Выбрать главу

— Najlepiej byłoby nie zbliżać się do niczego miejscowego.

— To wkrótce wszyscy będą bardzo głodni.

Embry nie lubiła tracić czasu na rozmowy, które ją irytowały.

— Lepiej być głodnym niż martwym. — Nastąpiła cisza, po czym kobieta dodała: — Jeśli już naprawdę musicie, to niech ktoś najpierw zje mały kawałek. Ale naprawdę mały. Bardzo mały. Potem poczekajcie trochę. Co najmniej pół godziny. Jeśli królik doświadczalny nie zacznie wymiotować ani nie dostanie biegunki…

— …ani nie padnie na ziemię — wtrącił MacAllister.

— …ani nie padnie na ziemię, możecie próbować dalej. — Embry wzięła głęboki oddech. — Hutch — odezwała się — jest mi naprawdę przykro z powodu tego, co cię spotkało.

— Daj spokój. Przecież to nie ty wywołałaś to trzęsienie ziemi.

— A jednak… Cóż, życzę wam dużo szczęścia. Jeśli mogę wam jakoś pomóc, to chętnie.

— Wiem.

Pierwszego dnia przeszli jedenaście kilometrów. Nie tak źle, biorąc pod uwagę, że rozpoczęli marsz późno, musieli obejść rozpadlinę i wędrowali po śniegu. Oczywiście nie mieli niczego, co mogłoby posłużyć za posłanie. Nightingale ułożył się przy ognisku najwygodniej jak mógł i zastanawiał się, czy kiedykolwiek będzie się czuł naprawdę komfortowo.

Zdecydowali, że przestaną dzielić dziewiętnastogodzinną dobę zgodnie ze standardowym pojęciem czasu, bo nikt nie wiedział, co dokładnie oznacza dziewiąta. Ustalili, że zamiast godzin będą się posługiwali określeniami: świt, zmierzch, północ, południe. Noc trwała jakieś dziewięć godzin, które dzielili na cztery wachty. Północ była wtedy, gdy wschodził Morgan.

Nightingale odpiął konwerter tlenu i położył go obok siebie, żeby nie gniótł go w ramiona, a dalej pracował. Zasnął na chwilę, obudził się, zauważył, że ogień przygasł, usłyszał, że ktoś dorzucił nową gałąź, znów zasnął, aż wreszcie obudził się i patrzył w gwiazdy.

Morgan przesunął się na zachód. Wyglądał, jakby otaczała go ramka z gwiazd. Kilka innych gwiazd ułożyło się pod kątem prostym, tworząc coś w rodzaju podstawy albo pnia. Ludy prymitywne uznałyby, że to gwiazdozbiór. Może kwiat. Albo drzewo. Albo puchar.

Morgan. Tak powszechnie określano planetę-zabójcę.

Lśniła w gałęziach, najjaśniejsza gwiazda na niebie.

Z zachodu nadciągały chmury. Kiedy Chiang ukląkł przy nim i powiedział, że teraz jego kolej, jedynym widocznym źródłem światła było ognisko.

Sprawdził laser i włożył noktowizor. Zatrzymali się na szczycie wzgórza, z którego roztaczał się widok na kilka kilometrów w obu kierunkach. Następnego dnia mieli pokonać płytką nieckę i zacząć długą wspinaczkę w gęstym lesie.

Kilka płatków śniegu spadło mu na ramię.

Nightingale spojrzał na śpiących. MacAllister zrobił sobie poduszkę z kupki śniegu. Kellie chyba się coś śniło, a sądząc z wyrazu jej twarzy — musiało być całkiem przyjemne. Przypuszczał, że Hutch nie śpi, ale leżała nieruchomo, z twarzą w cieniu. Chiang próbował się jakoś ułożyć.

W normalnych warunkach Nightingale byłby wściekły, że musi pełnić wachtę. Uwielbiał mieć myśli czymś zajęte. Czas nie spędzony na czytaniu książki czy rozwiązywaniu jakichś problemów był czasem straconym. Nie interesowało go włóczenie się po lesie i dwie godziny gapienia się w ciemność. Tej nocy jednak, stojąc na szczycie wzgórza i patrząc na wirujące płatki śniegu, Nightingale odczuwał przyjemność z tego, że żyje i czuje.

Marcel sprowadził „Wendy” z powrotem w okolice Deepsix. Czuł się lepiej, przebywając bliżej załogi naziemnej. Kończyli właśnie pierwsze okrążenie, kiedy Beekman wszedł na mostek.

— Marcelu, skończyliśmy analizę materiału pobranego z artefaktu.

— No i?

— To są ulepszone nanorurki węglowe.

— Co to jest?

— Dokładnie taki materiał, z jakiego chciałbyś zbudować windę orbitalną. Są bardzo lekkie i nieprawdopodobnie wytrzymałe. — Beekman opadł na krzesło i sięgnął po kawę. — Zabieramy ze sobą zupełnie nową technologię. To pewnie będzie rewolucja w budownictwie. — Spojrzał ze zdumieniem na kapitana. — O co chodzi?

— Nie mamy pomysłu, jak zabrać stamtąd tych ludzi.

— Czemu?

— Zbyt wiele rzeczy może pójść nie tak, jak powinno. „Tess” może okazać się niezdatna do lotu. Może im się nie udać dotrzeć tam na czas. Kondensatory mogą odmówić współpracy z napędem „Tess”. Kolejne trzęsienie ziemi może pogrzebać wszystko tak, że nie da się niczego odzyskać.

— Nie mam pojęcia, co moglibyśmy zrobić, żeby to zmienić.

— Chciałbym mieć jakiś plan B.

Beekman uśmiechnął się cierpliwie.

— Pewnie, że chciałbyś. Wszyscy byśmy chcieli. A co proponujesz?

— Ten statek lecący na Quraquę. „Boardman”. Jest wielki i pełen sprzętu budowlanego. Większość z tego sprzętu ma być używana do montażu baz naziemnych. Oglądałem listy przewozowe. Setki kilometrów lin. — Marcel położył nacisk na ostatnie słowo i Beekman od razu zrozumiał, do czego zmierza.

— Mów dalej — rzekł z kamienną twarzą.

— Dobrze. Gdybyśmy wzięli trochę lin z „Boardmana”, związali je razem w jedną linę o długości czterystu kilometrów i przywiązali jeden koniec do wahadłowca…

— …i rozbili wahadłowiec — dokończył Beekman.

— Właśnie. Niech leci najdalej jak się da, czyli parę kilometrów od powierzchni, zanim stracimy nad nim kontrolę. Rozbija się. Ale lina jest na dole. Na powierzchni.

— I za jej pomocą ich wyciągamy.

Marcel pomyślał, że to wydaje się za proste.

— To nie zadziała?

— Nie.

— Dlaczego nie, Guntherze?

— Ile waży lina?

— Nie wiem.

— Dobrze. Powiedzmy, że jakieś trzy kilogramy na metr bieżący. To wcale nie tak dużo.

— Dobrze.

— To znaczy, że jeden kilometr liny waży trzy tony. Marcel westchnął.

— Tylko jeden kilometr. A to coś ma sięgać na powierzchnię z orbity? Trzysta kilometrów?

Policzył szybko w pamięci. Lina ważyłaby około dziewięciuset ton.

— Rozumiesz, na czym polega problem, Marcelu.

— A gdyby ją zrobić z lżejszego materiału? Może z włókien konopnych? Mają konopie na pokładzie.

Beekman chrząknął.

— Taka lina miałaby bardzo niską wytrzymałość na rozciąganie. A jak myślisz, ile ważyłby jeden metr?

Siedzieli, pili kawę i patrzyli na siebie. Wywołali Nightingale’a, gdy miał wachtę, i spytali, czy wszystko w porządku, o której godzinie zamierzają wyruszyć rano i czy wszyscy sobie jakoś radzą.

Ostatnie pytanie miało sprowokować Nightingale’a do poinformowania ich o jego własnym stanie, ale ograniczył się tylko do stwierdzenia, że wszystko w porządku.

Marcel zauważył, że przestaje odczuwać związek z tymi, którzy zostali na powierzchni planety. Jakby ich już utracił.

XIV

Marsz przez ten las, wypełniony istotami z innego biosystemu, to niezwykłe przeżycie emocjonalne. Wszystkie już wymarły albo wymrą za parę godzin. Sześć miliardów lat ewolucji zostanie wymazane jednym pociągnięciem i nic nie zostanie. Nawet pióro z ogona.

I krzyżyk na drogę!

Gregory MacAllister, Dziennik Deepsix
Czas do rozpadu (prognoza): 226 godzin