Выбрать главу

Pojazd podskoczył.

— Antygrawitacja — odparła przez zaciśnięte zęby. — To inny system niż ten, na którym mnie uczono.

— Tylko spokojnie.

— Muszę użyć silników sterujących — powiedziała.

— A potrafisz?

— Jeśli tylko wymyślę, jak je wycelować. MacAllister zauważył kątem oka klęczącego w śniegu i patrzącego w ich stronę Nightingale’a. Miał szczęście, drań, pomyślał. Wyciągnął lepszą kartę. Rozpadlina otworzyła się pod nami, nie pod nim. W końcu przeżywają nie najlepiej przystosowani, tylko szczęściarze. To wyjaśnia, jak naprawdę działa teoria Darwina.

W tej chwili zawyły silniki sterujące. Fotel uniósł się i uderzył MacAllistera w plecy. Grunt pod nimi rozmazał się, a Casey wrzasnęła i zaczęła rozpaczliwie walić rękami w konsolę. Uznał, że jego myśl o Darwinie będzie ostatnią, i przygotował się na nieuniknione. Zginie w wypadku statku kosmicznego na dalekiej planecie. Ale przynajmniej nie zasypany w rozpadlinie.

Pędzili w stronę wzgórz na północnym zachodzie, a on uświadomił sobie, że nie będzie możliwe zabranie jego ciała na Ziemię, by go właściwie pochować. Przecież ta szalona kobieta zaraz roztrzaska lądownik. A nikt z własnej woli nie przyleci tu z orbity, żeby zabrać szczątki.

Lądownik skręcał, a nie wyglądało na to, żeby Casey wiedziała, co robi. Wycie silników sterujących wypełniło kabinę, po czym nagle ucichło. Pewnie znalazła jakiś wyłącznik, a teraz szuka czegoś, co służy za hamulec.

Wzgórza zbliżały się szybko, a jedyne dźwięki, jakie było słychać, to uderzenia wiatru o kadłub i rozpaczliwe krzyki pilotki.

— No dalej, dawaj, skurwielu.

Szarpnęła wolantem. Wzgórza znikły pod nimi. Grunt był znów płaski. Pojazd, najwyraźniej wyczerpawszy energię, po wyłączeniu antygrawitacji zaczął opadać.

— Cholera — mruknęła Casey.

MacAllister chwycił mocno poręcze fotela i uderzyli w ziemię. Siła uderzenia złapała go za kark, odrzuciła mu głowę go tyłu, wykręciła kręgosłup. Ale na szczęście wytrzymał. Casey zwisła w uprzęży. Zaczął odpinać swoją, usłyszał z tyłu wybuch i poczuł dym.

Wypełzł z fotela i zauważył, że nie zamknęli włazu. No i dobrze, nie będzie teraz musiał go otwierać.

Fotele były zgniecione razem, więc wydobycie Casey okazało się niełatwe. Była zalana krwią, miała odrzuconą do tyłu głowę. Na jej twarzy zaczynał wykwitać potężny siniak, oczy miała wywrócone do tyłu. Kolejna eksplozja wstrząsnęła lądownikiem. Płomienie zaczęły lizać szyby.

Wydobył ją z uprzęży i wyciągnął przez właz, częściowo niosąc, częściowo wlokąc. Ledwo zdołali się oddalić, lądownik eksplodował kulą ognia.

Nightingale obserwował słup dymu unoszący się zza wzgórz na północnym zachodzie. Nie docierało do niego, co się tak naprawdę stało, aż usłyszał w słuchawkach głos Kellie:

— Marcelu, chyba straciliśmy oba lądowniki.

X

Wiara ma swoją cenę. Kiedy nieszczęście spada na prawdziwie wierzącego, zakłada on, że zrobił coś, co zasługuje na karę, ale nie jest do końca pewien, co to mogłoby być. Realista, zdający sobie sprawę z tego, że żyje we wszechświecie, w którym rządzi darwinizm, po prostu cieszy się, że dożył następnego zachodu słońca.

Gregory MacAllister, „Przedmowa” (James Clark, Dzieła wszystkie).
Czas do rozpadu (prognoza): 255 godzin

— Oba lądowniki? — Marcel był przerażony. — Kiedy?

— W tej chwili.

— Na litość boską, Kellie, jak to się mogło stać?

— Lądownik „Gwiazdy” wpadł do rozpadliny. Nasz poleciał za wzgórza i eksplodował. Randy i ja właśnie tam idziemy. Widać dużo dymu.

— Kto był w lądowniku?

— MacAllister i ta kobieta, z którą przyleciał. Pewnie próbowali uciec, ale najwyraźniej to z nich, które pilotowało, niespecjalnie wiedziało, co robi.

— Komuś jeszcze coś się stało?

— Ich pilot wpadł do rozpadliny. Pewnie nie żyje. Wpadł do tej samej dziury co lądownik.

Marcel gapił się z otwartymi ustami na obraz Billa, widoczny na głównym monitorze. Do tej pory nic się nie stało żadnemu z pasażerów obu statków Akademii, ale najwyraźniej ludziom z „Gwiazdy” nieźle się oberwało. Do licha, przede wszystkim co ci ludzie tam robili?

— Dobrze — powiedział. — Zawiadomię kapitana Nicholsona. I ściągnę tu jakiś inny lądownik. Informuj mnie, co się dzieje.

— Dobrze, Marcelu. Idziemy teraz na miejsce katastrofy. Marcel rozłączył się i potarł czoło.

— Bill — odezwał się — kto jest na tyle blisko, żeby dotrzeć tu na czas?

— Sprawdzę — odparła SI. — Ktoś powinien być.

Skulona w tunelu Hutch miała bardziej konkretny problem. Dach spadł i odciął ją od wyjścia. Implikacje tego, co usłyszała, były jednak dla niej przerażające.

— Oba? To rzeczywiście dobra wiadomość. — Oświetliła kamienie, krokwie i odłamki, które zagrodziły przejście. — Nie chciałabym dokładać się do waszych problemów, ale mnie samej też przydałaby się pomoc.

— Chiang powinien zaraz tu być.

Jedna osoba nie żyje. Może trzy albo cztery.

— Kellie — powiedziała — wywołaj Marcela i powiedz mu, co się stało. Będziemy potrzebowali jakiegoś lądownika.

— Już tak zrobiłam. Zajął się tym. Powiedział, żebyśmy się nie martwili.

— Aha. Zawsze się denerwuję, jak ludzie mi to mówią.

— Nie martw się.

— Hutch. — to Chiang. — Jak się czujesz?

— W porządku. Nic mi się nie stało.

— Mamy tu być wszyscy, dopóki cię nie wydostaniemy?

— Nie. Zostawcie tylko Chianga. Ale zobaczcie, co się da zrobić dla MacAllistera i tej kobiety. I jeszcze jedno, Kellie…

— Tak?

— Spróbujcie odzyskać lądownik. Chyba nie muszę wam mówić, jakie to ważne. — Przełączyła się na kanał Chianga. — Gdzie jesteś?

— W tym dalszym korytarzu, blisko zbrojowni.

— Nie widać nigdzie Toni?

— Jak dotąd nie.

Poczuła chłód.

— Zaczynam kopać — oznajmił Chiang.

— Tylko uważaj. Niewiele trzeba, żeby to wszystko się zawaliło.

— Dobrze.

— Ja zacznę z tego końca.

— To pewnie trochę potrwa.

— Nie spiesz się, Chiang. Nigdzie się nie wybieram. Usłyszała, jak włącza laser. Odłożyła lampę i zabrała się do pracy.

MacAllister nie miał pojęcia, co robić. Wyłączył e-skafander Casey i próbował ją ratować, ale najwyraźniej bez skutku. Trzydzieści metrów od nich leżał na śniegu lądownik, poczerniały, pognieciony, płonący, dymiący.

Zbadał miejsce, w którym się rozbili: płaskie, nagie wzgórza, kilka drzew, jakieś krzaki. Czuł się straszliwie samotny. Gdzie była ta idiotka, która chciała tu wszystkim rządzić? Przydałaby się, a jakoś nie było jej nigdzie widać.

Zastanowił się, jakie były szanse wystąpienia trzęsienia ziemi akurat wtedy, gdy udzielał wywiadu, i nie po raz pierwszy doszedł do wniosku, że wszechświat jest naprawdę złośliwy.

Przecięli linię wzgórz, więc wieży nie było już widać. Siedział bezradnie, trzymając w ramionach ciało Casey, czując ciężar odpowiedzialności, zastanawiając się, jak mógł być tak głupi, żeby opuścić bezpieczną kajutę na pokładzie „Gwiazdy”.