— Powodzenia — rzekł i powtórzył ten gest, zwracając się do Gunthera. — Powodzenia, Guntherze.
— Marcelu — na ekranie pojawiła się Lori — Udało mi się nawiązać kontakt z lądownikiem, niestety na krótko.
— Dobrze. A byłaś w stanie w ogóle z nimi porozmawiać?
— Są w powietrzu. Lecą w stronę punktu kontaktu.
Trzech mężczyzn pokiwało głowami, jakby chcąc dodać sobie otuchy.
— Dzięki Bogu. Hutch jest z nimi? Z kim rozmawiałaś?
— Z kapitan Hutchins.
Marcel przymknął oczy i wyszeptał słowa modlitwy.
Przelecieli nad morzem ciemnych chmur, migoczących błyskawic, grzmotów i połyskujących na czerwono wybuchów.
Kiedy wreszcie wydobyli się z najgorszej zawieruchy, Kellie udało się nawiązać połączenie z „Gwiazdą”.
— Miejmy nadzieję, że tym razem uda się podtrzymać połączenie — rzekła Lori. — Dobrze, że wszystko u was w porządku. Martwiliśmy się. Jesteście na kursie?
— Tak, jesteśmy — odparła Hutch.
— Chwileczkę. Powiadomię kapitana Clairveau.
Marcel odezwał się po paru sekundach.
— Hutch — rzekł — jak miło cię słyszeć.
— Ciebie też, Marcelu.
— Jak się wydostałaś z tej windy? Co się stało?
— Powiem ci, jak będziemy na miejscu. Tutaj wszystko w porządku. Za jakąś godzinę i dziesięć minut będziemy w punkcie spotkania.
— Dobrze.
— A co u was?
Wdarły się zakłócenia.
— …zgodnie z planem.
Marcel uzupełnił przekazane poprzednio dane, podając im dokładną pozycję punktu spotkania. Przesłał też kilka obrazów.
— Jak widzicie, całość wygląda trochę jak worek zrobiony z siatki. Tu jest otwór. Ładny, okrągły wlot z przodu. Szeroki, z zapasem, żeby można było przez niego wlecieć. Będzie zwrócony na wschód i jest blisko dolnej części worka. Kiedy już wlecicie do środka, pod wami będzie pięćdziesiąt metrów pustej sieci. Kołnierz się zamknie. Wystarczy wlecieć do środka i opaść. Resztę już załatwimy.
— W porządku.
— Być może będą jakieś drobne poprawki dotyczące współrzędnych, w zależności od tego, jak sieć będzie się zachowywała w atmosferze, ale nie przejmujcie się, bo jakoś was zgarniemy.
— Znacie już dokładnie godzinę? — spytała.
— Osiągnie najniższy punkt za dokładnie siedemdziesiąt cztery minuty… — przerwał — …i trzydzieści sekund. Natychmiast potem zacznie się wynurzać. — Kolejna sekunda wahania. — Będziecie w stanie dolecieć na tę wysokość?
— Pewnie tak. Jeśli nie, nie czekajcie na nas.
MacAllister zbladł. Widać było, że chce, żeby ktoś dodał mu otuchy. Hutch pokiwała głową.
— Żartuję, Mac. Wszystko będzie dobrze. Pamiętaj — dodała, zwracając się do Marcela — że tym pojazdem niełatwo się manewruje. Nie jestem nawet całkiem pewna, gdzie jest wschód.
— Doskonale sobie radzisz. Zmniejsz prędkość o jakieś trzydzieści kilometrów i skręć w lewo o osiem stopni.
Hutch wykonała polecenie.
— Doskonale. Będę z wami. Jak pogoda?
— Trochę chmur.
Hutch delikatnie przyciągnęła do siebie wolant, korzystając wyłącznie z możliwości lotniczych lądownika. Wolała zachować system antygrawitacyjny do chwili, gdy będzie jej potrzebny.
Marcel przesłał jej kolejne obrazy dolnej części sieci. Będzie zwisać prawie prosto z nieba. Przodem w ich stronę.
— Kiedy ją zobaczycie — wyjaśnił — będzie się poruszać na południowy wschód z prędkością 180 km/h. Jej kurs wyniesie 228-228,7 stopnia. Będziecie blisko. Kiedy ci powiem, włącz antygrawitację, a po prostu wpłyniecie do sieci.
— Marcelu — odparła — trudno mi uwierzyć, że coś takiego jest możliwe.
— Dla Francuza nie ma rzeczy niemożliwych. — Posłał jej złośliwy uśmieszek. — Grawitacja wytrzyma do chwili, gdy się tam pojawicie, ale my będziemy już hamować.
— Dobrze.
— Złapiemy was tuż przed tym, zanim zaczniemy wyciągać walec z powrotem.
— Mówisz, że otwór ma pięćdziesiąt trzy metry średnicy?
— Zgadza się. Pół boiska.
— Nie da się nie trafić.
— Taką mamy nadzieję.
Potem powiedziała cicho, jakby nie chciała, by ktoś ją usłyszał:
— Nie wierzę, że wyjdziemy z tego cało.
Nightingale spojrzał w dół, na szalejące wśród chmur burze. Byli skąpani w ogniu. Upiornie podświetlone chmury kłębiły się na coraz większych wysokościach.
Z trudem panował nad oddechem. Bez względu na to, co się stanie, nie będą mogli wrócić na dół. Boże, nie chciał tu umierać. I nie chciał, żeby pozostali wiedzieli, co czuje. Wszyscy się bali: zdawał sobie z tego sprawę. Tylko że oni chyba lepiej sobie z tym radzili.
Boże, proszę, nie chciałbym zostać rozszarpany na kawałki.
Z odbiornika dobiegł głos Marcela. Polecił Hutch, by zmniejszyła prędkość, zmieniła kurs czy wyleciała trochę wyżej. Głos był opanowany i chłodny, Pozbawiony emocji. Pewny siebie.
Jemu łatwo było zachować pewność siebie. Nightingale oddałby wszystko, żeby w tej chwili być tam gdzie Marcel, bezpieczny na pokładzie jednego ze statków.
Hutch nie powiedziała ani słowa na temat tego, jak zachował się w windzie. O ile wiedział, nie powiedziała o tym nikomu z pozostałych. Z nim też nie rozmawiała na ten temat, poza jedną reakcją na jego kajanie się. Widział jednak w jej oczach rozczarowanie. Potępienie. Wiele lat temu, kiedy MacAllister poniżył go przed całym światem, był w stanie zracjonalizować jakoś swoje zachowanie. Każdy może zemdleć w stresie. Był ranny. Nie spał za wiele w tym czasie. No i…
…wszystko jedno.
Tym razem zawiódł w bardziej spektakularny sposób. W sposób, którego nie potrafił zracjonalizować, ani przed sobą, ani przed innymi. Kiedy to wszystko się skończy — jeśli przeżyją — ucieknie do Szkocji i tam się ukryje.
— Marcelu, tu Abel. Deepsix zaczyna się rozpadać. Marcel przełączył klimatologa na ekran.
— Jak to? Co się dzieje?
— Co większe szczeliny się otwierają, w oceanach i na dwóch kontynentach. Na Endtime ożywiło się parę wulkanów. We wschodniej części Gloriamundi jest uskok tektoniczny. Jedna jego strona właśnie uniosła się o sześć tysięcy metrów. I nadal się wznosi. Na obu półkulach są potężne trzęsienia ziemi.
Wszędzie dochodzi do erupcji wulkanów. Parę nawet pokazało się na Morzu Mglistym, niedaleko pozycji lądownika.
— Powinni być bezpieczni. Są dość wysoko.
— Tak sądzisz? Jeden z wulkanów wybuchł na Gloriamundi. Wyrzucany materiał dolatuje aż na orbitę.
— Pokaż mi, gdzie są te wulkany na Morzu Mglistym.
Kinder nie mylił się: dwa znajdowały się blisko trasy przelotu lądownika. Nie mógł jednak polecić im, by ją zmienili — nie dotarliby na miejsce spotkania z siecią. Lepiej po prostu lecieć i mieć nadzieję, że nic się nie stanie.
— Dzięki, Abel.
Kinder mruknął, jakby coś sprawiało mu ból. Ktoś dotknął jego ramienia i wręczył mu jakąś notatkę. Skrzywił się.
— Co się dzieje? — spytał Marcel.
— Poczekaj. — Klimatolog spojrzał w bok, skinął głową, znów się skrzywił i zaczął z kimś rozmawiać. Marcel nie słyszał tej rozmowy. — Północny Tempus zgrywa Atlantydę.
— Tonie?