Выбрать главу

— Będziesz miał cały statek naukowców, z którymi będziesz mógł porozmawiać.

— Jasne. Próbowałaś kiedyś zmusić fizyka, żeby powiedział cokolwiek, czym będą zainteresowani ludzie?

— Zdarzało mi się.

— Pewnie. Teoria sześcianu. Fale grawitacyjne. Koordynacje sił. Sensacyjne wieści.

— Chyba korelacje sił.

Wziął głęboki oddech.

— A co za różnica. Potrzebny nam dobry polityk. Ktoś, kto wygra ze zderzeniami planet.

— Posłuchaj — mruknęła. — Przestań się użalać nad sobą. Mamy bazę danych tych ludzi.

— Wiem — odparł. — Na „Wendy” jest Tasker i on coś powie, tylko problem w tym, że jak zacznie, to już nie skończy.

— Zmontujemy to w razie potrzeby. Augie, posłuchaj, jesteśmy tu i mamy zrobić, co do nas należy. Ja też się do tego zadania nie zgłaszałam. Ale będzie o wiele ciekawiej, niż ci się wydaje.

— A niby dlaczego miałoby tak być?

— Bo planety nie zderzają się codziennie. — Skrzywiła się, może złoszcząc się nie z powodu samego przydzielonego zadania, ale partnera. — Bo na Deepsix są ruiny.

— Ale ani śladu cywilizacji. Sądzisz, że kogokolwiek obchodzi kupa kamieni, która rozleci się razem z całą resztą?

— Augie, kto zbudował tę kupę?

— Wątpię, czy ludzie, których teraz posyłają na tę planetę, zdołają cokolwiek wyjaśnić.

Uśmiechnęła się łagodnie.

— Właśnie to mam na myśli. Posłuchaj, zapomnij o „Wendy”. To jest planeta, która została zrujnowana. Od trzech tysięcy lat trwa tam epoka lodowcowa. Nie ma śladu miast. Jeśli ktokolwiek przeżył, są to dzikusy. Dzikusy są straszliwie nudne. Ale zaginione cywilizacje? To jest sensacja. Ludzie, z którymi chcemy rozmawiać, są na powierzchni planety, szperają w tej wieży. Nie chodzi o ludzi w statku. Dowiedz się, z kim trzeba rozmawiać w tej sprawie, i mamy reportaż.

Oparł głowę na fotelu i gapił się w sufit.

— Wiesz, Emmo — oznajmił — ja czasem naprawdę nienawidzę tej roboty.

IX

Archeologia to robota dla niedorozwiniętych umysłowo. Archeologowie to śmieciarze z dyplomem.

Gregory MacAllister, „Wieczór karier” (Porty wezwania)

„Wendy” przemieszczała się wolno wzdłuż całego artefaktu. Robiono zdjęcia, choć żadna sekcja nie różniła się od pozostałych, razem z łącznikami (było ich trzydzieści dziewięć), które spinały ze sobą walce, aż po doczepioną na końcu asteroidę.

Była raczej skalista niż metaliczna i miała kształt nieomal doskonałej kuli. Dookoła niej owinięto metalową siatkę i przymocowano ją do artefaktu za pomocą prostokątnej płyty. Płyta miała kilka metrów grubości i zaokrąglone brzegi i rogi.

Niezwykła długość całego artefaktu sprawiała, że asteroida wydawała się przy nim malutka, aż do chwili, gdy się do niej zbliżono. W rzeczywistości miała ponad kilometr średnicy.

Marcel i Beekman obserwowali ją z centrum kontroli projektu, gdy statek się zbliżał. Beekman wyglądał na rozczarowanego, a Marcel, zastanawiając się, jakim cudem można mieć taką minę w tak doniosłej chwili, spytał, co się stało.

— Miałem nadzieję — odparł — dowiedzieć się czegoś, dzięki czemu moglibyśmy mieć jakieś pojęcie, kto to zbudował. Jakie miało przeznaczenie. Myślałem, że może tu, na końcu, jest jakaś sterownia. Cokolwiek.

Marcel położył mu rękę na ramieniu.

— Jak się coś takiego zostawia, to powinno się w pobliżu położyć instrukcję obsługi, nie?

— Mówię serio.

— Wiem. — Głupia uwaga.

Wyszli znów na zewnątrz, we dwóch, i obejrzeli asteroidę. Unosili się dookoła skały, korzystając z plecaka Marcela.

Siatka była prawie w całości pokryta warstwą pyłu. Wyglądało na to, że metalowe ogniwa wykonano z tego samego materiału co walce. Miały zaledwie parę centymetrów grubości i były sczepione ze sobą łącznikami o długości około trzy czwarte metra.

Zatrzymali się, by przyjrzeć się płycie łączącej, i spotkało ich miłe zaskoczenie w postaci odkrycia kilku rzeźbionych symboli. Wszystkie znaki były ze sobą połączone, jak w przypadku pisma odręcznego.

— Wreszcie — rzekł Beekman. — Chcę to zabrać ze sobą. Zabrać to do domu.

Było duże. Marcel próbował ocenić rozmiar w przybliżeniu i doszedł do wniosku, że nie przejdzie przez właz ładowni.

— Może by to przeciąć na pół.

— Jeśli będzie trzeba…

Unosili się nad artefaktem i spoglądali w kierunku, z którego przylecieli, wzdłuż gigantycznej linii prostej, w stronę Deepsix.

Pobrali próbki wszystkiego: skały, pyłu, sieci, płyty. Kiedy skończyli, wrócili do środka i zasiedli przy kawie. Była 2:00 w nocy czasu pokładowego, 27 listopada.

Beekman podsunął pomysł, że nieznani architekci odkryli technologię kwantową i winda orbitalna stała się zbędna. Marcel był tak zmęczony, że w ogóle go to nie obchodziło. Gdy już miał się udać do swojej kwatery, odezwał się Bilclass="underline"

— Kapitanie, mamy skany satelitarne nadmorskiego pasma gór.

— Świetnie, Bill. — Zwykle chciałby je obejrzeć. Ale nie o tej porze. — Coś ciekawego?

— Na jednym ze szczytów jest budowla o znacznych rozmiarach.

Drzwi otworzyły się pod pierwszym dotknięciem lasera. Za nimi były ściany z wnękami i sklepiony sufit. Hutch omiotła światłem latarki pusty drewniany stół. Z wnęk spoglądały na nich mroczne postaci.

— Bingo — oznajmiła Toni.

Rzeźby. Było tam sześć wnęk i kiedyś stało w nich sześć rzeźb. Pięć leżało strzaskanych w pyle, który pokrywał podłogę. Jedna ocalała.

Ocalony przypominał jastrzębia. Stał jednak prosto i miał na sobie szatę i spodnie o kształcie pantalonów. Z szyi zwisał mu medalion o niedającym się odszyfrować kształcie. Całość przypominała Hutch Horusa.

— Sądzisz, że tak właśnie wyglądali? — spytała.

— Może — odparł Nightingale. — Pasuje. Małe stworzenia, które wyewoluowały z ptaków.

Wszystko inne, co mogło stać na półkach, przestało już istnieć.

Przesłała zdjęcia na pokład „Wendy”. Spodziewała się, że Marcel się odezwie, ale na statku był wczesny ranek. W ramach działań dyplomatycznych wysłała zdjęcie MacAllisterowi, który jadł brunch w lądowniku „Gwiazdy”.

Przyjął to raczej chłodno — przynajmniej tak pomyślała — ale podziękował i poprosił o informowanie go na bieżąco. W sposób, który sugerował, że uważa to za coś bez większego znaczenia.

Przypuszczała, że pomieszczenie było pracownią. Lub biblioteką.

Nightingale zgodził się z Hutch.

— Szkoda, że nie możemy odczytać ich zwojów. Istotnie. Te informacje byłyby bezcenne.

Pozostałe rzeźby najprawdopodobniej przedstawiały tego samego jastrzębia, tylko w różnych pozach. Pozbierali kawałki, zapakowali każdą z sześciu rzeźb osobno, przynajmniej w takim stopniu, w jakim było to możliwe, zanieśli je do lądownika i włożyli do ładowni.