A mimo to stał długo na brzegu rozpadliny, patrząc na potrzaskany lądownik „Wieczornej Gwiazdy”, rozmyślając o pilocie, który zginął, a którego zapamiętał jako niezbyt inteligentnego, o Casey, która była za młoda, by ujawnić talent, choć go zapewne miała. Nie ponosił bezpośrednio winy za to, że nie żyli. Rozumiał jednak, że gdyby nie uległ mrocznemu impulsowi, który sprowadził go do tego przeklętego miejsca, teraz by żyli. Przesadą byłoby sugerować, że — nawet przez sekundę — zastanawiał się, czy nie rzucić się do rozpadliny. Prawdą jednak było, że oto po raz pierwszy w całym swoim dorosłym życiu zastanawiał się, czy świat bez niego nie byłby lepszym miejscem.
Lądownik był mocno zaklinowany. Poniżej niego przepaść sięgała setek metrów. Na samym dnie, jeśli to rzeczywiście było dno, zalegały zwały śniegu. A gdzieś tam, daleko w dole, Wetheral znalazł spoczynek.
Nadal patrzył w dół, gdy uświadomił sobie, że ktoś go wywołuje.
Hutchins.
— Panie MacAllister, nic się panu nie stało?
— Nie. — Wyprostował się trochę. — Nic mi nie jest.
Nie było możliwości, żeby zachować ciała, więc po kilku naradach między Nicholsonem, Marcelem i Hutch podjęto decyzję, że Toni i Casey zostaną pochowane na równinie, gdzie zginęły.
Wybrali miejsce znajdujące się jakieś trzydzieści metrów od jednego boku wieży, odgarnęli śnieg i wykopali dwa groby.
Uzbrojona grupa składająca się z Chianga, MacAllistera i Kellie udała się do lasu, ścięła kilka drzew i przygotowała dwie prowizoryczne trumny.
Tymczasem Hutch i Nightingale poprosili statki o dostarczenie dodatkowych informacji. Wycięli ze ściany wieży trzy płyty, które miały posłużyć za kamienie nagrobne, i wyrzeźbili je. Owinęli ciała w plastikowe worki, w które mieli zawijać artefakty. Kiedy zapadła noc, a reszta grupy wróciła, umieścili trumny w wieży, zapalili ognisko i spali na otwartej przestrzeni.
Było w tym coś upiornego. Pola Flickingera na ogół były niewidoczne, ale odbijały światło w zakresie 6100-6400 angstremów. Pomarańczowe i czerwone. Wszyscy więc byli otoczeni delikatną poświatą, której natężenie wahało się w zależności od jasności płomieni. Kiedy płomień strzelał w górę, widać było złotą aurę, która miała w sobie coś anielskiego. Albo diabelskiego, jak kto woli. Hutch miała nadzieję, że bez względu na to, jak to wygląda, wystarczy, by trzymać na odległość wszelkie stworzenia polujące w pobliżu.
Objęła pierwszą wachtę. Byli dość oddaleni od wieży, żeby osoba trzymająca straż, wyposażona w noktowizor, miała dobrą widoczność we wszystkich kierunkach. Na pustej równinie nic się nie poruszało, więc po dwóch godzinach przekazała wachtę Nightingale’owi i zwinęła się w śnieżnej zaspie.
Nie mogła zasnąć. Obserwowała Nightingale’a, przechadzającego się nerwowo po obozowisku. Padał śnieg, a niebo było zachmurzone.
To był błąd, że go tu zabrali. Nawet informacja, że pomoc jest w drodze, najwyraźniej go nie uspokoiła. Cała reszta zbiorowo odetchnęła, a samej Hutch udało się wyzbyć przerażenia, jakie ją ogarnęło, kiedy uświadomiła sobie, że równie dobrze pomoc mogła okazać się niemożliwa. Nightingale nie zareagował.
— Dobrze — mruknął. — Dzięki Bogu.
Ale mówił to tak bezbarwnym tonem, jakby nie robiło mu to większej różnicy.
Nightingale nie był młody, a najbliższe kilka dni, jakie mieli przetrwać bez jedzenia, mogło być niełatwe. Zastanawiała się, jak on sobie poradzi. Jak oni wszyscy sobie poradzą. O ile wiedziała, nikt z nich nie posiadał żadnych umiejętności, które mogłyby im pomóc w przetrwaniu. Mieli tylko pączki i parę innych przekąsek. Do licha, jak się będą czuć po czterech dniach? Jeśli to będzie konieczne, mogą żuć liście. Żeby tylko mieć cokolwiek w żołądku.
Nightingale stał w poświacie ognia, rozglądając się po okolicy. Wyglądał na zniechęconego. Na pewno przyczyną były straty, jakie ponieśli, i zastanawiała się, czy bardziej przeraziła go śmierć ludzi, czy podobieństwo do tragedii, jaka wydarzyła się podczas jego pierwszego pobytu na tej planecie. Wiedziała też, że mężczyzna nie ma o niej zbyt wysokiego mniemania. Nie wyraził tego wprost, ale widziała to w jego oczach. Zwłaszcza od chwili, gdy sytuacja stała się trudna. Kim ty jesteś, pytał całą swoją postawą, żeby podejmować tu decyzje? Jakie masz wykształcenie? Na czym się znasz? Nie jesteś nawet archeologiem.
Przez noc przetoczyło się lekkie drżenie. Było trudno wyczuwalne, ale zastanawiała się, czy nie byłoby lepiej oddalić się stąd jutro rano. Poprosić Marcela o odczyty i udać się w bezpieczniejsze miejsce.
Nightingale ukląkł przy Chiangu i zgarnął śnieg z jego konwertera. Oczywiście nie groziło mu żadne niebezpieczeństwo, nawet gdyby urządzenie zostało zasypane. Gdyby został odcięły dopływ powietrza do pola Flickingera, uruchomiłby się alarm.
Wymiennik ciepła Hutch wydawał ledwo słyszalny szum, otaczając ją warstewką krążącego w skafandrze ciepłego powietrza. Usłyszała, jak zmienia ton, i spojrzała na moduł sterujący. Temperatura na zewnątrz wynosiła minus piętnaście stopni. Z północnego zachodu wiał jednostajny wiatr, a śnieg padał coraz bardziej.
Cztery dni i ćwierć — tyle mieli czekać na nadejście pomocy. Sytuacja nie była bardzo trudna. Mieli e-skafandry, które chroniły ich przed zimnem, choć czasami musieli je wyłączać, żeby coś zjeść albo wykonać inne czynności fizjologiczne. Wyznaczyli prywatne miejsce za wieżą, choć nie było ono tak bardzo prywatne, gdyż Hutch upierała się, żeby udawać się tam z eskortą. MacAllister, który często wypowiadał się przeciwko głupocie purytańskich poglądów, najwyraźniej był bardzo zakłopotany z powodu tego systemu. Jeśli ktoś chciał skorzystać z tego miejsca w nocy, konieczne było obudzenie innej osoby. Jego zdaniem nie była to sytuacja, która działa budująco na morale.
— Bycie pożartym też nie podziała nam budująco na morale — odparła Hutch.
Rankiem, pod zachmurzonym niebem, poprowadzili ceremonię pożegnalną. Kellie nagrała ją, żeby przekazać nagranie rodzinom.
Toni była uniwersalistką, Wetheral metodystą. A Casey nie była związana z żadną grupą religijną.
Hutch wygłosiła mowę pożegnalną dla Toni, co było trudnym zadaniem, bo uniwersaliści nie wierzyli w żadne mantry czy formalne modlitwy. Zawsze improwizowali. Wszyscy ubolewamy z powodu śmierci kogoś, kto był tak młody, powiedziała. Nic, co stąd zabiorą, nie będzie warte ceny, jaką zapłacili. Dodała, że sama zapamięta Toni jako osobę, która nigdy nie pozwala jej samotnie wchodzić do wieży.
Kapitan Nicholson, korzystając z systemu VR, wygłosił mowę dla Wetherala. Mówił o oddaniu służbie, o zaangażowaniu w pełnienie obowiązków, o chęci, gdy trzeba było zrobić coś dodatkowego. Hutch dodała, że Nicholson i jego oficer nie znali się bliżej i ten człowiek umarł, nie mając przy sobie nikogo, kto znałby go po prostu jako osobę. Dowiedziała się, że miał na imię Cole. Szkoda, powiedziała, że nie udało się odnaleźć jego ciała.
Na kamieniu dla Toni napisano „Wierna do śmierci”. Na kamieniu dla Wetherala widać było napis „Pogrzebany przez nieznajomych”.
MacAllister zaskoczył ją, prosząc o możliwość wygłoszenia mowy dla Casey.
— Krótko ją znałem — powiedział. — Była uczciwą kobietą, wykonującą uczciwy zawód. Nic więcej nie trzeba mówić. Jak Toni Hamner, była dopiero u progu dorosłego życia. Będzie mi jej brakowało.
Popatrzył na kamień, na którym, na jego prośbę, wyryto tylko imię, nazwisko, daty i jedno słowo: „Dziennikarka”.