Выбрать главу

Była wzruszona.

— Wystarczy, jak pan pomoże Chiangowi.

W pobliżu nie było żadnego drzewa ani innego obiektu, do którego można by przywiązać linę, więc Chiang i MacAllister wbili w ziemię kilka słupków. Kiedy skończyli i przywiązali ją, Hutch wzięła głęboki oddech, podeszła tyłem do rozpadliny, poczuła pustkę za sobą i uśmiechnęła się niepewnie do Kellie.

Kellie pokazała jej uniesiony kciuk.

Wiedziała, jak to robią profesjonaliści, zapierając się stopami o ścianę i schodząc w dół. Nie potrafiła jednak aż tak dobrze utrzymać równowagi, więc po prostu przykucnęła nad brzegiem i zawisła nad przepaścią.

— Dobra, chłopaki — rzekła. — Opuszczajcie.

Zrobili, co im kazała, a ona starała się patrzeć na ścianę koloru ziemi, chropowatą i pełną drobnych kamyczków. Kellie obserwowała ją i przekazywała obu stronom instrukcje i słowa zachęty.

— Hej, Hutch, świetnie ci idzie.

— Uwaga, teraz będzie pokonywać przewieszkę. Bryłki śniegu i kamyczki obluzowywały się i spadały do rozpadliny.

Nie było czego się złapać. Poniewczasie zorientowała się, że powinna była obwiązać liną uda zamiast przywiązywać ją do pasa. Lina przesuwała się do góry, podciągając jej pas pod kamizelkę. Pole Flickingera nie zapewniało wystarczającego oporu.

— Wszystko w porządku, Hutch?

— W porządku. Opuszczajcie dalej.

Trzymała się mocno liny, tak mocno, że mięśnie zaczęły ją boleć. Powtarzała sobie, że powinna się trochę rozluźnić, i usiłowała dostrzec lądownik, zarazem starając się nie patrzeć w przepaść. Osypało się na nią trochę ziemi i śniegu.

Kellie i Nightingale spoglądali przez krawędź i pomyślała, że powinni bardziej uważać. Ostatnią rzeczą, jakiej by sobie życzyła, było, żeby jedno z nich wylądowało jej na kolanach, ale kiedy im to powiedziała, oboje wyglądali na zaskoczonych.

— Jeszcze trochę — powiedziała Kellie do dwójki trzymającej linę.

Lądownik był bezpośrednio pod nią. Sięgnęła lewą stopą i trafiła w pustkę, więc rozluźniła trochę pas, spróbowała ponownie i tym razem dotknęła metalu. Odetchnęła, gdy nie poruszył się pod ciężarem jej ciała.

— OK — oznajmiła. — Jestem na pokładzie.

Choć była przypięta liną, bezpieczniej czuła się klęcząc, a nie stojąc na kadłubie statku. Kadłub wyglądał trochę kanciasto, ale był opływowy i aerodynamiczny. Gdziekolwiek go dotknęła, miała wrażenie, że się zakrzywia. Przycupnęła nad sterburtą i zajrzała przez okna do kabiny. Drzwi między ładownią a kabiną były otwarte. Bagaż wypadł z bębnów i leżał oparty o dolną gródź.

Najważniejsze najpierw. Sięgnęła do modułu komunikacyjnego, otworzyła go i wyjęła tyle części, ile tylko zdołała. Wzięła też łączniki i upchała je w kamizelce.

Kadłub zwężał się w stronę ogona. Przesunęła się ostrożnie w tym kierunku, tam, gdzie znajdowały się komory kondensatorów.

Były rozmieszczone po obu stronach statku, po jednej z każdej burty, mniej więcej w połowie długości. Z perspektywy Hutch jedna była skierowana w górę, druga w dół. Podeszła do tej, która była łatwiej dostępna.

— Glory — odezwała się — słyszysz mnie?

— Słyszę cię, Priscillo.

— Mów mi Hutch. Jakbyś mogła otworzyć komorę na sterburcie.

Klapa odskoczyła. Kondensator nie przypominał tych, które znajdowały się w jej lądowniku. Był szeroki, srebrzystobrązowy i płaski. U niej było to ciemnoniebieskie pudło. Zastanowiła się, czy uda się wcisnąć do „Tess”, i doszła do wniosku, że nie, ale to nie problem, bo można je ułożyć na tylnym siedzeniu i podpiąć kablami.

— Glory — powiedziała — odepnij kondensator.

Usłyszała ciche kliknięcie. Moduł wysunął się.

— OK, Kellie. Dawajcie tu drugą linę.

Kellie udało się zrzucić linę po kilku próbach. Hutch przywiązała ją starannie do kondensatora, zawiązała węzeł i spojrzała w górę. Kellie pomachała jej.

Hutch wrzuciła różne części zapasowe z modułu łączności do torby i także przywiązała ją do liny.

— W porządku. Możecie ciągnąć.

Pociągnęli. Hutch pomagała im, aż wyciągnięty z komory kondensator zawisł z dala od statku. Kellie wychyliła się, starając się trzymać go z dala od ściany, by nie uszkodzić. Kołysał się, wędrując do góry, aż zniknął za krawędzią. Chwilę później lina spadła z powrotem w jej kierunku. Hutch złapała ją.

Zaczęła właśnie przemieszczać się w kucki do tyłu, kiedy statek opadł o kilka centymetrów. Nie było to wiele, ale serce jej zamarło. Wszyscy zaczęli dopytywać się, co się stało i czy nic jej nie jest.

— W porządku — odparła, starając się, by głos jej nie drżał. — Schodzę na dół.

Zsunęła się po kadłubie i zawisła na linie.

— Opuście mnie trochę. Powoli.

— Powiedz nam ile — rzekła Kellie.

— Jeszcze trochę.

Opuszczała się po kadłubie, aż dostrzegła klapę. Tę dolną.

— Glory, czy drugi kondensator tkwi nadal bezpiecznie w komorze?

— Tak, jest tam, Hutch.

— Otwórz komorę.

Cisza.

— Nie mogę, Hutch. Nie reaguje.

— Dobrze. Spróbuję ręcznie.

Otworzyła klapkę, znalazła dźwignię i pociągnęła ją. Ale klapa nie drgnęła.

— Nie działa. Kellie?

— Tak?

— W wieży jest metalowy drążek. Niech ktoś go przyniesie.

Kellie rozmawiała z nią, opowiadając, że kondensator wygląda na sprawny i wszystko jest pod kontrolą, a ktoś poszedł poszukać narzędzia. Po chwili włączył się MacAllister.

— Mamy go.

Minutę później opuścili jej drążek na linie. Złapała go i wróciła do pracy.

Komora kondensatora wisiała nad jej głową. Hutch podniosła wzrok i spróbowała włożyć drążek pod krawędź metalu.

— Od góry — podpowiedziała Glory — Problem jest gdzieś w górnej części.

Trudno było pracować bez podparcia i naciskać mocno na drążek, kiedy nie miała nawet na czym oprzeć stopy.

— Radzisz sobie jakoś? — spytał Chiang.

Drążek był ciężki. Szybko zaczęły ją boleć ręce, a raz o mało go nie upuściła. Klapa komory zacięła się na amen.

— W porządku — odparła.

Walczyła dalej, aż Chiang powiedział, że to za długo trwa: powinni wyciągnąć Hutch i pozwolić jemu spróbować.

— Chiang uważa — zameldowała Kellie — że przydałby się na dole ktoś silniejszy.

— Pewnie ma rację. — Hutch wsunęła drążek do kamizelki i przez minutę pozwoliła rękom odpocząć. Choć miała chłopięcą budowę ciała, jak większość kobiet miała trochę masy w górnej jego części i musiała walczyć, żeby się nie wywrócić. — Spróbuję jeszcze raz — zapowiedziała. — Jeśli mnie się nie uda, chętnie przekażę sprawę Chiangowi.

Kamizelka wpijała się jej w ciało pod pachami prawie do krwi. Zmieniła pozycję, wyjęła drążek i spróbowała jeszcze raz. Pracowała z coraz większą zawziętością i w końcu udało jej się wsunąć drążek do komory. Pociągnęła w dół, wepchnęła go głębiej i pociągnęła jeszcze raz. Coś w środku ustąpiło i klapa stanęła otworem. Kondensator wypadł i zawisł.

— Mam go — rzekła. Włożyła pręt za pas, sięgnęła do komory, pomacała i uznała, że ma tam wystarczająco miejsca. Obwiązała kondensator wokół przedniej i tylnej części i zabezpieczyła go.

— Dobrze — rzekła. — Pociągnijcie trochę. Tylko delikatnie.