Pewnie łatwiej byłoby przeprowadzić wywiad z Chopem i Jackiem, którzy mieli dłuższy staż pokładowy, i Scolari zastanawiał się, dlaczego Emma tak nie zrobiła. Szybko stało się jednak jasne, że żaden z nich nie jest szczególnie rozmowny. Jack odpowiadał monosylabami, a Chop cały czas się drapał. Scolari obawiał się, że się obrażą, ale żaden z nich nie podejmował tematu. Kiedy im powiedział, że czeka go udzielanie wywiadu, Chop skomentował, że cieszy się, iż jego o to nie poproszono.
„Zwick” był najbardziej wysuniętym statkiem przyczepionym do walca, zaledwie trzydzieści osiem kilometrów od sieci, którą widzieli: lśniła w świetle słońca. Przypominała Scolariemu flagę.
Walec był przyspawany do spodu „Zwicka”. Wyszli przez klapę ładowni na bakburcie i zeszli pod spód z wrażeniem, jakby cały kosmos się obracał, a kadłub był zawsze w dole. Takie wrażenie miało się przy korzystaniu z butów magnetycznych.
Kiedy byli gotowi, Cleo i Scolari cofnęli się, a Jack i Chop przeszli do przodu. Uruchomili lasery i zaczęli ciąć spaw. Ponieważ walec przemieszczał się już bezpiecznie na kursie i korekty nie były potrzebne, mieli oddzielić go od statku i zmienić jego orientację.
— Tylko uważajcie — przypomniała im Janet ze swojego posterunku w wahadłowcu Drummonda, blisko sieci. Dla Autsajderów była to najbardziej niebezpieczna część operacji: jeśli zaczną ciąć za wysoko, przetną albo poważnie osłabią Alfę. Jeśli to zrobicie, powtarzano im w kółko, cała operacja pójdzie na marne. Rozbitkowie zginą. Jeśli wytniecie za wysoko, uszkodzicie kadłub statku. Była to sprawa życia i śmierci. Wszystkich przemieszczono z podatnych na przebicie pomieszczeń na wszystkich statkach. Ale, napomniała ich Janet, to byłoby nieprofesjonalne. To byłby bałagan, który ktoś musiałby po nich posprzątać.
Wskazówka była wyraźna: jeśli już macie coś sknocić, tnijcie nisko.
Odkrył, że właściwe cięcie nie jest trudne, jeśli człowiek się skoncentruje na tym, co robi. Widok gazowego giganta, rosnącego z każdą chwilą, jednak rozpraszał.
Zaczęli ciąć. Jack i Chop od początku radzili sobie świetnie. Przy pierwszym zadaniu otrzymali polecenie, by jak najściślej połączyć walec z kadłubem. Tak też zrobili i teraz czekało ich niełatwe zadanie odczepienia go. „Zwick” był najmniejszym ze statków nadświetlnych, ale przyspawano do niego walec na długości dwudziestu sześciu metrów, bo na tyle pozwalała krzywizna kadłuba.
Pracowali spokojnie, w cieniu giganta. Scolari słyszał, że do „Gwiazdy” przyspawano walec na długości prawie kilometra. Oderwanie czegoś takiego to będzie potężna praca, ale właśnie tam skierowano większość ochotników.
Janet, jak zwykle, obserwowała. Od czasu do czasu służyła radą lub zachętą. Poinformowała ich, kiedy drużyna „Wendy” skończyła, i dodała, że ludzie przygotowujący sieć na przyjęcie ładunku pracują zgodnie z planem. Zawsze mówiła o lądowniku jako o ładunku. Scolari uznał, że naoglądała się za dużo symulacji.
Potrzebowali jeszcze jakiejś godziny z kwadransem, żeby odczepić walec, i udało im się to zrobić bez większych szkód. Jack, który był szefem zespołu, poinformował Janet, że skończyli. Podziękowała im i poprosiła, żeby weszli na pokład statku.
— Ale nie oddalajcie się za bardzo — dodała.
— Ile jeszcze?
— Jakieś cztery godziny.
Trudno było uwierzyć, że słońce wzeszło półtorej godziny temu. Wiatr szarpał lądownikiem. Deszcz bębnił o kadłub, a woda spływająca z góry zmieniła się w rwący strumień. Skulili się w mroku kabiny, a na zewnątrz szalała burza.
— Chyba warunki się pogarszają — rzekł Mac.
Hutch skinęła głową.
— Tak sądzę. Lepiej się przywiążmy, bo zdmuchnie nas do oceanu.
Wyszli na zewnątrz i z trudem przywiązali lądownik do drzew. Wiatr wiał z siłą huraganu, co oznaczało, że w powietrzu latają z siłą pocisku różne rzeczy — gałęzie, skały, a nawet ptaki.
Wszyscy ciężko dyszeli, gdy wrócili do środka. Opadli na fotele, czując się trochę bezpieczniej — ale tylko trochę.
Na mostku „Gwiazdy” Nicholson i Marcel słuchali sprawozdania Drummonda. Teraz tylko sam gigantyczny liniowiec był przyspawany do Alfy.
Nicholson spojrzał pytająco na Marcela.
— Teraz? — spytał.
Marcel skinął głową Nicholson zwrócił się do SI.
— Lori, zaczynamy następny etap operacji. Możesz obrócić „Zwicka”.
— Wykonuję — odparła Lori.
— Lori? — odezwał się Marcel. — Czy może udało się nawiązać łączność z rozbitkami?
— Nie, Marcelu. Nadal próbuję i poinformuję cię, jeśli tylko się uda.
Skinął głową i zajął się tablicą informacyjną „Zwicka”, wyświetloną na jednym z ekranów nawigacyjnych. Statek dziennikarzy, pod nadzorem Lori, zaczął oddalać się od walca. Jego silniki sterujące pracowały w zgodnym rytmie, przesuwając go w bok, obracając dookoła i z powrotem, ale w przeciwnym kierunku. Teraz jego główne silniki były wycelowane w Deepsix, a on sam ponownie zbliżył się do Alfy.
Podczas wykonywania manewru nadeszła wiadomość, że Autsajderzy uwolnili „Gwiazdę”.
Na pokładzie „Zwicka” Scolari i inni ochotnicy wrócili na kadłub i zaczęli mozolny proces przyspawywania walca z powrotem. Teraz statek był ustawiony odwrotnie, rufą do Deepsix. Prawie natychmiast jeden z pilotów ostrzegł ich o zbliżającej się chmurze.
— Chmura? — spytał Scolari.
— Meteorów i pyłu. Wracajcie do środka.
Scolariemu i Cleo nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Schowali się w śluzie i ostrzegli Chopa i Jacka, żeby się nie ociągali.
Kilka dużych kamieni uderzyło o metal. Parę minut później, kiedy sądzili, że już po wszystkim, jeden z nich przebił kadłub, zniszczył studio i bibliotekę, i byłby zabił Canyona, gdyby ten parę sekund wcześniej nie wyszedł do toalety.
Ostrzeżenie nadeszło od Klausa Bomara, który zabrał Pindara i Sharon, by oznaczyli walec Alfa. Jak zauważył Pindar, był on Kanadyjczykiem. Pochodził z Toronto i zajmował się transportem, wożąc towary ekipom terraformującym Quraquę; potem przez wiele lat pracował jako instruktor w Akademii Kosmicznej niedaleko Winnipeg. Zwolnił się dwa miesiące wcześniej, by zaciągnąć się na nadświetlny statek latający na nowe planety.
Żona Klausa nie żyła, dzieci były już dorosłe i wyprowadziły się, więc nie wahał się specjalnie, uznając, że ma dość tkwienia w klasie. Podpisał kontrakt z TransGalactic, bo dobrze płacili, a wielkie, luksusowe liniowce latały do miejsc, które chciał zobaczyć: czarnych dziur, gwiezdnych kolebek, gigantycznych słońc i kosmicznych latarni.
To była jego pierwsza podróż z TransGalactic.
Był zachwycony geniuszem Clairveau i Beekmana, i rozbawiony obserwowaniem, jak Nicholson udaje, że to on kieruje całą operacją.
Przesłał ostrzeżenie „Zwickowi” i drugiemu wahadłowcowi znajdującemu się na trasie obłoku, po czym skupił się na tym, by się wydostać z tarapatów.
Większość śmieci orbitujących wokół Morgana składała się z cząsteczek pyłu, za małych, by czujniki je wykryły. Gdy Klaus wyszedł z zakrętu, wpadł prosto w rój o dużej prędkości, który rozszarpał wahadłowiec na strzępy, zanim pilot zorientował się, że może mieć problemy.
XXXIV