— Na zachodnim wybrzeżu.
— Góra Błękitna. Na szczycie jest wielka budowla. Sześciokątna. Szeroka na jakieś dwieście metrów. Olbrzymia.
— Jak wysoka?
— Ma jakieś sześć, siedem pięter. Wygląda, jakby była ułamana na górze.
— A reszta?
— W oceanie. Całe dno morskie jest pokryte gruzem. Ruina o powierzchni setek kilometrów kwadratowych. — Wyświetlił zdjęcia.
Marcel spojrzał na zarys budowli na szczycie góry, a potem na potężne rumowisko na dnie morza. Niektóre kawałki wystawały nad powierzchnię wody.
— To się stało dość dawno temu — rzekł Beekman. — Fragmenty, które wystają nad powierzchnię wody, przypominają skaliste wyspy. — Miano je zbadać podczas pierwotnej, pośpiesznej ekspedycji „Wendy”. — Nie mamy ani ludzi, ani sprzętu do przeprowadzania takich analiz, ale podejrzewam, że gdybyśmy poskładali kawałki z dna, otrzymalibyśmy kawałek windy orbitalnej o długości stu kilometrów.
— Ciekawe, gdzie jest sama stacja? — zastanawiał się Marcel.
Beekman wzruszył ramionami.
— Żebym to ja wiedział. Nie wiemy nawet, kiedy się zawaliła. Ale jak się dowiemy, to Akademia powinna przysłać tu jeszcze jedną misję, żeby to zbadać.
Marcel przyjrzał się obrazom.
— Czegoś tu nie rozumiem — rzekł. — Ci ludzie umieli zbudować windę orbitalną, ale nie zostawili niczego rozmiarów wieżowca. Ani żadnego technicznego artefaktu. Wszystko zostało pogrzebane pod lodem?
— Nie mamy pojęcia — odparł Beekman. — I nie mamy ani czasu, ani sprzętu, żeby się tego dowiedzieć. Powinniśmy zebrać tyle dowodów, ile zdołamy. I dopuszczać różne możliwości.
— Chcesz mi powiedzieć, że na te pytania pewnie nigdy nie dostaniemy odpowiedzi.
Beekman właśnie to chciał powiedzieć.
— Masz zupełną rację.
Marcel westchnął.
— Coś powinno być. Jakieś budowle. Przecież nie można mieć cywilizacji, która zamieszkuje oświetlone świecami miasta i równocześnie korzysta z windy orbitalnej. — Rzucił pióro na konsolę. — Sprawdzili to, prawda? Wieża nie miała instalacji elektrycznej? Ani jakiegoś zasilania? Miał na myśli Hutch i jej grupę.
— Miała polecenie, żeby szukać śladów techniki — rzekł Beekman — ale pewnie założyli, że i tak ich nie znajdą. Wszyscy tak zakładaliśmy.
— Może o to chodzi. Że nie szukali wystarczająco starannie.
— Nie przypuszczam. W końcu to była kultura korzystająca z dmuchawek.
— A nie przyszło ci do głowy, że ta wieża była jakimś muzeum? I że te artefakty były artefaktami innej cywilizacji?
— To byłby zupełnie nieprawdopodobny zbieg okoliczności.
— Guntherze, kiedy dostaniemy jakieś dane na temat datowania tej windy orbitalnej?
— To nie powinno długo potrwać. Zeskanowaliśmy próbki i wysłaliśmy wyniki. Poprosiliśmy o zbadanie tego jak najszybciej, więc za parę dni powinna przyjść odpowiedź. — Założył ręce na piersi. — To naprawdę smutne. Wiem, że ludzie Akademii daliby wszystko, żeby móc obejrzeć podstawę windy orbitalnej.
Marcel milczał.
— Może jeśli lądownik zadziała, poproszę Hutch, żeby rzuciła okiem. Zanim wrócą na orbitę.
— Nie ma mowy — odparł Marcel. — Jeśli lądownik zadziała, zabieramy ich do domu. Bez żadnych przystanków po drodze.
Kapitanowi Nicholsonowi udało się zrzucić całą odpowiedzialność za wypadek na Wetherala, który, jak poinformował Nicholson, zagarnął pojazd bez zezwolenia. Prawdopodobnie, zasugerował, pasażerowie zaproponowali mu za to jakąś znaczną kwotę pieniędzy. Dodał, że być może nie zdawali sobie sprawy z tego, iż to nielegalne. Ponieważ jednym z pasażerów był znany dziennikarz i eseista Gregory MacAllister, kapitan doradził korporacji, żeby znalazła jakiś sposób na zatuszowanie tego incydentu. Jeśli MacAllister przeżyje, argumentował Nicholson, będzie dla TransGalactic niebezpiecznym przeciwnikiem, gdyby założyć, że jest w jakiś sposób odpowiedzialny, i gdyby TransGalactic podjął przeciwko niemu kroki prawne. Jeśli nie, ściganie go po śmierci nie będzie miało sensu. Niewątpliwie można by coś uzyskać z jego majątku, ale korporacja mogłaby sobie w ten sposób bardzo popsuć wizerunek. Najlepiej uznać, że był to nieszczęśliwy wypadek.
Jadł apatycznie śniadanie, próbując podtrzymać konwersację z rozgadanymi pasażerami przy stole, odbierając nowe wieści od Clairveau. Grupa została zaatakowana przez olbrzymie owady i odkryła jakąś świątynię w lesie. Najważniejsze, że marsz w stronę „Tess” przebiegał zgodne z planem. W tej chwili tylko to się liczyło.
To doświadczenie nauczyło go jednego: już nigdy nie da się nikomu namówić na pogwałcenie procedury. Nigdy. Z żadnego powodu. Czasem ktoś z gości wyrywał go z zadumy pytaniami o kiosk z pamiątkami na Pokładzie Gwiaździstym albo zaplanowane na sobotę imprezy związane ze zderzeniem. Przesuwał jajka po talerzu i odpowiadał najlepiej, jak potrafił.
Jedna niewłaściwa decyzja, pozwalająca MacAllisterowi dostać to, co chciał, może teraz przekreślić dorobek całego życia. A to wcale nie był nawet jego pomysł. Wywarto na niego nacisk. Postawiono go w sytuacji bez wyjścia, a zrobił to bezczelny pasażer mający wpływy i kierownictwo, które nie poparłoby go, gdyby MacAllister się obraził.
Co za nonsens.
Bransoleta zaczęła wibrować sygnałem połączenia. Podniósł ją do ucha niedbałym gestem.
— Kapitanie — rzekł oficer dyżurny — wiadomość od zarządu. Poufne.
Była to pierwsza wiadomość od zarządu od czasu katastrofy.
— Za minutę przyjdę — rzekł. Boże, spraw, żebym z tego wyszedł. Przycisnął serwetkę do ust i wstał, przepraszając i oznajmiając, że musi podjąć ważną decyzję. Uśmiechnął się czarująco do dam, uścisnął dłonie ich towarzyszom, po czym wyszedł, słysząc, jak mówią o nim „co za miły człowiek”.
Poszedł prosto na mostek, gdzie oficer dyżurny, który zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji, przywitał go skinięciem głowy. Nicholson odwzajemnił ten gest, zasiadł w fotelu i polecił SI wyświetlić wiadomość.
OD: DYREKTOR DS. OPERACYJNYCH
DO: KAPITAN, „WIECZORNA GWIAZDA”
DATA I GODZINA: 28.1116: 25
POUFNE/USUNĄĆ PO PRZECZYTANIU
ERIKU!
ZDAJESZ SOBIE SPRAWĘ Z TEGO, ŻE MOŻEMY ZOSTAĆ POCIĄGNIĘCI DO ODPOWIEDZIALNOŚCI. ZRÓB WSZYSTKO, CO MOŻESZ, ŻEBY URATOWAĆ MACALLISTERA. INFORMUJ NAS NA BIEŻĄCO.
BYĆ MOŻE CHCIAŁBYŚ SKONTAKTOWAĆ SIĘ Z PRESCOTTEM.
Skontaktować się z Prescottem.
Prescott był firmą adwokacką specjalizującą się w nie ściganych z urzędu sprawach związanych z podróżami kosmicznymi. Dali mu do zrozumienia, że może zostać pociągnięty do odpowiedzialności. To oznaczało, w najlepszym razie, koniec jego kariery. Jeśli wytoczą mu proces, Bóg wie, co z nim będzie.
Siedział, z rozpaczą wpatrując się w wiadomość. I zazdrościł MacAllisterowi.
XVII
Patrzenie na śmierć Hartcourta dało mi teologiczną nauczkę: życie jest krótkie; nigdy nie rezygnuj ze zrobienia czegoś, co naprawdę chcesz zrobić, tylko dlatego, że boisz się zostać złapanym.
Wieści o znalezionej podstawie windy orbitalnej nie pocieszyły nikogo na powierzchni. Byli za bardzo zaabsorbowani martwieniem się o własną skórę.