwoliła sobie na pełen zadowolenia uśmiech.
— Spróbujemy.
John F. Morris był człowiekiem o wąskich ramionach, zawężonych gustach i nie rysowała się przed nim żadna szczególnie obiecująca perspektywa. Osiągnął już najwyższe stanowisko, do jakiego mógł aspirować, a dokonał tego przez absolutną lojalność wobec firmy, najwyższe staranie, by nie urazić niewłaściwych osób, oraz pielęgnowanie starej, dobrej zasady — upierdliwej dbałości o szczegóły. Był człowiekiem, do którego nie przemawiały teatralne gesty innych, ale który dobrze potrafił wyczuć, skąd może się spodziewać zagrożenia dla swojej kariery. Jego wielką siłą, a zarazem wielką słabością był niczym nie zmącony widok z dołu. Wiedział, że Melanie Truscott znalazła się w trudnej sytuacji i że pozwala sobie na zbyt wiele, wedle własnego uznania komenderując jego statkiem. Fakt, że miała do tego pełne prawo (w obrębie pewnych, szczegółowo określonych, parametrów), że miała dość władzy, by kierować jego krokami, mógł nie okazać się wcale pomocny, gdyby komuś nie spodobało się takie nadużywanie własności kompanii. Albo gdyby zaszło coś poważnego. Z tych właśnie powodów kapitan przez cały czas zbliżania się do Beta Pac III trzymał się na uboczu i nie dał się ponieść powszechnemu entuzjazmowi. Nie był przygotowany na to, by otwarcie stawić czoło Melanie Truscott, bo świetnie wiedział o tym, że ścieżką kariery nie kroczy się obrażając tych u władzy, nawet kiedy ci znaleźli się chwilowo w niełasce. Ludzie na jej poziomie zawsze znaleźli jakiś sposób na to, żeby zmartwychwstać. Ale Morris nie miał na tyle zdolności aktorskich, by udało mu się ukryć własne niezadowolenie.