Выбрать главу

W przejściu mogła kopać w danej chwili tylko jedna osoba. Druga wynosiła gruz, wlokąc go przez komnatę astronoma. Trzecia brała ładunek i niosła go korytarzem na dolny poziom wieży, gdzie go przetrząsała, szukając czegokolwiek, co mogłoby mieć jakąkolwiek wartość. Znaleźli kilka okruchów, złamany uchwyt z kawałkiem ostrza, kilka odłamków kamienia z rzeźbionymi symbolami. Gdy komnata zaczęła się wypełniać pozostałościami, zaczęli je przenosić na górny poziom.

W końcu przynieśli składany stół roboczy i ustawili go w pomieszczeniu na parterze. Sporządzili w pośpiechu plan lokalizacji i zaczęli zaznaczać na nim, gdzie znaleziono artefakty. Same przedmioty układano na stole, oznaczano i pakowano do worków.

Szafka, którą znaleziono w komnatach astronoma, była wykonana z drewna. Miała inkrustacje i metalowe zawiasy, gałkę do otwierania drzwi i jakieś mocowania. W środku było kilka zwojów, ale w tak kiepskim stanie, że nie ryzykowali rozwijania ich. Włożyli je do osobnych worków i szczelnie zamknęli.

— Nie sądzę, żeby to miało duże znaczenie — rzekł Nightingale. — Nikt tego i tak nie odczyta.

Hutch ostrożnie odłożyła worki.

— Zdziwiłbyś się, gdybyś wiedział, ile można teraz zrobić.

Po południu Chiang, Hutch i Toni wrócili do tunelu. Kellie trzymała straż na górze, a Nightingale przy wejściu do wieży. Stał tam zaledwie od kilku minut, gdy coś wyszło z kępy drzew znajdującej się kilkaset metrów na południe od wieży. Poruszało się na dwóch nogach, przypominało kota i miało jakiś koci wdzięk. Nightingale, który stał w pełnym słońcu, wpełzł do środka. Kot postał może przez minutę, patrząc w stronę wieży. W ich stronę. Nightingale nie miał pojęcia, czy stworzenie go zauważyło. Kiedy jednak ruszyło wolno w stronę wieży, ostrzegł pozostałych. Po chwili wszyscy znaleźli się przy wejściu.

Stworzenie maszerowało równiną, jakby nie miało się czego obawiać.

— Król wzgórza — wyszeptał Chiang, ustawiając większą moc na laserze tnącym.

Stworzenie znacznie przekraczało wzrostem przeciętnego mężczyznę i ważyło zapewne dwa razy więcej. Było uosobieniem mięśni i wdzięku.

— Co robimy, szefowo? — spytał Chiang.

Tak, pomyślała Hutch. Przypomniano mi, że ja tu rządzę.

Szło w ich stronę, bez specjalnego zainteresowania rzucając okiem na lądownik.

Zasięg skuteczny lasera wynosił jakieś pięć metrów. Poczują jego oddech.

— Randy — odezwała się — widziałeś już tego stwora?

— Skądże — odparł Nightingale, który trzymał się z dala od wejścia. — Ale coś wam powiem. To kot. A koty są wszędzie takie same.

— Co chcesz przez to powiedzieć? — spytał Chiang.

— Zjadają wszystko, co jest mniejsze od nich.

— Zastrzel go, Hutch — włączył się Marcel. — Jak tylko się zbliży.

Nie miała możliwości oddania strzału ostrzegawczego, bo laser nie wydawał żadnych odgłosów przypominających huk wystrzału. Zresztą stworzenie nie wyglądało na takie, które może wystraszyć się huku.

Nagle wszyscy zaczęli udzielać jej rad.

— Uważaj.

— Patrz.

— Nie pozwól mu podejść za blisko.

Od strony Nightingale’a doleciało przekleństwo.

Stworzenie zatrzymało się na sekundę, napięło mięśnie, zmieniło rozkład masy ciała.

— Hutch — to znów Marcel. — Co się dzieje?

Ukrywanie się nie miało sensu.

— Nie wchodźcie w jego pole widzenia — poleciła pozostałym, po czym stanęła tak, by stworzenie mogło ją widzieć w całości.

Wykrzywiło wargi, pokazując zęby. Podeszło jeszcze bliżej. Hutch uniosła broń i wycelowała.

— Strzelaj, na litość boską! — mruknął Nightingale.

Hutch kazała mu się zamknąć. Jej spojrzenie napotkało spojrzenie kota i natychmiast przerwała kontakt, odwracając wzrok.

Chciała, żeby pokazało, że ma wrogie zamiary. Chciała, żeby opadło na cztery łapy i skoczyło. Albo żeby przyspieszyło. Czy też uniosło pazury.

Nic z tych rzeczy. Po prostu szło. Hutch przypuszczała, że nigdy dotąd nie widziało broni. Nie widziało niczego, co mogłoby mu zrobić krzywdę.

Wycelowała laser w ścianę budynku, nacisnęła spust, zwęgliła kawałek ściany i znów wycelowała w stwora.

Zatrzymał się.

Chiang stanął bliżej.

Stworzenie stało przez chwilę, niepewnie. Hutch zrobiła krok do przodu. Cofnęło się.

— Głupi nie jest — zauważył Chiang.

Skręciło za lądownikiem, idąc tak, by pojazd był między nim a wieżą, i wycofało się w stronę kępy drzew, z której się wyłoniło.

Dzień był krótki, mniej niż dziesięć godzin od świtu do zmierzchu. Nikt nie był głodny, kiedy słońce zaszło, i wszyscy poza Nightingale’em chcieli dalej pracować. Hutch wyprowadziła ich z wieży.

Było już całkiem ciemno, kiedy odnotowali ostatnie znaleziska.

Były to głównie naczynia, sprzęty kuchenne i kilka małych noży myśliwskich. Był też fotel i torba, która chyba zawierała jakąś tkaninę.

Zanieśli znaleziska do kabiny lądownika i zabezpieczyli wszystko w ładowni. Potem ogłosili koniec pracy i wpełzli do środka.

Hutch otworzyła pakunek i wyjęła malutki, wyblakły niebieski płaszcz. Był marszczony, a do spinania kołnierza służył pierścień i łańcuszek. Płaszcz kiedyś mógł być fioletowy, teraz jednak wyblakł tak, że trudno było z całą pewnością określić kolor. Tkanina była krucha, a mały kawałek ułamał jej się w palcach. Podała go Kellie, która włożyła znalezisko do worka.

Następnym przedmiotem była koszula. I suknia.

Obie miały rozcięcia z boku, pewnie na kończyny, ale trudno było określić, jak te kończyny wyglądały albo ile ich było.

Znaleźli spodnie.

I parę butów.

Buty były nieproporcjonalnie szerokie.

— Kacze stopy — rzekła Kellie.

Na wielu sztukach odzieży widać było zdobienia w kształcie tarczy słonecznej z promieniami, rombów, kwiatów i drzew oraz różnych zawiłych symboli.

Byli zachwyceni. Nawet Nightingale trochę się rozluźnił i zaczął się uśmiechać. Opisali i spakowali wszystko, także samą torbę.

— Nieźle nam dziś poszło — zauważyła Toni z uśmiechem zadowolenia.

Hutch przytaknęła. Nieźle, jak na pierwszy dzień.

Lądownik miał łazienkę rozmiarów szafy. Nie była wygodna, ale musiała wystarczyć.

Jedno po drugim znikali w małej budce, by umyć się i przebrać. Trochę przy tym narzekali, szczególnie Chiang i Kellie, którym trudno było wykonywać w środku jakieś bardziej zamaszyste ruchy. Oboje w końcu poddali się i przebrali z tyłu kabiny.

Hutch wyciągnęła gotowe dania. Mogli wybierać między wieprzowiną, kurczakiem, placuszkami rybnymi, hamburgerem a pieczenią wołową. Do każdego dania dodano zakąski i sałatki.

Wyciągnęła dwie świece, zapaliła je i zgasiła lampy. Wyjęła pięć kieliszków i butelkę Avignon Blue, po czym odkorkowała ją i nalała wino do kieliszków.

— Za nasz sukces — wzniosła toast.

Drugi wypili za właściciela torby, który był na tyle myślący, że zostawił im ją pełną.

Skończyli pić i siedzieli w milczeniu w świetle świec, a Hutch pogratulowała im osiągnięć.

— To będzie krótka noc — powiedziała. — Wcześnie robi się tu jasno. Ale możecie się przespać, jeśli chcecie.