Rozproszyły się, nie mając zamiaru go gonić. Uciekając, zapalały się i ginęły. Prześladował je z metodyczną złośliwością, zabijając wszystko co się rusza. Buchał ogień, zmierzch wypełniły piski stworów.
Ale kiedy się odwrócił, ziemia za nim się ruszała. Przesunął promieniem po nowych celach. Nie powstrzymał ich, musiał koncentrować promień na pojedynczych zwierzętach, żeby móc je zabić.
Zbliżały się z determinacją tymi swoimi bocznymi kroczkami, skalpele sterczały do góry. Za jego plecami rozgorzały płomienie — nie było ucieczki.
Na szczycie wzgórza wypatrzył światło latarki swych towarzyszy.
Wydawało się bardzo daleko.
Skoczył w przejście między krzakami. A one już tam na niego czekały.
Rozdział 24
Poniżej, w ciemności zobaczyli płomienie ognia.
— Nic mu się nie stanie — mówił Carson.
Hutch zawahała się, spojrzała za siebie. Cały świat skurczył się do rozmiarów migoczącego światełka. Miała ochotę odezwać się do niego, upewnić się, że wszystko w porządku. Ale dobrze pamiętała złość Henry’ego: „A gdzie byłaś wtedy, kiedy próbowaliśmy uzyskać tych parę odpowiedzi? Umiałaś tylko wisieć przy tym cholernym mikrofonie i siać wokoło panikę”.
Z ciężkim sercem ruszyła dalej, podpierając ramieniem Janet. Jakże inaczej wyglądało teraz to wszystko. Promień jej latarki padł na rozłupany błyskawicą pień drzewa.
— Poznaję to drzewo — odezwała się Maggie. — Jesteśmy blisko…
Kilka chwil później nocne powietrze rozdarł krzyk. Rozdźwięczał się pośród drzew, rozedrgał nieruchome powietrze, aż wybuchł w końcu serią krótkich okrzyków. Hutch zawołała George’a i odwróciła się.
Ale Janet przewidziała ten ruch.
— Nie! Już nie możesz mu pomóc, Hutch…
Janet była znacznie od niej silniejsza, ale nie zdołałaby jej zatrzymać dłużej niż na kilka sekund, gdyby Carson nie przyszedł jej natychmiast z pomocą.
— Nic już nie możesz zrobić.
Wrzasnęła.
— Przez ciebie to wszystko pójdzie na marne. — To Maggie patrzyła na nią z góry.
— Łatwo ci mówić — rzuciła Hutch pełna nienawiści do niej. — Kiedy inni umierają, ty zawsze trzymasz się w bezpiecznej odległości!
Łzy popłynęły strumieniami.
Mur w świetle lampy wyglądał jasno i bezpiecznie. „Wejdźcie na wyższy poziom”. Hutch zatraciła ostrość widzenia, była na skraju histerii.
— Trzymaj się — powiedziała Janet. — Jesteś nam potrzebna.
Niższa partia muru, ta która przedtem przypominała im drogę, wyrastała ze zbocza po prawej stronie. W połowie polany ściana podnosiła się nagle na jakieś dwa metry. W normalnych okolicznościach to nie stanowiłoby problemu, ale nie teraz.
Ciężko było się wspinać mając do dyspozycji tylko jedną stopę. Carson, podpierany przez Maggie od dołu i ciągnięty przez Hutch od góry, a także zdopingowany przez szelest poruszającej się trawy, zdołał w końcu jakoś tego dokonać, choć stracił wiele krwi. Kiedy on był już na górze, wciągnięcie Janet nie sprawiło kłopotu.
Hutch szybko zlustrowała wierzchołek muru, żeby sprawdzić, czy nie czyhają tam na nich jakieś niespodzianki. Usatysfakcjonowana, usiadła i sięgnęła po apteczkę.
— Sprawdźmy jeszcze raz, co tam u was — rzuciła bezbarwnym głosem.
Wyglądało na to, że Janet wchodzi we wstrząs anafilaktyczny. Hutch podciągnęła jej nogi, opierając je stopami o kupkę ziemi, zdjęła swoją kurtkę i okryła ją. Carson wyglądał nieco lepiej. Kiedy zrobiła już co mogła dla tych dwojga, zajęła się okaleczoną ręką Maggie.
— Jak twoja ręka?
— Przeżyję.
— Przepraszam — powiedziała Hutch. — Wcale tak nie myślałam.
— Wiem.
Zmieniała jej opatrunek. Ale łzy spływały po policzkach nieprzerwanym strumieniem i ciągle wszystko moczyła. Maggie sama musiała dokończyć opatrunku. Carson przykuśtykał i usiadł obok niej.
Hutch wpatrywała się w ciemność. Ognie już wygasły, noc stawała się coraz chłodniejsza. Nad drzewami unosił się rożek księżyca.
— Nie ma go — powiedziała w końcu.
Carson otoczył ją ramieniem, ale nie odezwał się.
— Nie chcę… — Urwała, odsunęła się do tyłu i poczekała, aż odzyska panowanie nad głosem. — Nie chcę go tam zostawiać.
— Wrócimy po niego.
Janet nie wyglądała dobrze. „Musimy zadbać, żeby było jej ciepło”. Maggie oddała własną kurtkę. Hutch zebrała kilka gałęzi i rozpaliła ognisko. Zerwał się wiatr, a temperatura dość znacznie opadła. Carson wyraźnie pobladł, więc Hutch obawiała się, że u niego też może nastąpić wstrząs.
— Zrobi się zimno — stwierdziła. — Nie możemy zostać tu przez całą noc.
Carson wpatrywał się znużonym wzrokiem w płomienie.
— Nie wiem, co nam pozostało innego.
— Możemy przedostać się do wahadłowca.
— Jak mamy to zrobić?! Przecież ja tam nie dojdę, na litość boską. A tym bardziej Janet.
— Nie mam na myśli nas wszystkich. Mam na myśli siebie.
— I co masz zamiar zrobić, kiedy się tam dostaniesz?
— Sprowadzę go tutaj.
Splątane wierzchołki drzew całkowicie zasłaniały niebo.
— I co potem? Przecież przez to się nie przedostaniesz.
— Jasne, że się przedostanę, jeśli usuniemy jedno albo dwa drzewa.
Carson poszukał wzrokiem jej oczu.
— Poczekaj, aż będzie jasno.
— Wtedy może już być za późno. Janet jest w kiepskim stanie. Carson zerknął na Maggie.
— Myślę, że to jej obowiązek — orzekła.
„Nie zapomniała mi tego, co powiedziałam”. Hutch czuła się rozpaczliwie zmęczona tym wszystkim.
Najlepiej byłoby, rzecz jasna, wyruszyć od razu. Ale musiała jeszcze załatwić kilka spraw.
Przede wszystkim znaleźć odpowiednie drzewo do ścięcia. Pomyślała, że wystarczy im jedno, i wyszukała odpowiednie nieco dalej, przy zrujnowanych schodach. Było jednak na tyle blisko, by dosięgnąć je pulserem, a na tyle duże, żeby powstała wystarczająca dziura dla wahadłowca. Ta druga ocena mogła budzić niepewność, ale Hutch nie traciła nadziei. Jeśli coś będzie nie tak, zajmą się tym we właściwym czasie.
Potem wybrała miejsce, z którego ich zabierze, i pomogła Maggie przetransportować tam Janet i Carsona. Już samo to zdawało się poprawiać im nastrój. Jeszcze raz rozpaliła ognisko. Znajdowali się teraz daleko w głębi doliny, blisko wierzchołków drzew. Gałęzie i liście czerwieniły się w blasku płomieni.
Kiedy Hutch przygotowywała się do odejścia, Maggie podeszła do krawędzi i przyglądała się drzewu, które miało się stać jej celem. Spojrzała w dół. Pod sobą miała jakieś pięć pięter.
— Wiecie, co macie teraz robić? — spytała Hutch.
— Tak. Kiedy wrócisz, będziemy na ciebie czekać.
Zostały im tylko dwa funkcjonujące pulsery. Ale ten, który miała Maggie, zaczynał już świecić na czerwono. Hutch miała drugi. Podała go teraz Maggie, ale ta potrząsnęła przecząco głową.