Выбрать главу

— Tak.

Na jednym z ekranów widać było kadłub „Wendy”. Marcel dostrzegł jakiś ruch, — ale stało się to tak szybko, że nie był pewien, czy mu się to nie przywidziało.

— Dzięki, Abel.

Nadal patrzył na ekran. Jakiś cień przesunął się po „Wendy” i jeden z czujników znikł. Moduł łączności pękł i elektroniczne elementy wypłynęły w pustkę. Przełączył się na SI i usłyszał głos Billa w pół zdania:

— …kilka układów z przodu. Intensywność najwyraźniej maleje…

Głos zanikł, obraz zamrugał i zgasł. Wrócił na sekundę, w której Bill wypowiedział jeszcze jedno słowo, po czym umilkł.

Nicholson w fotelu pilota przeczytał, że stracili łączność z „Wendy”.

Spytał technika, czy można coś z tym zrobić.

— Problem nie występuje u nas, kapitanie — odparła.

Inny technik odtwarzał zarejestrowany film wstecz.

Nicholson spojrzał na Marcela.

— Co tam się dzieje, u licha? Rozumiesz coś z tego?

— To pewnie następne meteory — odparł Marcel. — W miarę zbliżania się Jerry’ego będzie coraz gorzej.

Ekran był nadal ciemny.

— Co się stanie, jeśli nie przywrócimy łączności?

— Nie musimy. Bill wie, co robić. Jak wszystkie SI. Dopóki nie pojawi się jakaś niebezpieczna sytuacja, w związku z którą będziemy musieli dokonywać poprawek.

Canyon siedział w pozycji, którą można określić jako luz z elementami skupionej uwagi.

— Więc po raz pierwszy wyszedłeś na zewnątrz statku, Tom? Opowiedz nam, jakie myśli przechodziły ci przez głowę, gdy wszedłeś do śluzy.

Scolari bardzo chciał, żeby udało mu się odprężyć.

— Cóż, Auguście, myślałem tylko o tym, że mam zadanie do wykonania. Podjąłem się tego zadania, więc chciałem się wywiązać.

Była to głupia odpowiedź, ale Scolari czuł się, jakby stracił zdolność myślenia. Jak ja się nazywam?

— To znaczy, nie chciałem się wycofać. To sprawa życia i śmierci.

Spojrzał na Cleo, która z niewinną miną gapiła się w sufit.

— A ty, Cleo? — rzekł Canyon. — To musi być denerwujące, patrzeć w dół i nie widzieć niczego.

— Cóż, to prawda, Auguście, choć muszę powiedzieć, że nigdy nie miałam wrażenia, jakoby istniał jakiś „dół”. To nie jest tak, jakby być po drugiej stronie budynku.

— Jak mi wiadomo, wpadliście w rój meteorów. Jaka była wasza reakcja?

— Przez jakąś minutę bałam się — odparła. — Schowaliśmy się i po minucie było po wszystkim. Nie widzieliśmy za dużo.

— Posłuchaj — wtrącił Scolari — czy mogę powiedzieć coś od siebie?

— Oczywiście.

— Wszyscy wtedy byli wystraszeni. Nigdy nie przypuszczałem, że jakaś część mnie może po prostu zniknąć. Wiesz, co mam na myśli? Nawet gdyby nie było tych meteorów, nie podobało mi się, że nie mam żadnej stałej powierzchni pod nogami. Ale cieszę się, że tam byłem. Mam nadzieję, że z bożą pomocą zobaczymy tę czwórkę znów wśród nas. Jeśli tylko tak się stanie, będę szczęśliwy, że miałem w tym swój udział. — Udało mu się uśmiechnąć. — Ja, i Cleo, i inni.

Miles Chastain odbywał podróż wzdłuż walca, przemieszczając się zgodnie z planem od jednego statku do drugiego i sprawdzając pracę Autsajderów.

Maleivę III było widać na tle gazowego giganta. Kontynenty i morza nie były już widoczne, a cała planeta wyglądała, jakby była spowita grubym, szarym całunem.

Zdumiało go, ile osób podczas całej operacji chciało ryzykować życie i zdrowie. Słyszał różne rzeczy, na przykład skargi pasażerów z „Gwiazdy” i naukowców z „Wendy”. Już kiedyś znalazł się w niełatwej sytuacji i wiedział, że ludzie wtedy zrzucają wszelkie maski, ujawniają swoje prawdziwe oblicza, ukazują swoje najlepsze i najgorsze cechy w zależności od tego, na którą stronę przechyli się szala ich osobowości, jakby kłopoty odzierały ludzi z codziennych pozorów, tak jak Jerry odziera ze wszystkiego Maleivę III.

Był gdzieś pomiędzy „Zwickiem”, własnym statkiem, a „Wieczorną Gwiazdą”, pędząc wzdłuż walca w stronę sieci. Hutchins i jej ludzi miał przejąć wahadłowiec Drummonda. Marcel chciał, żeby opuścili sieć i lądownik natychmiast, gdy tylko będzie to możliwe. Miles miał czekać w gotowości.

Był sam. Zostawił Phila, pilota wahadłowca, asystentów i Autsajderów na „Gwieździe” i sam przejął stery. Zbliżał się do „Zwicka”, ustawionego przodem do niego.

Kiedy nadejdzie sygnał i zaczną wyciągać walec nad atmosferę, zaczną wchodzić na orbitę. Wtedy będzie można wyjąć stamtąd grupę MacAllistera.

Zapaliła się kontrolka wiadomości. Transmisja z „Zwicka”. To Emma. Na ekranie widać było jej zwykle poszarzałą twarz, która jednak tym razem aż błyszczała. Kiedy Emma z nim rozmawiała, sprawiała wrażenie, jakby myślała o czymś innym, a teraz tylko przekazywała polecenia. Jakby sam Miles był kimś zupełnie nieistotnym. W końcu doszedł do wniosku, że to pewnie od nadmiaru ważniaków, z którymi miewała do czynienia. Wszyscy inni byli wieśniakami.

— Tak, Emmo? — spytał. — Co mogę dla ciebie zrobić?

— Miles, gdzie teraz jesteś?

— Przed tobą. Właśnie nadlatuję.

— Z mojego planu wynika, że masz lecieć na miejsce, gdzie odbędzie się przejęcie rozbitków.

— Mniej więcej. Po prostu mam tam być na wszelki wypadek.

— Dobrze. Chciałabym, żebyś się zatrzymał i zabrał nas.

— Po co?

— To potrwa tylko minutkę.

— Po co? — powtórzył pytanie.

— Ty tak serio? Przecież tam ma się odbyć akcja ratunkowa, a ty pytasz, po co chcemy tam być?

Westchnął. Oczywiście miała rację.

— Dobrze. Zacumuję za jakieś sześć minut.

— Dobrze. Miles, a mogę cię prosić o coś jeszcze?

Czekał.

— Chciałabym, żebyś się skontaktował z drugim pilotem, tym, który ma ich przejąć. Powiedz mu, że chcemy nagrać, jak wchodzą na pokład. Spytaj go, czy jest chętny do współpracy.

— Dlaczego sama tego nie zrobisz?

— Cóż, myślę, że ty powinieneś porozmawiać jak pilot z pilotem. Wiesz, jak to jest. Jeśli ty go o to zagadasz, będzie bardziej skłonny do współpracy. Wielu ludzi tutaj nie przepada za nami. Uważają, że tylko przeszkadzamy. Chyba że z takiego czy innego powodu szukają rozgłosu. A ja nie chciałabym czegoś takiego przegapić. — Widać było, jak się tym przejmuje. — To będzie materiał dziesięciolecia, Miles.

— Emmo, a wiesz, że wahadłowce nie mogą się połączyć? Będziesz musiała wyjść na zewnątrz, żeby tam przejść.

— Nie wiedziałam. Ale to nie problem.

— Oni tam będą zajęci. Nie przypuszczam, żeby mieli czas dla dziennikarzy.

— Miles — spuściła z tonu — bardzo chciałabym, żeby to się udało.

Pilot Frank uniósł wzrok i spojrzał na Drummonda.

— John — odparł — nie mam nic przeciwko, dopóki nie będą nam włazić w drogę. A ty?

Instynkt podpowiadał Dummondowi, żeby natychmiast odmówić. Nie potrafił jednak powiedzieć, dlaczego właściwie nie lubi Canyona. W wahadłowcu było mnóstwo miejsca; poza tym uznał, że należy wykazać się życzliwością wobec mediów.

— Dobrze — rzekł. — Powiedz im to samo, co mnie powiedziałeś.

Grawitacja już zaczęła oddziaływać na siatkowy worek. Sieć stopniowo się rozciągała i zaczęła się ustawiać w stronę wzburzonej atmosfery. Kryza była otwarta i łatwo było ją dostrzec, a ludziom, którzy ją mocowali, udało się nawet zaopatrzyć ją w światła. Jeśli tylko nie będzie problemów z lądownikiem, jeśli tylko lądownik pojawi się w oznaczonym miejscu i czasie, łatwo będzie całość wyciągnąć. Prawie bez emocji.