Beekman potrząsnął głową.
— Z Deepsix. Bo niby skąd?
— Przecież nic nie sugeruje, żeby tubylcy kiedykolwiek dysponowali aż taką techniką.
— Marcelu, tak naprawdę dotychczas niczego nie odkryliśmy. Technika może się kryć pod lodem. Wieża Kellie może być bardzo stara. Tysiące lat. Paręset lat temu też nie wyglądaliśmy na zaawansowaną technicznie cywilizację.
Marcel nadal nie mógł uwierzyć, że ślady istnienia cywilizacji technicznej mogłyby tak po prostu zniknąć. Beekman westchnął.
— Dowody są tam, na zewnątrz, Marcelu. — Potarł skronie z nadzieją, że pozbędzie się bólu głowy. — Nie mamy jeszcze żadnych odpowiedzi. Cierpliwości. — Rzucił okiem na ekrany, po czym spojrzał na Drummonda. Najwyraźniej odbywała się tam jakaś dyskusja.
— To prawdopodobnie przeciwwaga — rzekł Drummond. Był średniego wzrostu i cały jakiś niespójny: młody człowiek z przedwcześnie przerzedzonymi włosami. Chyba miał problemy z przyzwyczajeniem się do niskiej grawitacji. Na pokładzie „Wendy” cieszył się reputacją geniusza.
— Przeciwwaga? — spytał Marcel. — Do czego?
— Windy orbitalnej. — Beekman spojrzał na Drummonda, a ten pokiwał głową. — Nie przychodzą mi do głowy inne możliwości.
— Masz na myśli windę z powierzchni na niską orbitę okołoziemską?
— Nie okołoziemską w tym przypadku, ale poza tym owszem, coś takiego mam na myśli.
Marcel dostrzegł kilka uśmieszków.
— Miałem wrażenie, że nie ma sensu budować windy orbitalnej. Mamy przecież antygrawitację. Pojazdy po prostu ulatują na orbitę. Po co zadawać sobie trud… — Zamilkł. — Och.
— Jasne — odparł Beekman. — Ktoś, kto to zbudował, nie miał takiej technologii. Ale może mieli coś, czego my nie mamy. My nigdy nie bylibyśmy w stanie czegoś takiego zbudować. Przynajmniej tak, żeby trzymało się kupy.
— Dobrze — odparł Marcel. — Mówicie mi, o ile dobrze zrozumiałem, że to część windy orbitalnej, która sterczy w stronę kosmosu i równoważy część, która sięga gruntu, tak?
— Tak.
— W takim razie powstaje pewne pytanie.
— Tak jest — odezwał się Beekman. — Gdzie jest reszta windy? — Wzruszył ramionami. — Wystarczy usunąć przeciwwagę i wszystko się rozleci.
— Nie zobaczylibyśmy tego, gdyby coś takiego się stało.
— Pewnie tak.
— Może odcięli ją przy podstawie. Jeśli właśnie coś takiego się stało…
— Większość odleciałaby w kosmos i zaczęła dryfować.
— Więc może tu gdzieś być reszta.
— Tak. Niewykluczone.
— Ale chcecie powiedzieć, że kiedyś była, a potem została zdemontowana?
— Albo rozpadła się.
Przeszli do biura dyrektora projektu i Beekman wskazał Marcelowi gestem krzesło. W kącie stał wielki globus przedstawiający Deepsix.
— To szaleństwo — rzekł Marcel. — Windy orbitalnej nie da się ukryć. W kosmosie ani na planecie.
— Może kawałki, które spadły, są pod lodem — podsunął Beekman. — Niewielką część powierzchni planety da się zobaczyć. — Wymierzył w równik i zaczął obracać globus. — Choć musiałyby być gdzieś tu. A w okolicach równika grunt jest widoczny.
Wrzucili na ekran obraz Maleivy III i zaczęli szukać. W okolicach równikowych był głównie ocean. Na Oceanie Corragia, na wschód od Transitorii, znajdowało się kilka wysp. Dalej równik otaczał planetę prawie nie przecinając żadnego lądu, aż po Północny Tempus, przeskakiwał Morze Mgliste i wracał na Transitorię kilkaset kilometrów od Punktu Burbage’a. Od wieży.
— Tu — rzekł Beekman, wskazując archipelag. — Albo tu. Zachodnie wybrzeże Transitorii.
— Dlaczego akurat tu? — spytał Marcel.
— W obu tych miejscach są duże góry. Podstawa musi być jak najszersza. Więc taką wieżę stawia się na szczycie góry.
— Tylko że taka budowla byłaby wielka.
— Och, tak.
— W takim razie gdzie jest?
Marcel przyglądał się obu miejscom. Patrzył na archipelag, gdzie w niebo strzelało kilka olbrzymich gór, prawdopodobnie wulkanów. I na łańcuch górski na wybrzeżu, z kilkoma gigantami ukrytymi w chmurach.
— Nie wiem. — Beekman rozłożył ręce.
— Powiedz — rzekł Marcel — gdybyś miał windę orbitalną i coś się z nią stało, gdzie by upadła?
Dyrektor projektu uśmiechnął się.
— W dół.
— Nie. Serio pytam. Czy nie upadłaby na zachód?
— Pewnie wykazywałaby jakąś tendencję w tym kierunku. Ale budowla, o jakiej mówimy, to szyb windy o długości tysięcy kilometrów i Bóg wie co jeszcze. Większość poleciałaby po prostu w dół.
Ktoś zapukał. Nie przestając mówić, Beekman podszedł do drzwi i wpuścił Drummonda.
— Gdyby była tutaj, w Transitorii, podstawa mogłaby być ukryta na jednym z tych szczytów pod chmurami. Ale to nadal nie wyjaśnia, gdzie ukryłaby się ruina. Byłoby ją widać.
Marcel spojrzał na Drummonda.
— A może było inaczej — odezwał się Drummond. — Wyobraź sobie, że chcesz ją zlikwidować przy minimalnych szkodach dla otaczającego ją terenu. Co robisz?
— Nie mam pojęcia, John — odparł Beekman. — Ale przypuszczam, że należałoby odciąć wieżę w takim miejscu, żeby możliwie największa część odleciała, pociągnięta przez przeciwwagę. To, co zostanie…
— Spadnie na zachód.
— Do oceanu. — Beekman bębnił palcami po stole. — To możliwe. Gdybyś miał diabelnie dobrego inżyniera. Ale po co ktoś miałby ją likwidować? Poza tym, że taka budowla to przede wszystkim architektoniczny koszmar.
— Może udało im się stworzyć technologię antygrawitacyjną i już jej nie potrzebowali. Może stwarzała zagrożenie. Takie coś pewnie wymaga mnóstwa prac konserwacyjnych.
— Cóż — Beekman wzruszył ramionami. — W tym łańcuchu jest parę gór. Przestawimy tam satelitę. Porobi trochę zdjęć i zobaczymy.
INFORMACJA DLA KAPITANA
26.1114:27
Od: Bill
Statek wycieczkowy „Wieczorna Gwiazda” wyszedł z nadprzestrzeni cztery minuty temu. Wziął kurs na Maleivę III i wejdzie na orbitę za około dwie godziny.
Pasażerowie wsiadający na pokład liniowców zwykle korzystają ze standardowych pojazdów transferowych, które wykorzystują technologię antygrawitacyjną do wznoszenia się i zwykłe silniki na paliwo chemiczne do przyspieszania. Lądownik „Gwiazdy” był luksusowym pojazdem, rzadko używanym, który utrzymywano po to, żeby wozić nim ważne osobistości, które miały biznesowe lub polityczne powody, by unikać bardziej publicznych środków transportu.
Przypominał sporego pingwina. Miał czarno-biały kadłub z chowanymi skrzydłami i tępy, prawie kwadratowy nos z czarnym napisem „Wieczorna Gwiazda” poniżej przedstawiającego gwiezdny wir logo TransGalactic. Wnętrze wykończono skórą i mosiądzem. Był tam niewielki bar i rozkładany stół roboczy, żeby pasażerowie podczas jazdy mogli się zrelaksować lub poprzekładać papiery.
Załatwiwszy wszystko, co jest potrzebne do wysłania lądownika, Nicholson zaczął się martwić tym, czy inni pasażerowie przypadkiem się nie dowiedzą o tej wyprawie i nie zaczną się domagać miejsca w lądowniku. Prosił MacAllistera, żeby przypadkiem nikomu nie mówił. Wieści o tym, że chce tam zabrać innego dziennikarza, były niepokojące, ale w chwili, gdy Nicholson się o tym dowiedział, wszystko było już załatwione, no i nie chciał niepokoić swojego znakomitego gościa.