Выбрать главу

— Jutro kładziemy nacisk na poszukiwania. Akademii spodoba się to, co dotąd znaleźliśmy, ale mamy mało czasu i musimy znaleźć coś, co naprawdę rzuci trochę światła na życie tych istot. Na ich historię.

— Jak to mamy zrobić? — spytała Toni.

— Szukajcie rzeźb. Czegoś, na czym są rysunki. Pisma. Symboli. Piktogramów.

— Pewnie dużo nie znajdziemy, jeśli chodzi o dokumenty na papierze czy jakimś podobnym materiale. Mamy zwoje i może ktoś będzie w stanie coś z nimi zrobić, ale wolelibyśmy coś bardziej czytelnego. Oglądajcie skorupy. Sprawdzajcie, czy nie ma na nich symboli albo rysunków. Wszystkiego, co… — Poczuła jakiś ucisk w żołądku, coś nieokreślonego. Świece zamigotały.

— Co to było? — spytała Toni.

Spojrzeli po sobie. Wstrząs.

Przełączyła się na prywatny kanał Marcela.

— Chyba właśnie zaliczyliśmy małe trzęsienie ziemi.

— Nic się wam nie stało? — spytał.

— Nie. Był słaby. Ale to nie jest dobry znak.

— Mamy w gruncie czujniki, zaraz sprawdzę, co wyłapały.

— Mieliście rację — rzekł Marcel kilka minut później. To było 2,1.

— Ile to jest?

— Ledwo zauważalne.

— Tyle, żeby wystraszyć ptaki — powiedziała Hutch.

— Pewnie tak.

— Myślałam, że jeszcze jakiś dzień albo dwa nic nie będzie się działo.

— Nie sądzę, żebym kiedykolwiek coś takiego powiedział, Hutch. Ostrzegałem was, że tereny dookoła wieży nie są stabilne. Siedzicie na samym uskoku tektonicznym. Fachowcy mówią, że to nie jest dobre miejsce na oczekiwanie na przylot Morgana.

— Morgan jest ciągle daleko.

— Nie aż tak daleko. Jest wielki. Wyobraź sobie Jowisza.

— Może powinniśmy stąd zwiewać. Pakować się i w nogi.

— Jeśli wstrząsy zaczną się na serio, tak zrobimy.

— Myślę, że już się zaczęło. Może by tak przemieścić się w jakieś lepsze miejsce?

— A co proponujesz?

— Jakieś inne miasto.

— A które jest dostępne?

Zamilkł.

— Co rozumiesz przez dostępne?

— Takie, do którego nie trzeba się przebijać przez dziesięć albo dwadzieścia metrów lodu.

— Nie przypuszczam, żeby gdziekolwiek dało się po prostu wejść frontowymi drzwiami. Ale jeśli nawet trzeba będzie kopać, ekipa będzie bezpieczniejsza.

— Nie po kilku dniach, które zużyjemy na to, żeby się tam dostać. — Wszyscy pozostali w kabinie przysłuchiwali się uważnie. — Nie będziemy ryzykować, Marcelu. Dobrze? Jeśli zaczną się wstrząsy, zwijamy się stąd.

Kiedy się wyłączyła, Chiang pochylił się w jej stronę.

— Parę lat studiowałem na Uniwersytecie Tokijskim — powiedział. — Lampy kołysały się przez cały czas. To wcale nie musi niczego oznaczać. — Miał na sobie uroczą koszulkę z krótkim rękawem, błękitną, z napisem „Huragany Miami”.

— Wszystko będzie dobrze — dodał.

Zaczęli omawiać problem. Jak ważna była wieża i jej zawartość? Hutch wiedziała, że profesjonalny archeolog określiłby ją jako bezcenną. Wyznała jednak, że tak naprawdę nie ma sposobu, żeby się tego dowiedzieć.

W końcu udało im się dojść do kompromisu. Spędzą tu jeszcze jeden cały dzień. Potem znajdą jakieś miejsce, gdzie będzie się pracować bezpieczniej.

Wiał wiatr. Niebo było pełne gwiazd, a śnieg błyszczał.

Chiang doszedł do wniosku, że nie może spać, kiedy Kellie jest tak blisko. Wystarczyło, że siedzi przed nim. Nie przypuszczał jednak, że nie śpi — dopiero kiedy usłyszał, że się porusza, pochylił się i dotknął jej łokcia.

— Wszystko w porządku? — spytał.

Przechyliła fotel tak, żeby go widzieć. Miała śliczne, ciemne oczy. Włosy opadały jej na kołnierz, a on tak bardzo chciał ją wziąć w ramiona.

— Martwi mnie ten wstrząs — powiedziała, patrząc na wieżę. — To mogłoby się nam zwalić na głowy.

— Żałujesz, że tu przyleciałaś?

— Obeszłabym się. — Spojrzała na niego. — Z drugiej strony…

Wzięła głęboki oddech, a on próbował nie patrzeć na jej piersi. Nie dokończyła zdania.

VII

Zamiarem Stwórcy było uczynienie kobiet cheerleaderkami. Wystarczy przyjrzeć się uważnie ich anatomii i usposobieniu, by skonstatować ten smutny fakt. Dopóki zarówno one, jak i my nie zapominamy o tej prawdzie, obie płcie mogą wypełniać swoje zadania z zachwycającą biegłością.

Gregory MacAllister „Nocne myśli” (Notatki z Babilonu)

„Wendy” ciągle znajdowała się dwie godziny drogi od obiektu, ale na tyle blisko, żeby możliwa była obserwacja na optycznej. Na różnych ekranach w sali kontroli projektu widniały różne jego elementy. Całe pomieszczenie było wypełnione ludźmi Beekmana, którzy tłoczyli się przed monitorami i pochylali nad konsolami.

Obiekt okazał się składać z piętnastu osobnych walców połączonych klamrami rozmieszczonymi regularnie co około osiem kilometrów. Osiem walców znajdowało się na obwodzie, sześć tworzyło pierścień wewnętrzny, a jeden znajdował się w środku. Miały identyczne wymiary, a średnica każdego wynosiła jakieś trzy czwarte metra. Każdy był na tyle długi, żeby sięgać z Nowego Jorku do Seattle. Między nimi było sporo miejsca, więc Marcel przez prześwity widział gwiazdy po drugiej stronie.

Z jednego końca przyczepiono asteroidę omotaną siecią. Marcelowi przyszło do głowy, że całość wygląda jak lizak z patyczkiem sięgającym sąsiedniego okręgu.

Na drugim końcu obiekt po prostu się urywał. Zwisało z niego coś, co przypominało dyndające liny. Marcel zauważył, że piętnaście cylindrów robi wrażenie starannie wykrojonych, jakby był to samoistny obiekt, a nie coś, co oderwało się od większej konstrukcji.

— Coś takiego nie może istnieć — rzekł Beekman, zachwycony znaleziskiem. — Za duża masa przy za małej szerokości.

— A to naprawdę ma aż tak duże znaczenie? — spytał Marcel. — To znaczy w kosmosie. Przecież tu nic nie waży.

— To bez znaczenia. Masa to masa. Mnóstwo masy, na całej długości tego obiektu.

Marcel przyglądał się konfiguracji. Asteroida była w górze, niższy koniec całego zespołu wskazywał dokładnie na Deepsix.

Beekman spojrzał w to samo miejsce.

— Przynajmniej ma pozycję dokładnie taką, jak powinien.

— Stabilna orbita?

— Tak. Mógłby tu tkwić od tysięcy lat. Tylko…

— Tylko co?

Prychnął z niedowierzaniem.

— Tylko że to nie powinno trzymać się kupy. Dobrze byłoby zobaczyć, z czego jest zrobione.

John Drummond, młody matematyk z Oxfordu, oderwał wzrok od ekranu.

— Niemożliwium — rzekł.

Marcel przyglądał się obrazowi z fascynacją. Obiekt był tak długi, że nie dało się go umieścić na ekranie w całości, bo wtedy stawał się tak mały, że nie było go już widać. Jeden z techników wrzucił go na pięć monitorów w jednym rzędzie, z główką lizaka z lewej strony i długą cienką linią patyczka ciągnącą się aż do końca ostatniego ekranu z prawej.

— To nie jest statek, prawda? — spytał.

— Och, nie — odparł Beekman. — To na pewno nie jest statek. — Zdecydowanie potrząsnął głową. — Nie ma szans, żeby to był statek.

— Więc co to jest? — spytał Marcel. — Dok? Stacja paliw? — Przyjrzeli się bliżej jednej z klamer. Wyglądała, jakby wykonano ją z litego bloku metalu o grubości dwóch metrów. — Jak sądzicie, skąd to się wzięło?