Выбрать главу

— Wiem.

— Jedyne działanie, które pozwoli ci wyjść z tego z twarzą, to udzielenie im pomocy, w nadziei, że nikomu się nic nie stanie. Jeśli coś takiego się przydarzy…

Nicholson przeczesał włosy palcami. Nie mógł zdecydować, która droga będzie bezpieczniejsza.

— To nie jest moja decyzja, kapitanie — powiedziała. — Ale moim obowiązkiem jest służyć radą. Czy mam skontaktować się z kapitanem Clairveau?

Marcel polecił Beekmanowi kontynuować prace nad alternatywnym planem akcji ratunkowej. Miał zamiar ponownie zwrócić się do Nicholsona z prośbą o pomoc. Chciał jednak dać mu trochę czasu na przemyślenie decyzji. Na to, żeby się trochę pomartwił.

Dodatkowy ekran zaczął migać.

KAPITAN NICHOLSON NA LINII.

Szybciej, niż przypuszczał.

— Potrzebny nam także ktoś, kto potrafi zmontować pompę zdalną.

— Pompę zdalną?

— Posłuchaj, Eriku. Wiem, jak to wszystko wygląda. Ale nie mam czasu teraz omawiać tego wszystkiego. Zaczęliśmy późno i musimy nadgonić. Po prostu mi zaufaj.

— Dobrze, Marcelu. Ogłoszę to dziś przy kolacji.

— Nie. Nie przy kolacji. To będzie za późno. Zbierz wszystkich ochotników już teraz. Ja też będę chciał z nimi rozmawiać. Ci, którzy chcą pomóc, którzy mogą się przydać, niech się stawią natychmiast.

— Mój Boże, Marcelu, strasznie naciskasz. Mam to ogłosić w tej chwili?

— Tak, w tej chwili.

— A powiesz mi, co chcecie zrobić?

— Budujemy windę orbitalną, Eriku.

— Bill.

— Tak, Marcelu?

— Jutro rano wszystkie statki mają się stawić przy artefakcie. Dogadaj się z pozostałymi SI.

Nicholson uruchomił publiczny system komunikacyjny „Gwiazdy” i poinformował załogę i pasażerów o tym, że choć wszyscy zdają sobie sprawę z trudności, jakie napotkała grupa pracująca na powierzchni Maleivy III, pozwoli sobie krótko o nich wspomnieć.

— Nadal próbujemy ich uratować — powiedział. Patrzył odważnie w kamerę, wyobrażając sobie, że jest słynnym wojownikiem, prowadzącym swoje zastępy do bitwy. — Aby dołożyć wszelkich starań, by nam się to udało, musimy skorzystać z waszej pomocy.

— Pozwolę sobie przedstawić kapitana Clairveau z „Wendy Jay”, który wyjaśni, co chcemy osiągnąć. Proszę, żebyście wysłuchali go uważnie, a jeśli dojdziecie do wniosku, że możecie nam pomóc, zgłaszajcie się.

— Kapitan Clairveau.

Marcel przedstawił im ogólny plan i zwrócił się z emocjonalnym apelem do pasażerów i załogi, by się zgłaszali, nawet jeśli nie mają jakichś specjalnych umiejętności.

— Zamierzamy wyszkolić parę osób i mamy tylko parę dni na wykonanie tej pracy. Większość ochotników będzie musiała pracować na zewnątrz. Wszystko będzie zależało od tego, co się stanie na powierzchni planety.

— Chciałbym podkreślić, że praca na zewnątrz wiąże się z pewnym ryzykiem, ale nie jest jakoś szczególnie niebezpieczna. E-skafandry stanowią wystarczającą ochronę. Mimo to chciałem was o tym poinformować z góry. I dziękuję za to, że mnie wysłuchaliście.

W ciągu dziesięciu minut od zakończenia przemowy Nicholson został zasypany zgłoszeniami.

— Jest jeszcze coś, Eriku.

Mój Boże, czego ten człowiek jeszcze może ode mnie chcieć?

— Obaj wiemy, że ta operacja będzie wymagać wyjątkowo precyzyjnej koordynacji wszystkich czterech statków. Nie mamy żadnego marginesu błędu.

— Rozumiem. Czego potrzebujesz?

Marcel odwrócił wzrok od ekranu. Nicholsona uderzyło, że ten mężczyzna postarzał się w jego oczach.

— Chciałbym, żebyś podczas całej operacji wyłączył sterowanie „Gwiazdą”. Będziemy wszystkim sterować stąd.

— Nie mogę tego zrobić, Marcelu. Nawet gdybym chciał, nie mógłbym. To wbrew przepisom.

Marcel zastanowił się chwilę przed udzieleniem odpowiedzi.

— Jeśli tego w ten sposób nie zrobimy, nie może się udać.

Nicholson potrząsnął głową.

— Nie mogę spełnić twojej prośby. To zbyt wiele. Bez względu na to, jaki będzie wynik całej operacji, to ja za to zawisnę.

Marcel przyglądał mu się przez kilka sekund.

— Coś ci powiem. A jeśli my przylecimy do ciebie? I poprowadzimy całą operację z pokładu „Gwiazdy”?

Rzadko się zdarzało, by Embry przez całą godzinę ani razu nie pomyślała o tym, ile zdrowego rozsądku wykazała, odmawiając Hutch uczestnictwa w misji. Płakała po śmierci Toni i żałowała, że nie może zrobić czegoś dla pozostałych. To doświadczenie nauczyło ją jednego: nie należy przyjmować potencjalnie śmiertelnych zadań. Takie operacje wymagały odpowiednich przygotowań i planowania. Smutna prawda była jednak taka, że ktoś w Akademii nie wywiązał się ze swoich obowiązków, po czym próbował wyjść z tego z twarzą, wysyłając tam Hutchins, a teraz biedna Hutch płaciła za to wysoką cenę.

Przez kilka pierwszych dni, zanim wszystko się popsuło, ona i Tom byli po prostu wściekli z powodu opóźnienia. Wysyłała wiadomości do domu, narzekając, że musi spędzić kolejny miesiąc albo i więcej, siedząc pośrodku pustki. Powiedziała nawet paru przyjaciołom, że rozważa pozwanie do sądu Hutchins i Akademii.

Tom był bardziej tolerancyjny. Najwyraźniej był przyzwyczajony do nieudolnego zarządzania w wydaniu Akademii i nie spodziewał się po tej instytucji lepszej organizacji. Nie był zaskoczony tym, że pierwsza ekipa nie zauważyła na Deepsix ruin. Planeta ma sporą powierzchnię, wyjaśnił jej. Jeśli cywilizacja jest na wczesnym etapie rozwoju, a tak najwyraźniej było w tym przypadku, niewiele jest miast, które łatwo znaleźć. Nic dziwnego, tłumaczył jej, że nie mieli pojęcia, z czym mają do czynienia. Byłby pod wrażeniem, gdyby udało im się coś odkryć.

Zamieszanie, jakie panowało na powierzchni, odzwierciedlały lęki na pokładzie „Wildside”. Embry cierpiała z powodu poczucia winy, ilekroć uświadamiała sobie, co oznacza utrata obu lądowników. Oczywiście w żaden sposób nie mogła być za to odpowiedzialna, ale mimo to czuła ciężar odpowiedzialności. Co za absurd.

Ona i Tom od początku siedzieli przy monitorach, słuchając rozmów między ekipą naziemną a dowództwem na „Wendy”. Kiedy Clairveau skontaktował się z nimi, informując, że statek ratunkowy jest w drodze, zapytała, jakim cudem coś takiego mogło się w ogóle zdarzyć. Przeprosił, ale wyjaśnił, że nie są w stanie przewidzieć wszystkich zagrożeń. Czy ktoś mógł przewidzieć coś takiego jak zniszczenie obu lądowników?

Chciała odpowiedzieć, że drugiego lądownika, pojazdu „Wieczornej Gwiazdy”, w ogóle nie powinno tam być. Nie uwzględniono go w planach Akademii. Tak naprawdę tylko jeden lądownik był dostępny, więc ryzyko od początku było znaczne.

Okoliczności. Wszystko sprowadzało się do okoliczności. Po rozmowie z kapitanem „Wendy Jay” Tom tłumaczył jej, że nie zawsze da się wyeliminować element ryzyka. To nie ma znaczenia, powiedział, co ktoś zrobił, czy czego nie zrobił, dwadzieścia lat temu. Znaczenie miało tylko to, co jest teraz. Hutchins otrzymała polecenie, uznała, że zyski mogą być warte ryzyka, i przyjęła to zadanie. Nie można jej za to winić.

Tylko że tam zginęli ludzie i mogli zginąć następni. Embry trudno było zaakceptować fakt, że nikt nie jest za to odpowiedzialny. Jej zdaniem, kiedy coś idzie nie tak, jak powinno, zawsze ktoś ponosi odpowiedzialność.

Coś pozytywnego jednak wynikło z całej tej katastrofy. Ona i Scolari, pozostawieni samym sobie i zapomniani na pokładzie „Wildside”, pocieszali się nawzajem w swoich ramionach, z wyjątkiem chwil, kiedy ktoś potrzebował pomocy medycznej.