Śnieg przestał padać i późnym rankiem ostatnie chmury znikły. MacAllister uznał, że pogoda jest odpowiednia do przeprowadzenia wywiadu.
Wetheral zaniósł do ładowni kilka przedmiotów wyglądających jak mebelki dla lalek, parę szafek, krzesło, stół. Wszystkie były w kiepskim stanie, ale nie miało to znaczenia.
TransGalactic jakoś sobie poradzi i będą wyglądały jak antyki po solidnej renowacji. Szczegóły nie miały znaczenia, dopóki pozostał choć fragment oryginału.
Wetheral podprowadził im nawet jeden oszczep. Miał metalowy grot i MacAllister zastanawiał się, czy rzeczywiście używano go w warunkach bojowych. Próbował wyobrazić sobie jastrzębie w spodniach, podfruwające i próbujące godzić się nawzajem tymi tyczkami do grochu. Jest tylko jedna rzecz bardziej absurdalna od cudzej cywilizacji: cudze poglądy religijne, pomyślał.
Casey przyniosła kilka składanych krzeseł, żeby mogli usiąść na zewnątrz podczas wywiadu, z wieżą w tle. Albo może nawet w samej wieży.
— Atmosfera nie jest zbyt sprzyjająca — odparł. — Nie chcemy być na zewnątrz. Ani na śniegu, ani w budynku.
— Dlaczego?
— Bo wygląda, jakby było zimno, Casey.
— Widzów nie będzie to obchodziło.
— Jeśli będziemy wyglądać, jakby było nam zimno, widzowie nie będą mogli skupić się na rozmowie.
— Żartuje pan.
— Mówię całkiem poważnie.
— Przecież będą wiedzieli, że jesteśmy w e-skafandrach.
— Co oni tam wiedzą o e-skafandrach? Tyle co z symulacji. Zobaczą śnieg, zobaczą ciebie i mnie siedzących w koszulkach bez rękawów. Nie zobaczą e-skafandrów. To nie będzie wyglądało na przytulne miejsce.
— A ma tak wyglądać?
— Oczywiście. Westchnęła.
— Dobrze. W takim razie co robimy? Siedzimy w lądowniku?
— W rzeczy samej. Trochę go podpicujemy, ale nie za bardzo.
Obdarzyła go pobłażliwym uśmiechem i wiedział, co sobie pomyślała. Byli za daleko od wieży. Gorzej, wieża była częściowo ukryta za innym statkiem.
— Poproszę Wetherala, żeby nas przemieścił bliżej.
— Mam lepszy pomysł — rzekł MacAllister. Dwie kobiety, Hutchins i Toni „Jak jej tam”, niosły w stronę swojego statku stół. Porozmyślał chwilę na temat Hutchins i doszedł do wniosku, że jej problemem jest brak poczucia humoru. Nie była na pewno kobietą, z którą chciałoby się przebywać dłużej. Traktowała samą siebie zbyt serio, nie zdając sobie sprawy z tego, że jest nikim.
Stół był wielki i widać było, że się męczą. Przeprosił, wyszedł z pojazdu, podszedł i wspaniałomyślnie spytał, czy może jakoś pomóc. Hutch spojrzała na niego podejrzliwie.
— Tak — odparła w końcu. — Jeśli ma pan ochotę.
Stół był prostokątny, tak stary, że trudno było określić materiał, z którego go wykonano. Był duży w porównaniu z innymi meblami, prawdopodobnie mogło przy nim zasiąść dwunastu tubylców. Po bokach wyrzeźbiono dekoracyjne figury geometryczne, które być może miały przypominać liście i kwiaty.
Casey dołączyła do grupy i zaoferowała pomoc.
Ładownia była tak wypełniona, że zaczęli się zastanawiać, czy stół w ogóle się tam zmieści, ale po przestawieniu kilku rzeczy udało się go wcisnąć.
— Dzięki — rzekła Hutchins. — Okazał się cięższy, niż myślałam.
— Cieszę się, że mogłem pomóc.
Spojrzała na niego i uśmiechnęła się.
— Chce mnie pan o coś poprosić?
Nie jest tak całkiem głupia, pomyślał.
— Istotnie, chciałem zapytać, czy może mi pani w czymś pomóc. Casey i ja chcemy zarejestrować wywiad. Zastanawiałem się, czy moglibyśmy użyć waszego lądownika.
— W jaki sposób? — Spojrzała na niego, po czym rzuciła okiem na wypełnioną ładownię w sposób, który sugerował, że wcale jej się to nie podoba. — Co pan ma na myśli?
— Chcemy tam po prostu usiąść i porozmawiać. Jest tam ciepło i nie ma śniegu, ale jest coś z atmosfery wykopalisk. I doskonały widok na wieżę.
— Ale lądownika nie można zamknąć.
Domyślił się, że chodzi jej o to, iż nie można szczelnie zamknąć kabiny i wypełnić jej powietrzem.
— Nie szkodzi. Widzowie niczego nie zauważą.
Wzruszyła ramionami.
— Mogę wam udostępnić lądownik na godzinę. Potem potrzebujemy go z powrotem.
— To nam wystarczy. Dziękuję bardzo.
Odwróciła się. Co za śmieszna kobieta.
Weszli do kabiny. Casey wyjęła łącznik, przypięła do niego mikroskaner, postawiła go na tacy i wycelowała w swojego rozmówcę. W strategicznych miejscach ustawiła dwa inne.
Z tyłu kabiny znajdowało się trochę artefaktów, które dodatkowo tworzyły klimat. MacAllister usadowił się tak, by za nim znalazł się stojak na broń, a przez okno widać było wieżę. Casey przesuwała przedmioty tak, by nie przeszkadzały w ujęciach pod różnymi kątami.
Coś dużego i ciemnego wyłoniło się z drzew na zachodzie, zatoczyło krzywe koło i znikło. Dziwne stworzenie, czymkolwiek było. Tak, pomyślał, niech przyjdzie Armageddon na ten zimny świat i wszystko, co na nim żyje.
Hutch odwróciła się od MacAllistera i stała w drzwiach wieży, rozmawiając z Nathingale’em, gdy włączył się Chiang.
— Hutch — oznajmił — chyba mamy coś jeszcze.
— Co? — spytała. — Co takiego?
— Wygląda jak inskrypcja. Jest w kawałkach, ale to jakiś rodzaj pisma. Przebiliśmy się też do otwartego korytarza.
— Gdzie jesteście?
— Na tyłach biblioteki.
— Już tam idę.
Zeszła po schodach i weszła to tunelu, minęła zbrojownię i szła dalej, aż zobaczyła światła. Toni i Chiang oglądali ścianę pokrytą symbolami.
Toni podniosła wzrok, pomachała i odsunęła się, by Hutch mogła wszystko wygodnie zobaczyć. Duża część ściany osypała się i na ziemi leżało kilka dużych fragmentów. Była jednak pokryta rzędami rzeźbionych znaków, z których kształt większości był wyraźnie widoczny.
— Cudne — rzekła Hutch.
Nie były to piktogramy i liczba poszczególnych znaków była ograniczona, co sugerowało, że istotnie mają do czynienia z alfabetem. Poza tym tekst był podzielony na części.
Akapity.
Pismo było na swój sposób piękne. Przypomniało arabskie, miało krzywizny i jakąś płynność.
— Zrobiliście zdjęcia?
Toni poklepała mikroskaner.
— Mamy wszystko.
Kilka elementów pisma, na samej górze, było zaznaczonych wyraźniej od pozostałej części tekstu.
— To mogą być imiona — podsunął Chiang.
— Może. Być może to jakaś inskrypcja pamiątkowa. Upamiętniająca bohaterów. Byli tacy a tacy i robili to i to.
— Naprawdę tak sądzisz? — spytała Toni.
— Kto wie? — odparła Hutch. — To może być cokolwiek.
Światło latarki Toni padło na jakiś kawałek ceramiki.
— Przydałoby się więcej czasu, żeby trochę pokopać — rzekła Hutch.
I dokopać się do miasta, odkryć, jakich narzędzi używały te istoty, odkopać ich domy, znaleźć jakieś wizerunki. Może znaleźć odpowiedź na takie podstawowe pytania jak to, czy korzystali ze zwierząt pociągowych, jak długo żyli, jakich bogów czcili.
— Dobrze — dodała. — Zabierzmy to na górę, a potem wrócimy i zobaczymy, co jeszcze mamy.
Wycięli środkową część ściany. Chiang próbował ją podnieść, ale okazała się za ciężka, by nią manewrować w ciasnym pomieszczeniu.