— Obawiam się, że nie. Bardzo żałuję. Przylecieliśmy tu oglądać zjawisko astronomiczne. Nie przypuszczaliśmy, że coś godnego uwagi będzie się działo na powierzchni.
— Tak. — MacAllister spojrzał na Hutch, której również przez sekundę przyszło do głowy, że mogą mieć szczęście. Ale Marcel miałby ten statek w swojej bazie danych i wiedziałby o nim. A jednak w duchu tliła mu się nadzieja, że ktoś coś przeoczył.
— To idzie na żywo? — spytał MacAllister. — Jesteśmy gdzieś na antenie?
— Nie — odparł Canyon. — Nagrywamy to, ale na żywo nie idzie. Nie puścimy bez pańskiej zgody. Ludzie jednak wiedzą, co się tu dzieje. I martwią się. Czy pan wie, że w kościołach na całym świecie trwają modlitwy za powodzenie akcji ratunkowej? Wczoraj była nawet wspólna modlitwa na trawniku przed Białym Domem.
— Modlą się za mnie? — MacAllister najwyraźniej doznał szoku. — Przecież większość mnie potępiła jako ateistę.
Canyon wyglądał na zakłopotanego.
— Wszyscy pragną, żeby pan wyszedł z tego cało, panie MacAllister. To znaczy, żeby wszyscy państwo wyszli z tego cało.
— Cóż, Auguście, myślę, że to jeden wielki pic, jeśli wiesz, co mam na myśl.
Canyon uśmiechnął się.
— Pan sobie chyba nie zdaje sprawy z tego, jakie jest zainteresowanie. Czy pan wie, że Parabola zaczęła robić symulację?
— Naprawdę? I jak im wyszło?
Canyon wyraźnie się speszył.
— Chyba czekają, jak się to skończy.
Kellie wydała z siebie dziwny odgłos.
— Auguście — rzekł MacAllister — jeśli chcesz się dowiedzieć, jak sobie radzimy, rozmawiasz z niewłaściwą osobą. Pani Priscilla Hutchins tu dowodzi. Ona wie na temat sytuacji więcej ode mnie.
Obraz Canyona odwrócił się w jej stronę, a Hutch weszła w zasięg skanera, żeby mógł ją zobaczyć. Canyon widział ją, ale zwrócił się do swojej publiczności, przyciszonym, pełnym napięcia tonem.
— To Priscilla Hutchins, która wczoraj wieczorem została zaatakowana przez morderczą roślinę. Opowie nam pani, co się dokładnie stało?
— Złapała mnie od tyłu — odparła.
— Co to była za roślina?
— Duża. — Hutch zerknęła na Kellie. — Wie pan, nie chciałabym, żebyśmy wyszli na niechętnych do współpracy, ale czas nagli.
— Rozumiem. W takim razie rozłączam się, może znajdziemy jakiś bardziej sprzyjający moment. Naprawdę bardzo chciałbym zorganizować wywiad na żywo. W dogodnym dla państwa momencie. O tym, co czujecie. Jak to jest znaleźć się w takiej sytuacji. — Przybrał wyraz twarzy, który miał wyrażać współczucie. Czy myślicie, że uda wam się stamtąd wydostać, zanim, no wiecie… — Pokazał im uzębienie w uśmiechu, dając im do zrozumienia, że ta cała sprawa w ogóle go nie obchodzi, ale sytuacja wymaga od niego, żeby udawał.
— Co za palant — rzekła Kellie na prywatnym kanale. — Nie zgadzajmy się na nic.
— E, zgódźmy się — odparł Nightingale w ten sam sposób. — Możemy na tym skorzystać, jeśli tylko właściwie to rozegramy. Może jednak z nim współpracować?
Taka sama myśl przyszła do głowy Hutch. Może przyjdzie jej wygłaszać odczyty dla kierownictwa, osiem tysięcy za sztukę. Albo wynajmie murzyna, żeby spisał jej wspomnienia. To niezły pomysł. Jej stara przyjaciółka, Janet Allegri, niedawno opublikowała wspomnienia o badaniach obłoków Omega, Boża maszyneria, i zarobiła na tym sporo kasy.
A, do licha. Canyon też jakoś musi zarobić na życie. Dlaczego mieliby to mu utrudniać? Poza tym, dzięki niemu na chwilę się od tego oderwą.
— Dobrze — rzekła. — Da się zrobić. Dziś wieczorem, po kolacji.
XX
Pomysł, jakoby ludzkie zwierzę zostało zaprojektowane przez boską istotę, zaprzecza wszelkiej logice. Przeciętny człowiek jest zaledwie ambitną małpą, jest durny, zadufany w sobie, tchórzliwy, zastraszony przez innych ludzi, w strachu, że inni dowiedzą się, czym naprawdę jest. Można jedynie zakładać, że jego stwórca albo się spieszył, albo na Olimpie zaliczał się do biurokratów. Bardziej pobożni spośród nas powinni modlić się, żeby następnym razem nie spartolił roboty. Żeby oddać mu sprawiedliwość, należy wymienić jedną cnotę: jest uparty.
— Naprawdę możemy to zrobić?
John Drummond skinął głową. Fizycznie znajdował się na „Wendy”, wirtualnie — w centrum dowodzenia na „Gwieździe”.
— Marcelu, to zależy od tego, na jaką wysokość mogą dotrzeć lądownikiem.
— A jak wysoko powinni?
— Co najmniej dziesięć tysięcy metrów. Poniżej będą problemy ze sterowaniem tą konstrukcją.
Beekman kiwnął głową na znak, że się zgadza.
— Im wyżej będą w stanie dolecieć lądownikiem, tym większe mamy szanse.
— Musimy to wiedzieć jak najszybciej — mówił dalej Drummond — żeby zaplanować umieszczenie konstrukcji w atmosferze.
— Nie mamy możliwości określenia…
— Marcelu, to by nam bardzo pomogło.
— Nie obchodzi mnie, jak bardzo by to wam pomogło. Nie mam możliwości, żeby się dowiedzieć. Załóżmy, że mogą dolecieć na dziesięć tysięcy metrów, i zaplanujmy wszystko, jakby tak rzeczywiście było.
Drummond miał minę, jakby go coś zabolało.
— Jesteś pewien? Nie możemy im kazać wykonać próbnego lotu, jak już dojdą do lądownika? Gdybyśmy tylko wiedzieli, z czym mamy do czynienia…
— Nie mogę kazać im wykonać próbnego lotu, bo w ten sposób mogą wyczerpać energię systemu antygrawitacyjnego. A to znaczy, że mogą boleśnie spaść.
— A symulacja komputerowa?
— Dane z lądownika będą bardzo wątpliwie. Załóżmy po prostu, że mogą dolecieć na dziesięć tysięcy metrów i już. Dobrze? — Próbował nie okazywać rozdrażnienia, ale niespecjalnie mu się to udawało.
Drummond westchnął.
— Marcelu, to będzie ćwiczenie spekulacyjne.
— Oczywiście, John. Robimy co możemy. A może odczepić walec od artefaktu i wycelować go we właściwym kierunku? Możemy to zrobić?
— Tak — odparł. — Tylko musimy go obrócić. Nie sądzę, żeby to był problem, choć całą operację trzeba przeprowadzić bardzo delikatnie.
— Mamy cztery statki. Jeden z nich jest naprawdę mocny…
— „Wieczorna Gwiazda”.
— „Wieczorna Gwiazda” — przytaknął Beekman. — Ale nadal mamy tylko cztery statki, które będą próbowały ustawić odpowiednio czterystukilometrowy walec. Nie rozwalając go. To niełatwa sprawa. Jeśli naprężenia będą zbyt duże, walec pęknie i to będzie koniec całej zabawy. Ale możemy to zrobić.
— W takim razie dobrze. — Marcelowi poprawił się humor, po raz pierwszy od trzęsienia ziemi. — Do roboty, John. Chcę, żebyś pomógł w opracowaniu harmonogramu. Mamy kilku projektantów układów, przylatujących z ludźmi z „Gwiazdy”. Możesz ich wykorzystać, jeśli będą ci potrzebni. Niech Bill dogada się z pozostałymi SI. — Spojrzał na Beekmana. — A jak tam poszukiwania spawacza?
— Znaleźliśmy. Nazywa się Janet Hazelhurst. Spędziła parę lat przy budowaniu konstrukcji na orbicie, zanim wyszła za mąż. Mówi, że się na tym zna, ale dawno już tego nie robiła, więc nie nalega na branie w tym udziału, jeśli znajdzie się ktoś lepszy. Twierdzi, że jak trzeba będzie, to zrobi wszystko, co należy.