Выбрать главу

Drugi wschód słońca nad planetą był jasny i kuszący. Śnieg błyszczał w ostrym, zimnym świetle. Drzewa, wśród których pojawił się kot, połyskiwały zielenią i fioletem, a na niebie płynęły rozproszone białe chmurki.

Pracowali zaledwie od dziesięciu minut, gdy Kellie znalazła kilka ledwo widocznych symboli na ścianie.

Zrobiła zdjęcia mikroskanerem, po czym zdecydowali, że spróbują wyciąć napis ze ściany. Niestety, przy próbie wycięcia kawałka ściany mur się rozpadł.

— Jest jakaś technika wycinania takich rzeczy — mruknęła Hutch — ale nie wiem dokładnie jaka.

Marcel włączył się na prywatnym kanale.

— Hutch?

— Jestem. Co tam macie?

— Przypuszczamy, że to winda orbitalna.

— Żartujesz.

— Myślisz, że mógłbym żartować?

— Poczekaj. Przełączę cię na kanał ogólny, to powiesz wszystkim.

Przełączyła go, powtórzył nowinę, a Nightingale oznajmił, że jest zszokowany.

— Co na to Gunther? — spytała Kellie.

— To właśnie przypuszczenie Gunthera. Przecież ja się na tym nie znam. Ale mogę tylko powiedzieć, że nie bardzo mamy pomysł, czym innym mogłoby to być.

— To znaczy — rzekła Hutch — że to miejsce nie jest ani trochę reprezentatywne. Zawędrowaliśmy na jakieś zupełne odludzie, niemające wiele wspólnego z resztą planety.

— Na to wygląda. Ale nigdzie na powierzchni nie ma śladu dowodów, że tu kiedyś była cywilizacja techniczna.

— Przyszła epoka lodowcowa — rzekła Hutch — i wszystko znalazło się pod lodem.

— Nie przypuszczam, żeby nawet epoka lodowcowa zlikwidowała wszystkie ślady zaawansowanej kultury. Byłyby wieże. Prawdziwe wieże, a nie to fiasko, w którym się grzebiecie. Może przewróciłyby się, ale ruiny nadal byłyby widoczne. Istniałyby tamy, porty, różne takie. Beton się tak łatwo nie rozpada.

— Co się z nią stanie? — spytała Kellie. — Z tą windą orbitalną?

— Za jakiś tydzień skończy żywot razem z Deepsix.

— Jakie z tego wnioski? — spytała Hutch. — Czy my nie marnujemy tu czasu?

Usłyszała westchnienie Marcela.

— Nie mam pojęcia o archeologii — oznajmił. — Przekazaliśmy wszystko Akademii i archeologom na Nok. Są znacznie bliżej, może coś podpowiedzą.

— Tu coś jeszcze jest — rzekła Kellie. Znalazła kawałek metalu.

— Poczekaj, Marcelu. — Hutch zmieniła pozycję, żeby zapewnić oglądającym na „Wendy” dobre ujęcie.

Kellie próbowała zetrzeć pył.

— Ostrożnie — wtrąciła Hutch. — To wygląda na ostre. Nightingale wykopał z zamarzniętej gliny strzałę. Widniały na niej jeszcze resztki piór.

Kawałek metalu był przymocowany do poprzecznego elementu. A ten był czymś w rodzaju stelaża, do którego przyczepiono rurki.

Były wąskie i miały jakieś dwie trzecie metra długości. Hutch wyjęła jedną i obejrzała ją w świetle latarki. Była pusta, wykonana z lekkiego drewna, teraz dość kruchego. Jeden z końców zwężał się, tworząc coś, co mogło być ustnikiem.

— Myślisz to samo co ja? — spytała Kellie.

— Tak. To dmuchawka.

Znaleźli drugą strzałę.

I parę oszczepów.

— Kamienne groty — zauważyła Hutch.

Były małe. Miały jakieś pół metra długości.

Znaleźli też kilka tarcz zrobionych z żelaza i pokrytych skórami zwierząt, które teraz rozsypywały się pod dotknięciem.

— Dmuchawka i winda orbitalna — mruknął Marcel. — Ciekawa planeta.

— A jeśli chodzi o windę orbitalną… — wtrącił Nightingale.

— Tak?

— Gdyby rzeczywiście tu taka była, część nadal musiałaby gdzieś być? Przecież to ogromna konstrukcja. I musiałaby być na równiku, a nie gdzieś pod lodem.

— Randy, trochę cię wyprzedziliśmy. Naszym zdaniem podstawa musiałaby znajdować się na wybrzeżu, kilkaset kilometrów na południowy zachód od miejsca, gdzie jesteście, w łańcuchu górskim. Przestawiamy właśnie satelity, żeby mogły sfotografować to miejsce.

— Zachodnie wybrzeże — rzekła Hutch.

— Tak. Wygląda na to, że szczyty w tym regionie są zasłonięte chmurami. Jeśli coś znajdziemy, pewnie będziecie chcieli sami to obejrzeć. Może w ten sposób wybierzemy jakieś lepsze miejsce na wykopaliska.

Zanieśli dmuchawkę, oszczepy i kilka strzał na poziom gruntu. Na zewnątrz znów powiało, zaczął też sypać śnieg. Nie mieli wystarczająco dużych plastikowych worków, żeby zapakować to znalezisko, więc pocięli kilka mniejszych i owinęli w nie dmuchawkę najlepiej jak mogli. Kiedy jednak przenosili wszystko do lądownika, wiatr uderzył w plastikową płachtę jak w żagiel i prawie wyrwał im całą konstrukcję z rąk.

— Bendo i Klopp — mruknął Nightingale, nawiązując do popularnej pary komików specjalizujących się w komizmie sytuacyjnym.

Hutch skinęła głową.

— Chyba tak. Lepiej poczekajmy, aż się trochę uciszy.

Zrobili sobie przerwę. Kellie i Nightingale poszli na chwilę do lądownika, a Hutch usadowiła się na stole, żeby trochę odpocząć. Cały dzień na kolanach, w jakichś tunelach, przy kopaniu, skrobaniu i zamiataniu — to nie był jej ulubiony sposób spędzania wolnego czasu.

Toni odezwała się na kanale ogólnym.

— Hutch, mamy towarzystwo.

— Towarzystwo? — Machnęła do Chianga, który stał w drzwiach, i wyciągnęła laser, zakładając, że to znowu kot.

— Zbliża się lądownik — oznajmiła Toni.

Hutch wywołała Marcela.

— Kto tu jeszcze jest?

— Statek wycieczkowy. Przyleciał dziś rano.

— Wygląda na to, że wysyłają tu turystów.

— Co?

— Właśnie to. Chyba powariowali.

— Nic o tym nie wiem. Skontaktuję się z ich kapitanem. Zobaczyła sygnał nadchodzącego połączenia.

— Marcelu, zaraz wrócę.

Przełączyła na nowego rozmówcę.

— Ekipa naziemna, tu pilot lądownika „Wieczornej Gwiazdy”. Chcielibyśmy wylądować w pobliżu.

— To nie jest dobry pomysł — odparła Hutch. — Teren jest niebezpieczny. Tu są dzikie zwierzęta.

Przez prawie pół minuty nie było odpowiedzi.

— Ponosimy odpowiedzialność za wszystkich obecnych na pokładzie.

— Co się dzieje? — spytała. — Co wy tu robicie?

— Mam na pokładzie dwóch dziennikarzy, którzy chcieliby zwiedzić wieżę.

— To niewiarygodne — mruknęła. — Wieża jest niebezpiecznym miejscem, może się w każdej chwili zawalić.

Odezwał się nowy głos, baryton z doskonałą wymową.

— Przyjęliśmy do wiadomości ostrzeżenie, zostało zapisane. Nie musicie się już więc przejmować.

— Czy mogę spytać, z kim mam przyjemność?

— Gregory MacAllister — odparł. — Jestem pasażerem „Wieczornej Gwiazdy”.

Odniosła wrażenie, jakby chciał dodać „tylko”, które to „tylko” miało zasugerować, że jest kimś o wiele bardziej znaczącym niż skromnym pasażerem.

Hutch zastanowiła się, czy to ten Gregory MacAllister.

— Wydaje mi się, że nie zrozumieliście — rzekła. — Zostaliśmy formalnie oddelegowani na to stanowisko archeologiczne. Jeśli wylądujecie, złamiecie prawo.

— A który paragraf kodeksu pogwałcimy, droga pani?

Żeby to wiedziała. Był taki przepis. Ale nie miała pojęcia, gdzie go szukać.

— Więc kontynuujemy lądowanie zgodnie z planem.