Выбрать главу

Czuł, że idzie na kompromis, i miał to wszystkim za złe. Odnosiło się to w nie mniejszym stopniu do rozbitków z Akademii, wyciągniętych przez niego z tego ich wraka. A już szczególnie do Carsona, który stale udawał wszechwiedzącego.

Przekonawszy się, że wahadłowiec będzie gotów na czas do swojej randki z obcą stacją kosmiczną, kapitan udał się na poszukiwanie Truscott. Znalazł ją w sali konferencyjnej, pogrążoną w rozmowie z Sillem. Kiedy wszedł, podniosła głowę, zauważyła jego poważną minę i uśmiechnęła się doń swoim najbardziej kojącym i rozbrajającym z uśmiechów.

— Niepokoi mnie, że będziemy kontynuować tę sprawę — zaczął.

— Tak? — Spojrzenie Truscott nabrało teraz ostrości. — A cóż pana tak niepokoi?

— Kilka spraw. — Głos mu zadrżał. Nie lubił przeciwstawiać się przełożonemu, nawet wtedy, kiedy oznaczało to spełnienie swego obowiązku i udzielenie dobrej rady. Ale teraz, kiedy już zaczął w ten sposób, wypada mu tylko trzymać ten sam kurs. — Po pierwsze, przewożenie członków personelu do pozostałości nieznanego obiektu oznacza pogwałcenie obowiązującego nas regulaminu. Bez względu na to, jak próbuje się go obejść. A jeśli zaistnieje jakieś zagrożenie, nie jesteśmy odpowiednio wyposażeni, żeby stawić mu czoło. Nasz dział medyczny działa w bardzo ograniczonym zakresie. Mamy tylko jeden wahadłowiec. Jeżeli wpadniecie tam w jakieś kłopoty, nie będziemy w stanie przyjść wam z pomocą. Przynajmniej nie od razu. I nie tak łatwo. Co więcej, wziąłem wprawdzie udział w tworzeniu tej fikcji na temat przymusowego postoju w celu dokonania drobnych napraw, ale to nas przed niczym nie uchroni, jeżeli trzeba będzie odpowiedzieć na kilka pytań. Jeżeli wynikną jakieś problemy, jeżeli stracimy coś z droższego sprzętu, uszkodzimy statek, albo nie daj Boże, stracimy kogoś z załogi, sądzę, że korporacja rozprawi się z nami krótko i dokładnie. — Przerwał na chwilę, aby te słowa lepiej zapadły im w pamięć. — Istnieją również inne potencjalne problemy. Na przykład taki: ten obiekt jako żaby tek jest prawdopodobnie bezcenny. Jeżeli coś uszkodzimy, czy nie pociągną nas do odpowiedzialności?

Truscott pokiwała głową w ten straszliwie irytujący sposób, który ma pokazać, że sama już to wszystko dawno rozważyła.

— Zatem, co pan sugeruje, John?

— To proste. Ruszać do domu. Zgłosić znalezisko i pozwolić zająć się nim ludziom, którzy są odpowiednio przeszkoleni i wyposażeni. — Wyprostował ramiona.

— Prawdopodobnie ma pan rację — powiedziała. — Ale ja nie mogę teraz zawrócić tak samo, jak pan nie byłby w stanie wyjść przez komorę luku powietrznego. John, czy pan nie bywa niczego ciekaw? Nie chce pan wiedzieć, co tam jest? Albo co tam jest na dole, na powierzchni planety?

— Nie, jeżeli to koliduje z moimi obowiązkami.

— Rozumiem. Zatem w tej kwestii nasze zdania pozostaną odmienne. Proszę kontynuować przygotowania.

Skłonił się.

— Jak pani sobie życzy. Wahadłowiec jest gotów.

— Dziękuję. I jeszcze jedno…

Odwrócił się w drzwiach.

— Proszę odnotować swoje zastrzeżenia w książce pokładowej.

— Dziękuję, pani dyrektor.

Szedł z powrotem na mostek cichymi korytarzami Catherine Perth i wiedział już, że jeśli coś pójdzie nie tak, ta kobieta zrobi dla niego, co tylko będzie mogła. Ale to niewiele pomoże — pójdą na dno razem.

Z Carsonem połączył się dyżurny oficer łączności.

— Przyszła odpowiedź na pańskie pytanie. Carson szedł właśnie w towarzystwie Maggie do komory wahadłowca.

— Słucham.

— Teleskopowa obserwacja anomalii na Trzy-B rzeczywiście ujawniła ślady spalenia. Na jakichś trzydziestu procentach konstrukcji.

Carson obserwował, jak jego drużyna melduje się w sali przed wejściem do komory wahadłowca. George był szczęśliwy i niecierpliwy, Maggie zelektryzowana i napięta. Bardzo zbliżył się do Maggie podczas tej ich wspólnej misji, odkrył, że jest o wiele bardziej ludzka, niż był w stanie przypuścić. I o wiele mniej obojętna niż chciałaby się wydawać. Dziś, stając przed możliwością historycznego odkrycia, przewidziała, że będą sobie robili zdjęcia. I odpowiednio się ubrała.

Janet jak zwykle odgrywała osobę na luzie, nieporuszoną, rozmawiała cicho z Hutch. Ale trzymała się nieco bardziej prosto niż zazwyczaj, oczy jej błyszczały i wyczuwał w niej zapał, żeby wreszcie zająć się tym, co mają w planie na dziś.

No i wreszcie sama Hutch. Nauczył się już rozpoznawać jej nastroje. Dziś była nieobecna duchem, zamyślona, czymś zaabsorbowana. Rozumiał, że przyjmowała to wszystko bardziej osobiście niż oni, zawodowcy. Archeolodzy dawno już odkryli swojego Graala, a może i znacznie więcej. Ale Priscilla Hutchins nie nauczyła się jeszcze, że można sobie odpuścić — teraz zabierała ze sobą na stację mnóstwo bagażu.

— Kiedy się tam dostaniemy, najważniejsze jest bezpieczeństwo — oświadczył. — Pilnujcie się i niczego nie połamcie. — Na miejscu mieli się rozdzielić na trzy grupy: on z Janet, George z Maggie, a Hutch z Truscott i Sillem. — Wolałbym, żebyśmy nie musieli brać z sobą doktor Truscott i jej ulubionego buldoga, ale skoro to ich wahadłowiec, to nic nie da się zrobić. Hutch, miej ich na oku — pilnuj, żeby nic im się nie stało i żeby nie zabłądzili. Będziemy stale w kontakcie, łączmy się ze sobą co dziesięć minut. Próbujcie nie zaplątać się w szczegóły tego, co zobaczycie. Na razie potrzebny nam plan stacji i ogólne sprawozdanie. Kiedy już będziemy to mieli, ustalimy plan działań i spróbujemy zająć się tym wszystkim bardziej systematycznie.

— Ile czasu tam będziemy? — zapytała Maggie.

— Cztery godziny. To nam pozostawi solidny margines bezpieczeństwa. Zabierzemy dodatkowe pasy Flickingera i kilka butli z powietrzem. Tak na wszelki wypadek. Słucham, Hutch?

— Czy ktoś pozostanie w wahadłowcu podczas całej operacji?

— Jake, nasz pilot. Będzie stał w pogotowiu. Wchodzimy przez jeden z otwartych luków. Wygląda na to, że kiedy gospodarze opuścili to miejsce, nie chciało im się pozamykać drzwi.

Wszedł Sill.

— Za kilka minut będziemy gotowi — poinformował.

George sprawdzał coś w swoim elektronicznym notesie.

— Ta stacja ma co najmniej sześć komór powietrznych. Albo otworów, które wyglądają jak komory powietrzne. W trzech z nich zewnętrzne luki są otwarte. — Popatrzył na nich, jakby oczekiwał jakiegoś wyjaśnienia.

— Opuścili stację w pośpiechu — podsunęła Janet.

— Pojęcia nie mam — orzekł Sill.

— Ja myślę — wtrąciła Maggie — że odkryjemy zabytek już ogołocony ze wszystkiego, co miało jakąś wartość. Ostatnimi gośćmi byli tu rabusie. To by wyjaśniało, dlaczego nie chciało im się pozamykać drzwi. — Dotknęła palcem warg. — Zastanawiam się, dlaczego nie ma innych stacji? Późniejszych? Powinny tu być jakieś bardziej zaawansowane stacje orbitalne.

— A kto to może wiedzieć? — sprzeciwił się Carson. — Może wszyscy zeszli na dół, na powierzchnię. — Przebiegł spojrzeniem po ich twarzach. — No dobrze, co jeszcze? Co nam jeszcze umknęło?

Hutch podniosła wzrok.

— Pulsery?

— Będzie po jednym na każdą grupę.

— A po co nam one? — zapytała Maggie.