— Żeby przedostać się przez drzwi, które nie będą się chciały otworzyć.
Ale Maggie była wyraźnie niezadowolona.
— O co chodzi? — zapytała Janet. — Przecież to sensowne.
— Bo ja wiem — odparła Maggie. — Tam może być trochę strasznie. Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł, żebyśmy włóczyli się z bronią. Ktoś przecież może zrobić się nerwowy.
— Jeżeli nawet nie będą nam później potrzebne — odpowiedział Carson — to na pewno przydadzą się do przecięcia wewnętrznych luków komory powietrznej.
Nadeszli Truscott i Sill.
— Przepraszam za spóźnienie — rzuciła. — Nasi ludzie robili analizę strukturalną statku.
— I do jakich doszli wniosków? — zainteresował się Carson.
Truscott ustąpiła miejsca Sillowi.
— Prymitywna konstrukcja — odrzekł. — Nie ma porównania z naszą techniką. A przy okazji, mamy też odpowiedź na pytanie Hutchins o orbitę. Na ile potrafimy ustalić, jest stabilna. To coś musi tu krążyć już od bardzo dawna. Może nawet od tysięcy lat.
— No i jeszcze jedno — dodała Truscott. — Znaleźliśmy kolejne ruiny. A właściwie całe mnóstwo ruin.
Melanie Truscott, Dzienniki
Psalm 103:15-16
11 kwietnia, 2203
Rozdział 22
Zaglądali przez wielkie owalne okna, podziwiając długie korytarze i wielkie zalane słońcem pomieszczenia, pełne trochę za dużych krzeseł, rzeźbionych stołów i rozścielonych dywanów.
— Ci to wiedzieli, jak żyć — rzuciła Hutch do Truscott. Te dwie kobiety przez cały lot gadały ze sobą bez ustanku jak przyjaciółki ze szkolnej ławy. Wszyscy przez cały czas mówili o błahostkach, może z wyjątkiem Silla, który po prostu wpatrywał się czujnie w okno.
Pilot, Jake Dickenson, czuł się bardzo niespokojny i bezustannie udzielał im dobrych rad.
— Tylko nie zakładajcie, że tam nie ma żadnej energii — ostrzegał ich. — Uważajcie, czego dotykacie. — A po chwili: — Pamiętajcie, zawsze istnieje możliwość, że natkniecie się na jakieś pułapki. Nie wiemy, w jakich okolicznościach tamci opuszczali swój statek.
Zebrali się przy oknie; atmosfera się zagęszczała. Stacja była ceglastoczerwona. Wyglądała jak opuszczona fabryka, pełna podpórek, belek, zastrzałów i wieżyczek. Wyraźnie nie zależało im na gładkiej zewnętrznej powierzchni — korpus stacji dźwigał szeroki zestaw anten, drążków i uchwytów. Dostrzegli też parapety, mansardki, półki i klamry, których jedyną racją bytu mogło być służenie ku ozdobie. Okolone rzędami okien wieżyczki przypuszczalnie mieściły kwatery mieszkalne.
— Wlot do komory wahadłowca — zauważył Jake. Przez podwójne okno widać było dwie platformy. Na jednej z nich spoczywał mały pojazd o szerokich, krótkich skrzydłach.
Przelecieli nad strefą anten. Sill stuknął palcem wskazującym w szybę.
— Oto, co rozumiem przez prymitywną technikę. Spójrzcie — to anteny stożkowe. Oni są o lata świetlne w tyle za tym biosystemowym aparatem, który wyhodowali na Misce. Ta stacja prawdopodobnie nie ma nic poza radiem. A nawet i w tym nie są szczególnie zaawansowani. Popatrzcie na wysięgnik tej anteny.
— Co w nim dziwnego? — zapytał Carson.
— Jest niewiarygodnie długi. Już w dwudziestym wieku robiliśmy lepsze. I mieli zbyt duże panele słoneczne. Są mało wydajne. Tego wszystkiego nie zbudowali ci sami, którzy zaprojektowali teleskop.
Tutaj Hutch przedstawiła swój własny wniosek, że kształt tej stacji sugeruje technikę o wiele bardziej prymitywną niż ta, którą wiąże się zwykle z gośćmi na Iapetusie.
— Jak dawno to było? — spytał Sill.
— Dwadzieścia tysięcy lat temu.
— A co to oznacza? Że to coś jest jeszcze starsze? — Spojrzał z ukosa w okno. — Nie wierzę.
— Dlaczego nie? — zdziwił się Carson. — Przecież sam pan mówił, że to jest bardzo stare.
— Ale nie aż tak — odparował Sill.
Hutch także w to nie wierzyła. Ale miała już dość rozmyślań na ten temat. Muszą poczekać, aż zdobędą więcej informacji.
Wahadłowiec prześlizgiwał się wzdłuż rzędów pustych okien. Hutch rzuciła okiem na George’a, który był wyraźnie oczarowany tym widokiem.
— O czym teraz myślisz?
Myślami był gdzieś daleko.
— O tym, jakie miałem szczęście — odparł. — Zaraz dostałem tę pracę przy Henrym. Większość facetów z moją specjalnością ląduje przy nawadnianiu Peru czy Północnej Afryki. A mnie udało się zobaczyć Świątynię. Byłem tam, kiedy dokonywano wszystkich najważniejszych odkryć. A teraz jestem tutaj…
Przerwał im głos Jake’a.
— Zbliżamy się do frontowych drzwi.
Truscott przyjrzała się każdemu z pasażerów.
— Idziemy — zakomenderowała w końcu.
Wybrali ten akurat otwarty luk raczej przypadkowo. Czerwona powierzchnia stacji przesuwała się wolno za oknami. Hutch właśnie zaczęła sprawdzać swój sprzęt, kiedy Jake aż zachłysnął się ze zdumienia.
— Co się dzieje? — zainteresował się natychmiast Sill.
— Wewnętrzny luk komory powietrznej — odparł tamten. — Też jest otwarty.
— Nie ma zabezpieczeń — odezwała się Maggie.
Stacja została otwarta na próżnię.
— Możemy uzyskać obraz? — zapytał Sill. — To nie ma sensu. Komory powietrzne są przecież tak zaprojektowane, żeby uniemożliwić otwarcie obu luków naraz. Bo kiedy to zrobisz, umrzesz. I prawdopodobnie wszyscy inni razem z tobą.
— Ktoś musiał złamać kod mechanizmu zabezpieczającego — powiedziała Hutch. Przeniosła wzrok na Carsona. — Zastanawiam się, czy we wszystkich otwartych lukach jest tak samo?
Wahadłowiec ustawił się w pozycji do cumowania. Długie na metr wysięgniki, opatrzone magnetycznymi końcówkami, dodane zostały specjalnie na ten lot. Teraz Jake wysunął je przed statek. Kiedy upewnił się, że oba dotykają powierzchni stacji, włączył moc. Przez statek przeszła lekka wibracja.
— Możemy zaczynać — oświadczył.
Podczas gdy pasażerowie wkładali na siebie uprzęże flickingerowskie, wchodzili w magnetyczne buciory i sprawdzali zbiorniki z powietrzem, Jake zamknął szczelnie kabinę pilota. Kiedy byli gotowi, wypuścił powietrze z ich kabiny i pomieszczeń ładowni. Sill otwarł drzwiczki z tyłu kabiny i poprowadził ich do ładowni, gdzie rozdał przenośne skanery i skąd wziął dwa pulsery.
Zręcznym, przywykłym do tego ruchem przypiął sobie jeden do pasa, drugi podał Carsonowi. Carson wziął, sprawdził broń ze znawstwem i także ją przypiął.
Sill wyciągnął skądś około trzydziestometrową linę.
— Przywiążemy ją przy luku na stacji. Kiedy będziecie przechodzić, przyczepcie się do niej. Wszystko się tu obraca, więc jeśli was odrzuci, może nie będziemy w stanie ściągnąć was z powrotem. — Rozejrzał się dookoła, żeby sprawdzić, czy wszystkie pola są włączone. — Pani dyrektor — dodał po chwili — zechce pani pełnić honory?
Truscott odmówiła i popatrzyła na Carsona.