Выбрать главу

— I napalone laski z Ziemi — zaśmiał się Chiang.

Ubranie Hutch było w strzępach, więc Nightingale wyjął kombinezon przeznaczony dla załogi „Gwiazdy”, który zabrali z lądownika.

— Chyba będzie trochę duży, ale mniejszego nie mamy.

Drżała. I czuła wstyd. Boże mój, co ona mogła robić, kiedy ją znaleźli?

— Nie mogę uwierzyć, że coś takiego mi się przytrafiło.

— Pamiętasz swoją pierwszą zasadę? — spytał Nightingale.

— Tak. Nikt nie oddala się sam. Nie mogła chodzić.

— Nieźle cię poparzył — rzekła Kellie. — Zatrzymamy się tu na noc i zobaczymy, co będzie jutro.

Nie sprzeciwiała się, kiedy ją przenosili. Ułożyli ją i rozpalili ogień. Zamknęła oczy i przypomniała sobie, co jej się przytrafiło, kiedy miała trzynaście lat: wtedy po raz pierwszy pozwoliła jednemu chłopakowi włożyć jej rękę pod bluzkę. Byli w szopie na narzędzia na tyłach domu i jej matka ich tam znalazła. Chłopiec usiłował zbagatelizować cały incydent, mówiąc, że nic się nie stało, ale Hutch czuła się poniżona: poszła do swojego pokoju, myśląc, że świat się zaraz skończy, choć matka obiecała, że nic nie powie ojcu. W zamian za obietnicę, że nic takiego się nie powtórzy. Nie powtórzyło się. Przynajmniej nie tamtego lata.

Teraz czuła się podobnie poniżona. Leżąc z zamkniętymi oczami, nie słysząc żadnych rozmów, bo wszyscy się wyłączyli, żeby jej nie przeszkadzać, słuchała trzasku ognia i czasem odgłosu kroków i marzyła o tym, żeby zniknąć. Jej reputacja legła w gruzach. I to na oczach MacAllistera i wszystkich pozostałych. MacAllister na pewno to wszystko opisze, a Hutch i jej kwiatuszek zostaną gwiazdą Universal News.

Czy w całej historii gatunku był ktoś, kto próbował robić to z rośliną?

Gdy się obudziła, było ciemno. Ogień przygasł. Dostrzegła Kellie siedzącą na kłodzie obok niej. Delikatne migotanie wydobywało z ciemności jej rysy.

Gigantyczny kwiat powrócił w snach, czasem przerażających, czasem zachwycających. Przez chwilę leżała cicho, myśląc o nim, z nadzieją, że to wszystko jej się przyśniło. Niestety, to była rzeczywistość.

Zdecydowała, że kiedy wróci do domu, pozwie Akademię.

— Nie śpisz? — spytała Kellie.

— Niestety.

Kellie uśmiechnęła się i odpowiedziała cicho:

— Nie przejmuj się tym. — Po czym dodała po chwili:

— Naprawdę było to aż tak dobre?

— Co masz na myśli?

— Wyglądałaś, jakbyś świetnie się bawiła.

— Tak, chyba tak. — Hutch usiadła. — Która godzina?

Morgan świecił wysoko nad nimi, coraz większy. Połowa gigantycznej planety była w cieniu.

— Zmieniasz temat.

— Co ja ci mam powiedzieć, Kellie? Straciłam kontrolę nad wszystkim.

Kellie pogrzebała w ognisku. Iskry wzbiły się w ciemność.

— Wielka rosiczka. Co za dziwna planeta.

— Tak, dziwna.

— To mogło się zdarzyć każdemu z nas. Wszyscy rozumieją. — Spojrzała na prawe ramię Hutch. — Rano nic ci nie będzie. — Najwyraźniej podczas swojej przygody Hutch zdołała pozbyć się całego ubrania. Miała oparzenia na obu nogach, prawym ramieniu, na biodrach, w pasie, na piersiach, szyi i twarzy. — Strasznie wyglądałaś, jak cię tu przenieśliśmy — dodała z uśmiechem.

Hutch zapragnęła zmienić temat.

— Straciliśmy dziś sporo czasu.

— Niekoniecznie. Sporo przeszliśmy. A Randy też miał dość.

Hutch zapatrzyła się w ciemność. Widziała sylwetki gigantycznych kwiatów na tle nieba.

— Randy uważa, że one mają oczy — rzekła Kellie.

Hutch zadrżała. Przypisywała to doświadczenie pierwotnej, zaprogramowanej sile natury. Ale oczy! Przez to całe doświadczenie stawało się czymś osobistym.

— Może nie dokładnie są to oczy — mówiła dalej Kellie — ale dość skomplikowane receptory świetlne. Mówi, że jego zdaniem rośliny na tej planecie przewyższają wszystko, co dotąd spotkaliśmy.

Hutch czuła się nieswojo, będąc tak blisko nich. Miała wrażenie, że dokonano na niej gwałtu.

— Uważa, że mają coś w rodzaju układu nerwowego. Przyglądał się kilku mniejszym. Reagują, jak się próbuje je wyrwać albo uciąć.

— Reagują?

— Poruszają się.

— Jasne — odparła.

„Edward J. Zwick” przybył do układu Maleivy bez większego rozgłosu. Canyon spojrzał na Morgana przez teleskop, potem przyjrzał się Deepsix i poczuł smutek z powodu ludzi uwięzionych na jej powierzchni.

„Zwick” otrzymał nazwę na cześć dziennikarza, który zginął pod koniec stulecia, zbierając materiały o licznych wojnach granicznych w Ameryce Południowej. Jego kapitanem był trzydziestoośmioletni były żołnierz sił pokojowych Miles Chastain. Miles był wysoki, smukły, spokojny. W jego zachowaniu było coś, co sprawiało, że Canyon czuł się nieswojo. Ten facet zawsze wydawał się taki poważny.

Był to rodzaj człowieka, którego — zdaniem Canyona — dobrze było mieć u boku, gdyby wybuchła wojna, ale niekoniecznie taki, którego chętnie zapraszało się na obiad. Nigdy nie zdołał zbliżyć się do kapitana w czasie długiej podróży z Ziemi.

Emma skarżyła się, że lepszym towarzyszem jest nawet Wilfrid, pokładowa SI. Na pewno był bardziej uprzejmy. Jej podejście miało dać Canyonowi do zrozumienia, że jego podejrzenie, jakoby nocą na korytarzach „Zwicka” miały miejsce jakieś miłosne przygody, było całkowitym absurdem.

Kapitan spędzał mnóstwo czasu w kokpicie i prywatnej kwaterze. Nigdy nie zaczynał rozmowy, chyba że w sprawie służbowej. A kiedy przybyli na orbitę Deepsix, właściwie nie miał do roboty niczego poza czekaniem na kolizję.

Komunikator Canyona zawibrował. To była Emma.

— Auguście — rzekła — właśnie podsłuchałam dziwną rozmowę między Kelly Collier a Clairveau.

— Tak? O czym?

— Clairveau zastanawiał się, czemu tak późno wyruszyli. Kellie Collier odpowiedziała mu, że Hutchins odpoczywa, bo została zaatakowana przez roślinę.

— Roślinę?!

— Tak powiedziała.

XVIII

Umieść w jednym pomieszczeniu mężczyzn i kobiety, a IQ spadnie im o trzydzieści sześć punktów. Psychologowie zaobserwowali to zjawisko, prowadzono nad nim badania, wyniki nie pozostawiają żadnych wątpliwości. Namiętność czyni z nas głupców.

Gregory MacAllister, „Miłość i czekolada” (Przedmiot sposobności)
Czas do rozpadu (prognoza): 140 godzin

Na ekranie Nicholsona pojawiło się dostojne oblicze Lori. SI miała na sobie formalny kostium i biały szal. Miało to dać mu do zrozumienia, że chce z nim poważnie porozmawiać. Oczywiście wiedział o czym.

— Sądzę, że odmówienie im pomocy to błąd — oznajmiła.

— Moim najważniejszym obowiązkiem jest dbanie o bezpieczeństwo pasażerów, Lori.

— Przepisy dla takich sytuacji są niejasne. W każdym razie jeden z twoich pasażerów znalazł się w trudnej sytuacji. Poza tym otrzymałeś od korporacji instrukcję, żeby zapewnić wszelką pomoc w akcji ratunkowej.

— Ta instrukcja nie będzie warta funta kłaków, jeśli ktoś z tych pieprzonych ochotników zginie.

— Zgadzam się, kapitanie. Ale muszę przypomnieć, że jeśli nasza obecna sytuacja się nie zmieni, a pan MacAllister zginie, znajdziesz się w bardzo trudnej sytuacji z powodu odmowy udzielenia pomocy.