Выбрать главу

— Wyciągniemy je — oświadczyła — i zostawimy w wieży. Wrócimy po nie, kiedy uruchomimy „Tess”.

— To się nie uda, prawda? — spytał Beekman. — Przecież nie można używać lądownika bez kondensatorów?

— Kiedy uzyskamy wodór, będzie można. Po prostu nie będziemy mieli za dużej siły ciągu.

— Dobre wieści — włączył się Marcel. — Znaleźliśmy „Tess.

— Jak daleko?

— Plus minus sto siedemdziesiąt pięć kilometrów. Obliczyliśmy, że dotarcie tam zajmie wam jakieś dwanaście dni. Może jedenaście. Jedenaście maleivskich dni. — Jedenaście dziewiętnastogodzinnych dni.

— Nie wygląda na to, żeby to było daleko — oznajmił MacAllister. — Niektórym z nas powinno się udać dotrzeć tam wcześniej.

— To nie jest dobry pomysł, żeby tu zostawać — rzekła Hutch.

— Dlaczego nie? Ja nie dam rady przejść 175 kilometrów.

— Jeśli pan tu zostanie, może pan zostać pożarty.

Zrobił niepewną minę.

— Zostawcie mi broń.

— A jak zamierza pan spać?

— Mamy mnóstwo czasu — podsunął Chiang. — Powinien pan dać radę.

— Proszę pomyśleć o wielkim kocie — rzekł Nightingale.

— Dobrze — odparł. — Punkt dla was.

Hutch znów zajęła się rozpadliną.

— Skoro to ustaliliśmy, to wyciągamy kondensatory i w drogę.

Wyglądało na to, że można się dostać do komór kondensatorów. Wystarczyło tylko się do nich opuścić.

— Jest jeszcze jedna możliwość — zaproponował MacAllister. — Może spróbować tym polecieć?

— Jest nieźle poobijany — rzekła Hutch.

— Mamy SI. Nie musimy wchodzić na pokład, żeby wystartować.

Z wyrazu twarzy Kellie widać było, że się zgadza.

Pomysł był realny. Jeśli lądownik nie był zbyt ciasno zakleszczony, może dzięki silnikom sterującym udałoby się go uwolnić. Może udałoby się wystartować, wylądować przy wieży, wsiąść na pokład i polecieć do domu.

Ale wyglądał na nieźle zakleszczony. I pewnie tak było.

Dziób lądownika był pochylony o jakieś dziesięć stopni.

MacAllister dostrzegł powątpiewanie na twarzy Hutch.

— Czemu nie? — upierał się. — Jeśli jesteśmy w stanie zmusić go do współpracy tak, żeby nie musiała pani ryzykować życia, schodząc tam i otwierając komorę silnika, to czemu nie? — Użycie tej formy było celowe. Przypomniał jej, kto tu dowodzi i kto zatem powinien podjąć ryzyko.

— Najprawdopodobniej uda się tylko rozwalić dach kabiny — rzekła Hutch.

— I co z tego? Jeśli nie możemy go wydostać, to chyba jest nam wszystko jedno, czy jest w jednym kawałku? Kellie potrząsnęła głową.

— Ryzykujemy wybuch — rzekła. — Jeśli rozwalimy kabinę i pękną zbiorniki paliwa, wszystko spłonie. Łącznie z kondensatorami.

— Nawet jeśli spróbujemy go tylko poluzować? — spytał Nightingale.

— Możemy spróbować — rzekła w końcu Hutch. Miała na linii oficera dyżurnego „Wieczornej Gwiazdy” i opowiadała mu, co chcą robić.

— Jest pani pewna? — spytał.

— Nie — odparła, po czym poprawiła się: — Tak. Potrzebujemy pomocy.

Oficer dyżurny przemówił do SI lądownika:

— Glory, słyszysz mnie?

— Słyszę cię, Mark.

— W jakim jesteś stanie?

SI działała w oparciu o dane liczbowe i warunki. Hutch pomyślała, że szkoda może być mniejsza, niż wygląda. Mogło dojść do uszkodzenia obwodów, co oznaczało problemy ze sterowaniem. Może dałoby się je wymienić na części z drugiego lądownika. Może dałoby się nim polecieć do „Tess” i złożyć w pełni sprawny statek z tych dwóch.

SI zameldowała, że silniki sterujące są w porządku, podobnie jak ciąg główny. — Mogą być jednak problemy z równowagą.

— Jest przechylony na jedną stronę — rzekła Kellie.

Pojazd ważył jakieś osiem ton.

— Glory — rzekł oficer dyżurny — następny głos, jaki usłyszysz, będzie głosem Priscilli Hutchins. Chcę, żebyś ją zakodowała. Potem wypełniaj jej polecenia.

— Tak jest, Mark.

— Dalej, Hutch. Jest twoja.

— Glory, mówi Priscilla Hutchins.

— Cześć, Priscilla.

— Włącz system unoszenia i podnoś nos, aż powiem ci, żebyś przestała.

Usłyszeli zgrzyt metalu o ścianę rozpadliny Spadł kawałek skały, a lądownik osunął się głębiej.

— Glory, stop.

— Priscillo, nie mam swobody ruchów.

— Spróbujcie odpalić rakiety — podsunął MacAllister. — To powinno go uwolnić.

— Raczej rozwalić — mruknęła Kellie. Pochyliła się i spojrzała w dół. — Moglibyśmy spróbować odciąć trochę skały.

Nightingale skrzywił się.

— Osunie się jeszcze głębiej. Jeśli zmieni pozycję, możemy stracić dostęp do kondensatorów.

Miał rację. Największe szanse wiązały się z pierwotnym pomysłem: wymontować kondensatory, potem dotrzeć do drugiego lądownika. Ale tak dobrze, tak elegancko, byłoby uwolnić ten statek.

Chiang dostrzegł wahanie na jej twarzy.

— To twoja działka, Hutch. Wywołaj ją.

MacAllister spojrzał w niebo.

— Niech Bóg ma nas w swojej opiece, jesteśmy w rękach fachowców. Sądzę, że powinniśmy postawić wszystko na jedną kartę, kazać SI, żeby próbowała się uwolnić. Skończyć z tym.

Poniżej statku ściany opadały, stopniowo zwężając się, aż zagłębiały się w śniegu. Każdy, kto by tam spadł, już na zawsze stałby się częścią rozpadliny.

— Nie — odparła. — Glory to nasz bilet powrotny. Musimy o nią dbać.

— Ja tam zejdę — podsunął Chiang.

Dostrzegła, że nie podchodzi do tego pomysłu ze szczególnym entuzjazmem. Sama też nie przepadała za urwiskami. MacAllister miał jednak rację: to był jej obowiązek, który z przyjemnością by z siebie zrzuciła, gdyby tylko Chiang nie wyglądał na tak wystraszonego.

— Nic z tego — rzekła, starając się mówić stanowczo — ja to zrobię.

Miała nadzieję, że ktoś, może Kellie, będzie próbował jej to wyperswadować. Chiang skinął głową z ulgą. Spytał, czy jest pewna.

— Tak — odparła.

Kellie zrzuciła kamień i patrzyła, jak w ciszy toczy się po śniegu aż na dno.

— Hutch, tam jest głęboko.

Dzięki, Kellie. Tego mi było naprawdę trzeba. Głośno jednak nie powiedziała nic. Nightingale zbadał sytuację.

— Po prostu opuścimy cię i wyciągniemy. Nie ma możliwości, żebyś spadła. Będziesz bezpieczna, chyba że lądownik osunie się w niewłaściwym momencie.

— W ten sposób na pewno ją pan pocieszy — mruknął MacAllister.

Hutch zwróciła się do oficera dyżurnego, by potwierdzić, że nadal ma kontrolę głosową nad SI. Gdy była zajęta rozmową, Kellie i Nightingale wrócili do wieży i przynieśli dwa kawałki liny. Hutch obwiązała sobie jeden wokół pasa i podała drugi koniec Chiangowi, na drugim sznurze zawiązała zaś pętlę i oddała go Kellie.

— Rzuć mi ją na dół na mój znak.

— Tylko uważaj — włączył się Marcel.

MacAllister zaskoczył ją. Wyglądał na szczerze zatroskanego, ale zastanawiała się, czy przypadkiem nie jest to raczej troska o to, czy nie spadnie, zanim nie odzyska kondensatorów.

— Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. Nie ma takiej potrzeby. Przecież wystarczy powiedzieć SI, żeby dała po gazie.