Выбрать главу

George wbił wzrok w zdjęcie.

— Dawno, bardzo dawno.

Ale mimo wszystko, przebywając w tym miejscu, nie czuli wokół siebie ciężaru wieków, tak jak to było w Świątyni Wiatrów. Pomieszczenia centrum dowodzenia sprawiały wrażenie, jakby jeszcze wczoraj tętniły życiem. Wydawało się niewiarygodne, że na tych korytarzach od dawna już nie rozbrzmiewał tupot kroków. Ale wyjaśnienie było dość proste: żaden z żywiołów nie miał tu dostępu.

George znalazł zdjęcie, na którym wszystkie cztery księżyce stały dokładnie w linii prostej.

— Piękny widok — zachwycił się.

— A nawet i coś więcej — entuzjastycznie rzucił Carson. — Dzięki niemu może będziemy mogli określić wiek tego miejsca.

Maggie znalazła główny procesor. Wyglądał na nienaruszony.

— A może? — rzuciła ostrożnie.

Sill założył ręce na piersiach.

— Nie ma szans.

— Warto spróbować. Ona w każdym razie — jeśli zdoła w tym się rozeznać — spróbuje go wyciągnąć i prześle do Akademii. Może będą mieli trochę szczęścia.

Po trzech godzinach wędrówki po statku zebrali się ponownie i ruszyli z powrotem na wahadłowiec. Maggie niosła swój procesor, zabrali też zdjęcie z czterema księżycami. Wzięli również kilka komputerów.

Hutch pogrążona była w rozmyślaniach. Patrzyła na zmieniające się światła i niewiele się odzywała, kiedy sunęli z brzękiem butów przez główny korytarz.

— Coś nie tak? — zapytał w końcu Carson.

— Dlaczego oni się zabili?

— Nie mam pojęcia.

— Czy możesz chociaż wyobrazić sobie okoliczności?

— Załóżmy, że utknęli tu na dobre. Albo tuż przy samej planecie wszystko diabli wzięli.

— Przecież na pokładzie jest wahadłowiec.

— Może też nie działał.

— Tak więc mielibyśmy do czynienia z sytuacją, kiedy zawodzi jednocześnie pokładowy system podtrzymywania życia i znajdujący się tu wahadłowiec. Czy wydaje ci się to prawdopodobne?

— Nie.

— Mnie też nie.

Priscilla Hutchins, Dziennik

Dziś wieczorem czuję się tak, jakby ktoś zamierzył się toporem na Lodową Panią. Wygląda na to, że Twórców Monumentów już nie ma, że zastąpiły ich żałosne stwory, które budują prymitywne stacje kosmiczne i zabijają się, kiedy coś idzie nie tak. Gdzież są istoty, które wzniosły Wielkie Monumenty? Nie ma ich tu.

Zastanawiam się, czy kiedykolwiek byli.

1.15,12 kwietnia, 2203

Rozdział 23

Beta Pacifica III, wtorek, 12 kwietnia, 8.30 czasu Greenwich

Wahadłowiec prześlizgiwał się spokojnym popołudniem nad pofałdowaną równiną. Okna, do połowy odsunięte, wpuszczały do środka powiew świeżego powietrza. Zapach trawiastej równiny i pobliskiego morza przywodził na myśl Ziemię. To doprawdy dziwne — tyle lat spędził Carson na Quraquie, na południowym wybrzeżu, a ani razu nie poczuł w nozdrzach słonego zapachu morza. Po raz pierwszy także leciał wahadłowcem, nie będąc odciętym od środowiska nowej planety.

„Pierwszy raz lecę z głową za oknem”.

Od czasu do czasu ukazywały się ich oczom ślady pozostawione przez dawnych mieszkańców planety: kruszące się ze starości mury, podziurawione tamy, zawalone portowe doki. Lecieli nisko, tuż przy samej ziemi, z prędkością stu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Niebo roiło się od ptaków.

Natrafili na jakąś rzekę. Nurt był szeroki, błotnistego koloru, z obu stron otoczony piaszczystymi brzegami. Przez powierzchnię wody przebijały się korony ogromnych krzewów. Jaszczurkopodobne stwory wygrzewały się w promieniach słońca.

I kolejne ruiny: stojące w wodzie, wygładzone prądem kamienne budynki, płowy szlak pośród drzew znaczył bieg dawnej drogi.

— Nie ma ich już od dawna — odezwał się George.

— Chcecie zejść na dół, żeby się przyjrzeć? — zapytał pilot, Jake.

— Nie — odparł Carson. Hutch wiedziała, że tego właśnie pragnął, ale Truscott dała im zaledwie trzydzieści sześć godzin. — Zaznacz to miejsce, żebyśmy mogli je później znaleźć.

Przed nimi znów rozciągała się trawiasta równina. Słuchali, jak świszczy przelatujący wiatr, patrzyli, jak pod nimi ten sam wiatr marszczy złocistą powierzchnię trawy.

— Mamy coś w przodzie — zauważyła Maggie.

Nie znajdowało się tam nic poza kupką skorodowanego i poskręcanego metalu. Carson pomyślał, że kiedyś mógł to być jakiś pojazd lub maszyna. Z powietrza niepodobna było dokładnie określić.

Pozostawiwszy rzekę w tyle, przelatywali teraz nad niewielką pustynią, mijając tu i ówdzie mury wież przypominających silosy, do połowy zagrzebane w piasku jak osiadłe na mieliźnie okręty.

I znów pojawił się step, ląd podniósł się i zwęził, po obu stronach widzieli teraz brzegi oceanu. Tutaj resztki murów były wszędzie, przypominały fragmenty ogromnej układanki.

Wybrali sobie inną rzekę, by polecieć wzdłuż jej biegu na południe, w głąb lasu. Ląd tutaj okalały pasma gór, a rzeka od czasu do czasu nikła pod ziemią, by wypłynąć po chwili w jakiejś malowniczej dolince.

Carson studiował mapę na swym monitorze.

— Wygląda mi na to — rzekł — że miasta założono tu w zupełnie nieodpowiednich miejscach.

— Co masz na myśli? — zdziwiła się Hutch.

— Spójrz tylko — odpowiedział Carson. — Postukał palcem w ekran. Fragmenty ruin znajdowały się daleko od równiny, kilka kilometrów od oceanu i około piętnastu od zlewiska rzek. — Miasto powinno leżeć tutaj, przy ujściu.

— I pewnie kiedyś leżało — wtrąciła Maggie. — Ale rzeki lubią sobie zmienić koryto. Jeśli rzeczywiście miasto leżało kiedyś u ujścia, będziemy mogli uzyskać z tego jakąś datę.

— Dzielili z ludźmi upodobanie do zamieszkiwania nad wodą — zauważyła Hutch.

Carson pokiwał głową.

— Albo byli mocno zależni od wodnych środków transportu. — Teraz z kolei potrząsnął głową z niedowierzaniem. — Niezbyt to logiczne, jak na cywilizację, która tysiące lat temu posiadła antygrawitację. Co im się stało? Mieli ją, a później utracili?

— A może poszlibyśmy popatrzeć? — zaproponowała Janet.

Przed nimi rzeka wlewała swoje wody do oceanu.

— Tam — zakomenderował Carson. — To mi wygląda na miasto. I to nad zatoką. Tam wylądujemy.

Las był tutaj zmierzwiony i splątany. Przez listowie przezierały szczyty kopców, wież oraz murów. Przy odrobinie wyobraźni można było odtworzyć w myślach bieg ulic i przecznic.

Czy tak wyglądał cały ten kontynent? Jak jeden wielki wrak?

Jake dotknął słuchawek na uszach.

— Kontrola mówi, że przyleciał Ashley Tee. Mamy randkę za około czterdzieści godzin.

— Cudownie! — ucieszyła się Maggie. Może teraz wolno będzie im zostać i do woli badać sobie ten świat Twórców Monumentów.

Jake pogratulował im, ale Hutch widziała wyraźnie, że nie jest zachwycony. Kiedy go o to zapytała, odparł, że nie chciałby jeszcze być stąd odwołany.

Las docierał aż do samych wód rozległej, skąpanej w słońcu zatoki. Przy brzegach tłoczyły się wielkie, szerokolistne drzewa. Wahadłowiec przeleciał łukiem nad otwartym morzem, a potem zawrócił. Wąska, porośnięta trawą wysepka dzieliła wody zatoki na dwa bliźniacze przesmyki. Oba tarasował na wpół zawalony most.