Выбрать главу

Nie był to pierwszy przypadek, kiedy znany dziennikarz przekonał się, jakie zalety ma jego reputacja — kiedy ktoś zasłużył sobie na jego gniew, MacAllister po prostu wybuchał jak wulkan. Dlatego właśnie on i Casey pozostali jedynymi osobami na pokładzie lądownika, jeśli nie liczyć pilota.

Pilot nazywał się Cole Wetheral. Był małomównym osobnikiem, który odniósłby sukces prowadząc ceremonie pogrzebowe. Miał posępny wyraz twarzy, długi nos i długie, białe palce, które biegały po konsolecie, jakby to była klawiatura organów. Wszystkie polecenia przed startem i informacje podawał stentorowym tonem: „Proszę zająć miejsca”, „Zanim państwo wstaniecie, proszę sprawdzić informację o statusie wyświetloną nad fotelem”, „Chcemy, żeby ten lot był dla państwa przyjemnością; jeśli będą państwo czegokolwiek potrzebowali, proszę się do nas zwracać”. Poinformował ich także, że w chwili ich przylotu na powierzchni będzie wczesny ranek.

Casey wyglądała na zachwyconą, a MacAllister zastanawiał się, czy przyczyną tego stanu jest szansa na odwiedzenie planety na kilka dni przed jej końcem, czy też jego obecność. Odczekał, aż kobieta znajdzie się w środku, po czym wsiadł sam i usiadł przy niej.

— Czy kiedyś był pan na innej planecie, panie MacAllister? — spytała.

Nie. Nigdy nie widział sensu. Postrzegał siebie jako ostateczny wytwór trzech miliardów lat ewolucji, działającej wyłącznie na Ziemi, gdzie miał pozostać.

— Przypuszczam — odparł — że to będzie jedyna wizyta na obcej planecie w moim życiu.

Jak się okazało, ona już bywała na innych planetach. Była na Pinnacle i Quraque oraz na pozbawionym atmosfery księżycu Quaraquy, z tajemniczym miastem na równinie. Wyjaśniła, że zbierała tam materiały do reportażu.

Pilot zamknął właz. Zapaliły się światła we wnętrzu. Spędził jakąś minutę nad panelem sterowania, po czym sięgnął i pstryknął kilkoma przełącznikami na górnym panelu.

— Teraz wypompowujemy powietrze z hangaru — oznajmił. — Startujemy za parę minut.

Pojazd lekko się uniósł.

— Bardzo jestem panu wdzięczna — rzekła Casey.

MacAllister uśmiechnął się dobrotliwie. Uwielbiał robić różne rzeczy dla ludzi. A nic nie było równie satysfakcjonujące jak wdzięczność młodej osoby, która chciała uszczknąć odrobinę jego sławy.

— Szczerze mówiąc, Casey — rzekł — cieszę się, że to zaproponowałaś. Gdyby nie twój pomysł, siedziałbym kolejny tydzień przy barze w Nawigatorze.

Uśmiechnęła się. MacAllister zrobił karierę atakując kobiety drukiem, podobnie jak atakował profesorów uniwersyteckich, kaznodziejów, rolników, lewicowych dziennikarzy i innych dobroczyńców oraz obrońców uciśnionych. Kobiety, dowodził, mają bezsensowną budowę anatomiczną, ze zbyt dużą masą w górnej części, przez co mają problemy z równowagą. Nie mogą chodzić bez kołysania się i pochylania, przez co rozsądni mężczyźni nie mogą ich brać poważnie.

Wiele kobiet postrzegało go jako najbardziej niebezpieczny typ: wyszczekanego i przekonującego demagoga. Wiedział o tym, ale godził się z taką sytuacją, uznając, że to cena mówienia rzeczy, o których wszyscy wiedzą, ale których się wypierają nawet sami przed sobą. W pewnym stopniu jego reputacja literacka chroniła go przed gniewem, który prędzej czy później doścignąłby kogoś mniej znanego. Dla niego było to dowodem na intelektualne bankructwo obu płci. Tu, w końcu, miał do czynienia z uroczą młodą istotą, która uśmiechała się do niego promiennie, mając nadzieję na to, że ten kontakt pomoże nadać tempo jej karierze, co skłaniało ją do pomijania milczeniem złośliwych uwag z jego strony, kiedy już zdecydował się je wygłosić, tylko dlatego, że stanowiły świetny materiał do reportażu. „To doskonały powód, moja droga, dla którego uciśnieni są uciśnionymi. Gdyby zasłużyli na coś lepszego, otrzymaliby to”.

Klapa hangaru otworzyła się.

— Po starcie wystąpi wrażenie nieważkości — rzekł pilot.

Uprząż wysunęła się i objęła ich. Światła we wnętrzu zamrugały i zgasły. Opadli na fotele i ruszyli w ciemność. MacAllister obrócił się i obejrzał, spoglądając na wielką gródź „Wieczornej Gwiazdy”. Światła zapalały się i gasły. Antena zamocowana tuż pod platformą startową powoli się obracała.

Potęga i majestat wielkiego liniowca nie były widoczne, kiedy znajdował się w doku. Statek nie zrobił na nim wielkiego wrażenia, kiedy wsiadał do niego na Kole. Tutaj jednak „Gwiazda” była w swoim żywiole, unosiła się między dziwnymi konstelacjami, w pobliżu słońca, które nie miało nawet właściwego koloru, nad planetą, której lodowe kontynenty miały nieznane mu kształty. Już ten widok, pomyślał, jest wart, by tu przylecieć.

— Czy ja panu kiedyś mówiłam — rzekła Casey — że mam licencję na pilotowanie takich pojazdów? — Wyglądała na szczerze zadowoloną z siebie.

MacAllister poczuł do niej coś na kształt szacunku. Wyglądało na to, że głęboki kosmos jest jej dziennikarską specjalnością, a zdobycie umiejętności pilota świadczyło o tym, że te zainteresowania są poważne.

— Znakomicie — rzekł. Odwrócił się od widoku i spojrzał na nią, po czym znów zapatrzył się w lśniącą atmosferę. — Jak ci się to udało?

— Mój ojciec ma jacht.

— Ach. — Teraz skojarzył nazwisko. — Twój ojciec to Desmond Hayes.

— Tak.

Zacisnęła zęby, jakby przyłapał ją na jakiejś niezręczności. I zrozumiał: córka bogatego człowieka, próbująca znaleźć własne miejsce w życiu.

Desmond Hayes był założycielem Lifelong Enterprises, firmy, która miała na koncie liczne osiągnięcia w dziedzinie biotechnologii, w tym ostatni przełom związany z przedłużaniem życia. Był obrzydliwie bogaty, kochał władzę i często mówił o ubieganiu się o jakiś urząd polityczny. Rzadko widywano go bez pięknej kobiety u boku. W sumie — dziwaczna figura.

— Cóż — rzekł MacAllister — zapasowy pilot to nie jest taki zły pomysł.

Lecieli przez zbitki cumulusów, jasne w świetle gwiazd. MacAllister usłyszał i poczuł, że wlecieli w atmosferę. Wywołał menu automatycznego baru. Był nieźle zaopatrzony.

— Drinka, Casey?

— Niezły pomysł — odparła. — Poproszę miętowego, jeśli jest.

Wcisnął odpowiednie klawisze i podał jej szklankę, po czym zamówił sobie gorący rum.

— Wetheral — odezwał się — chcieliśmy trochę pooglądać krajobraz, zanim usiądziemy.

Krajobraz nie był specjalnie atrakcyjny: głównie śnieg i lód. W wąskim pasie równikowym widać było gęsty las wzdłuż południowego brzegu, otwartą przestrzeń na północny wschód i niskie, pofalowane wzgórza z kępami drzew w okolicy wieży.

O świcie lecieli nad linią brzegową zdominowaną przez olbrzymie szczyty.

— To jest południowe wybrzeże — wyjaśnił Wetheral.

Było tam kilka plaż. Wspaniały nadmorski krajobraz.

Nadal kontemplowali widok, a słońce wznosiło się coraz wyżej, aż w końcu MacAllister poinformował Wetherala, że już się dość naoglądali.

— Pogadajmy z ludźmi w wieży — zaproponował.

Pilot skierował się na południe, a trzydzieści minut później znaleźli się nad Punktem Burbage’a. Ze śniegu wystawało kilka drzew.

— Co za posępne miejsce — mruknęła Casey.

MacAllisterowi się jednak spodobało. Było coś majestatycznego w tym pustkowiu.

Choć noc była krótka, wstali wcześniej i wrócili do wieży natychmiast po wschodzie słońca. Hutch, Nightingale i Kellie wrócili do tunelu, żeby podjąć na nowo kopanie, Chiang objął straż przy wejściu, zaś Toni udała się na górę.