— Tak, potrzebuję paru minut. Dobrze się czujesz?
— Tak, nic mi nie jest.
— Kellie mówi, że próbowała się z tobą skontaktować.
— Sygnał nie dociera. Co się dzieje?
— Przełączę ją do ciebie. Jak Kellie skończy, Marcel chce zamienić parę słów.
Z głosu Kellie wyzierał strach.
— Ta pasażerka nie żyje. MacAllisterowi nic się nie stało.
— Co z lądownikiem?
— Wrak.
— Zero szans?
— Zero.
Trzy osoby nie żyją. A reszta utknęła. Mój Boże.
— Dobrze — rzekła. — Rozmawiamy o lądowniku „Wildside”, tak?
— Tak.
— A ten drugi? Ten, który wpadł do rozpadliny?
— Nie patrzyliśmy.
— Zobaczcie. Może będziemy mieli więcej szczęścia.
— Hutch — spytała Kellie — a co z tobą?
— Wszystko będzie grało, jak tylko zobaczę światło dnia. Wiesz o Toni?
— Chiang mi powiedział. Tak mi przykro.
— Wszystkim nam przykro.
Po chwili znów włączył się Chiang:
— Wyciągnąłem Toni i przebijam się przez twoją ścianę. Trzymaj się z daleka.
— Dobrze. Odsunęłam się.
— Przełączam Marcela.
— Dzięki.
Marcel usiłował brzmieć pocieszająco.
— Chiang mówi, że za parę minut cię wyciągnie. Nic ci się nie stało, prawda?
— Nie. — Rozejrzała się po rumowisku.
— „Boardman” jest w pobliżu. Powinien tu być za parę dni.
— Za parę dni? Nic lepszego nie wymyślimy?
— Nic. Przykro mi. Nic nie mamy. — Po tonie jego głosu domyśliła się, że i tak mają dużo szczęścia. — Trzymaj się tam, Hutch. Wyciągniemy was najszybciej, jak się da.
Włączył się Bill.
— Mam dla pani pocztę. Chce pani odsłuchać?
— Pewnie. — I tak nie miała nic lepszego do roboty. — Odtwórz.
— Cześć, Priscilla. Tu Chanie Ito.
Wyświetliła obraz na środku komnaty. Mężczyzna wyglądał jak uwielbiający swoją pracę poborca podatkowy. Uśmiechał się obłudnie i kogoś jej przypominał.
— Pamiętasz mnie? Poznaliśmy się na przyjęciu urodzinowym cioci Ellen zeszłej wiosny. Może sobie przypomnisz: opowiadałaś mi, że kiedyś chciałabyś przeprowadzić się na Cape Cod. Właśnie wczoraj dowiedziałem się o fantastycznej okazji i od razu o tobie pomyślałem. Mamy na sprzedaż luksusowy dom nad morzem. Wiem, co sobie w tej chwili pomyślałaś, ale posłuchaj jeszcze przez chwilkę…
Przełączyła na następną wiadomość.
— Cześć, Priscilla.
To jej matka. Piękna, promienna i jak zwykle nie w porę.
— Nie mogę się już doczekać, kiedy wrócisz do domu. Byłoby świetnie, gdyby udało nam się wybrać na parę dni w góry. Tylko my, dziewczynki. Daj mi znać, to zarezerwuję domek.
— Wiem, że nie lubisz, jak zabieram ze sobą facetów, ale wujek Karl ostatnio przedstawił mi zupełnie niesamowitego młodego architekta. Moim zdaniem czeka go świetlana przyszłość…
Spróbowała jeszcze raz.
— Cześć, Hutch.
Tym razem była to transmisja wyłącznie audio. Takie mniej kosztowały.
— Wiem, że już minęło trochę czasu, odkąd rozmawialiśmy, i słyszałem, że byłaś na „Wildside”, kiedy skierowano go na Deepsix. — Ta wiadomość była od Franka Carsona, archeologa, z którym spędziła dużo czasu w jednym z najciekawszych okresów jej życia. — Wygląda na to, że znowu działasz. Zazdroszczę ci. Oddałbym wszystko, żeby tam być z tobą. My dalej kopiemy na Beta Pac i zaczęliśmy tłumaczenie z kilku lokalnych języków, ale pewnie cię to nic nie obchodzi. Chciałem ci tylko powiedzieć, że myślę o tobie. Szczęściara z ciebie. Udało jej się uśmiechnąć.
— Pani Hutchins.
Znów tylko audio. Tym razem głęboki baryton.
— Jak pani może pamięta, spotkaliśmy się podczas ostatniej konferencji Zjednoczonego Związku Pilotów. Nazywam się Harvey Hutchins, tak, nosimy to samo nazwisko i dlatego zwróciłem na panią uwagę. Ale do rzeczy. Jestem kierownikiem projektu w firmie Centami Transport. Szukamy doświadczonych pilotów. Wozimy zaopatrzenie i ludzi przez sieć. Mogę pani obiecać ciekawą pracę, wysoką premię za samo podpisanie umowy i szeroki wachlarz świadczeń dodatkowych. Te wakaty oczywiście nie będą czekały w nieskończoność, ale gdyby była pani zainteresowana…
Młoda kobieta z przesłodzonym bostońskim akcentem:
— Witam, pani Hutchins. Reprezentuję Komisję Finansowania Absolwentów Uniwersytetu Northwestern i chciałam także w tym roku prosić panią o pomoc…
Było jeszcze kilka wiadomości, mniej lub bardziej bezosobowych, wszystkie od ludzi, którzy znali ją na tyle dobrze, by uniknąć filtrów odsiewających śmieci — które i tak rzadko działały.
Ani słowa od nielicznych mężczyzn w jej życiu. W takich chwilach zastanawiała się, czy jej urok całkiem ją zawiódł. Rozumiała jednak, że faceci nie palą się do związków z kobietą, której nigdy nie ma w domu. To było samotne życie. I może rezygnacja z niego nie była takim złym pomysłem. Wracaj do domu i zacznij żyć normalnie.
Słyszała, że Chiang się zbliża, i po chwili do tunelu wdarło się światło.
Pomogła mu zabrać ciało Toni i zanieść je do wieży. Te dwadzieścia minut, kiedy próbowali to zrobić, nieśli ją wąskimi korytarzami, męczyli się na tych irytujących, malutkich klatkach schodowych, było chyba najdłuższymi dwudziestoma minutami w jej życiu. E-skafander był włączony, więc ciało utrzymywało ciepło i wyglądało na żywe. Patrzyła na nią, wyobrażając sobie ukryte za powiekami oczy, spoglądające na nią oskarżycielsko. Ty mnie tu przywiozłaś…
Drżała, kiedy w końcu zanieśli ją na poziom gruntu, wynieśli na zewnątrz i położyli w słońcu.
MacAllister podniósł ciało Casey i ruszyli z powrotem. Kellie przeszukała lądownik i zabrała wszystko, co uznała za przydatnie: trochę ubrań, jakieś przekąski, dodatkowy laser. Gotowe posiłki spłonęły, więc na razie będą musieli przetrwać na pączkach.
Próbowali podzielić się obciążeniem, ale tylko MacAllister był na tyle silny, żeby podnieść Casey. Reszta próbowała mu czasem pomagać, ale potykali się, więc jego cierpliwość się wyczerpała i uparł się, że będzie ją niósł sam. Robili częste przerwy, starając się poruszać w jego tempie. Chiang spotkał ich w połowie drogi i odtąd nieśli ją na zmianę.
Kiedy wrócili do wieży, znaleźli Hutch siedzącą przy Toni z kamiennym wyrazem twarzy. Położyli przy niej Casey.
— A co z lądownikiem „Gwiazdy”? — spytała Kellie. — Patrzyłaś na niego?
Skinęła głową. Kellie nie doszukała się w tym geście nadziei. Po minucie podeszła do rozpadliny.
Lądownik nie spadł daleko. Jakieś piętnaście metrów. Zaklinował się między skalnymi ścianami, nad długim zboczem kończącym się pokrytym śniegiem dnem. Nigdzie nie było widać śladu Wetherala.
Eliot Penkavic był kapitanem „Atheny Boardman”, lecącej na Quraquę z ładunkiem luster słonecznych, próbek DNA jedenastu tysięcy gatunków ryb, ptaków, roślin, traw i drzew oraz ponad trzydziestu tysięcy gatunków owadów. List przewozowy zawierał mnóstwo sprzętu przeznaczonego do terraformowania Quaraquy. Statek wiózł również sześćdziesięciu czterech ekspertów i techników różnych specjalności. Znajdowali się o trzy dni lotu od celu, kiedy nadeszło wezwanie alarmowe z „Wendy Jay”.