Выбрать главу

— Jest tu coś jeszcze? Jakieś inne ruiny?

— Są, rozrzucone po całej planecie. I jest tu miasto pod lodem. — Wskazała na grunt.

— Naprawdę?

Spróbował sobie je wyobrazić. Miasto, z domami, parkami, pewnie więzieniem. Pod lodem.

— Niesamowite.

— Proszę uważać na głowę.

Poprowadziła go przez przejście, które wybili. Pochylił się i wszedł do niskiego pomieszczenia ze stołem, na którym leżały jakieś skorupy i strzały. Nie mógł się tam wyprostować.

— Ciasno tu — rzekł. Spojrzał na wąską klatkę schodową. — Mieszkańcy byli elfami albo czymś takim?

— Byli niewielkich rozmiarów.

— Czego się dotąd o nich dowiedzieliśmy? — Podszedł do stołu i sięgnął po jedną z filiżanek, ale Hutch poprosiła, żeby nie brał skorup do ręki. — Proszę mi wybaczyć. Co można o nich powiedzieć?

— Lubili korzystać z dmuchawek.

Odwzajemnił uśmiech.

— Prymitywny lud.

Ludzie Hutchins napłynęli, by się z nim przywitać. W większości uznał ich za niegodnych uwagi. Dwie kobiety były w miarę atrakcyjne. Kolejną osobą okazał się młody człowiek, bez wątpienia mający azjatyckich przodków. Był też drugi mężczyzna, ale dziennikarz jakoś nie mógł go umiejscowić. Niemłody, o wyglądzie mola książkowego, miał słabo zarysowany podbródek i niechlujny wąsik. I gapił się na MacAllistera z jakąś irytacją.

Hutchins dokonała prezentacji. I tajemnica się wyjaśniła.

— Randall Nightingale.

Ach. Nightingale. Ten, który zemdlał. Który odniósł niewielkie obrażenia, a mimo to kobieta musiała go wynieść z pola walki. MacAllister zmarszczył czoło i udał, że przygląda się uważnie jego rysom.

— Czy ja pana skądś znam? — spytał z dostojeństwem w głosie.

— Tak — odparł Nightingale. — Zna pan.

— Pan jest…

— Kierowałem pierwszą ekspedycją, panie MacAllister. Jakieś dwadzieścia lat temu.

— Ach, istotnie. — MacAllistera stać było na szczątkowe współczucie i właśnie teraz dał Nightingale’owi do zrozumienia, że mu współczuje. — Bardzo mi przykro, że to się tak skończyło. To musiało być dla pana niełatwe.

Hutchins musiała wyczuć nadciągającą burzę, bo podeszła bliżej.

MacAllister zwrócił się do swojej towarzyszki.

— Casey, to jest Randall Nightingale. Legendarna postać.

Nightingale wykonał krok do przodu, ale Hutchins zdołała złapać go za ramię. Mała kobietka, pomyślał. I mały facecik. Nightingale pozwolił się powstrzymać.

— Nie zapomniałem o panu, panie MacAllister — wycedził.

MacAllister uśmiechnął się uprzejmie.

— Cóż, teraz ma pan nade mną przewagę.

Hutchins odciągnęła Nightingale’a i przekazała MacAllistera Azjacie. Wymienili uprzejmości, po czym Azjata pociągnął Nightingale’a w stronę miniaturowej klatki schodowej.

— O co chodzi? — spytała Casey.

— Ten pan nie lubi czytać o sobie. — MacAllister zwrócił się z powrotem do Hutchins. — Bardzo mi przykro z powodu tego, co zaszło. Nie przypuszczałem, że tu mogę go spotkać.

— Dobrze. Tylko bardzo proszę o zachowanie spokoju.

— Proszę pani, proszę to powiedzieć swoim ludziom. Ale, rzecz jasna, nie będę wchodził nikomu w drogę. A teraz, czy mogę prosić o oprowadzenie nas po tym miejscu?

— Dobrze — odparła. — Nie ubędzie go. Ale nie ma tu wiele do oglądania.

— Jak długo tu jesteście, jeśli wolno spytać?

— Drugi dzień.

— Czy wiemy cokolwiek o tubylcach, o istotach, które to zbudowały? Poza tym, że używały dmuchawek?

Hutchins streściła mu wszystko, czego się dowiedzieli: było to społeczeństwo prymitywne, prowadziło zorganizowane wojny, miało jakąś formę pisma. Zaproponowała, że zaprowadzi go na szczyt wieży.

— Proszę mi powiedzieć, co tam jest, to podejmę decyzję.

Opisała mu komnatę i sufit, w którym prawdopodobnie był otwór. I dodała, że ich zdaniem tubylcy mogli korzystać z teleskopu.

— Optyka? — spytał. — To średnio pasuje do dmuchawek.

— Też tak uważamy. Mam nadzieję, że w ciągu dnia trafimy na jakieś odpowiedzi.

MacAllister uznał, że nie ma sensu wspinać się na górę. Wolał zejść do dolnych pomieszczeń, a Hutchins pokazała mu kominek i resztki krzesła.

Zajrzeli do tunelu blisko podstawy wieży.

— Właśnie tu teraz pracujemy.

Tunel był za mały, by dziennikarz się w nim zmieścił. Gdyby nawet tak nie było, wolał trzymać się od niego z daleka.

— Co tam jest?

— Tam właśnie znaleźliśmy dmuchawki. Wygląda na to, że to było coś w rodzaju zbrojowni. Naprawdę jednak szukamy próbek pisma albo rysunków. Albo rzeźb. Czegoś, co nam powie, jak wyglądali. Chcielibyśmy znaleźć odpowiedź na pańskie pytanie, panie MacAllister. — Słowo „pańskie” wymówiła z przekąsem.

— Oczywiście. — MacAllister rozejrzał się po pustych ścianach. — Dobrze byłoby mieć jakieś pojęcie, jak wyglądali. Na przykład, czy tę klatkę schodową zaprojektowano dla istot dwunożnych?

— Niewątpliwie — odparła. — Jesteśmy raczej pewni, że mieli cztery kończyny. Chodzili wyprostowani. I chyba tyle wiemy.

— Jak pani sądzi, kiedy będziemy wiedzieć coś o wieku tego miejsca?

— Jak tylko dostarczymy materiał do laboratorium. Do tego czasu możemy jedynie zgadywać.

Wetheral nadal stał przy fragmentach krzesła, próbując przyciągnąć uwagę Hutch.

— Tak? — odezwała się.

— Czy z tym zamierzacie jeszcze coś robić?

— Nie. Mamy już cały fotel w lądowniku.

— Dobrze. — Wyglądał na zadowolonego. — Dziękuję.

Zaskoczona Hutch patrzyła, jak dziennikarz zbiera fragmenty, poprzeczkę i kawałek materiału, który kiedyś mógł być draperią, i zanosi wszystko na górę.

— Chcemy zabrać trochę eksponatów na statek — wyjaśnił. Czuł, że plecy zaczynają go boleć od tego ciągłego schylania się. — Coś, co może zainteresować pasażerów interesujących się historią.

Nie zareagowała.

— Nie mam nic przeciwko.

— Dziękuję — rzekł MacAllister. — Nie przegapiliśmy niczego? — zwrócił się do Casey. — Może teraz wyjdziemy na zewnątrz i jeśli tylko pogoda pozwoli, zaczniemy ten wywiad?

VIII

Wyniki badań archeologicznych na Ziemi są przewidywalne, przynajmniej w obrębie pewnego zbioru parametrów, bo ogólny przebieg historii jest nam znany. W przypadku innych planet to zupełnie inna para kaloszy. Każdy, komu zdarzyło się wykopać meble na Syriuszu II czy Rigelu II powinien odłożyć wszelkie założenia na bok.

Gregory MacAllister, „Miejsca i dźwięki” (Wielkie tournee)

Po raz pierwszy w swoim dorosłym życiu Nathingale znalazł się w sytuacji, w której poważnie rozważał danie komuś po mordzie. To, że oparł się impulsowi, że nie przyłożył temu nadętemu, zadowolonemu z siebie skurwielowi, nie było wcale skutkiem gestu Hutch ani oporu przed zaatakowaniem kogoś, kto był rozmiarów dwukrotnie większych od niego. Było skutkiem odczucia, że przemoc w tej chwili byłaby czymś zdecydowanie nie na miejscu.

Nightingale’owi wpojono pewne zasady. Nie robi się scen. Zachowuje się godność w każdych warunkach. Przeciwników atakuje się najwyżej celną ripostą, z uśmiechem. Niestety, tym razem żadna celna riposta nie przychodziła mu do głowy.