— A mamy kogoś lepszego?
— Nie, kapitanie, nie mamy.
— Dobrze. Miejmy nadzieję, że okaże się dobrą nauczycielką. Przydziel jej czterdziestu ochotników i niech nauczy ich spawania. Zaczynajcie od razu.
— A kto będzie uczył korzystania z e-skafandrów?
— Miles Chastain ze „Zwicka”. To sensowny facet i na pewno nam pomoże. Zaraz go tu ściągniemy. — Marcel zajrzał do swoich notatek. — Guntherze, potrzebne nam klipsy do spięcia sieci. Mamy ślusarza?
Mieli dwóch. Jeden był emerytem z Hamburga, drugi — chińskim biznesmenem. Marcel sprowadził ich i wyjaśnił, co należy zrobić. Da się?
— Ile mamy czasu?
— Najwyżej trzy dni.
— Tak. To powinno starczyć. Ale potrzebna będzie pomoc.
Marcel przydzielił im w tym celu kilku światowej klasy fizyków.
I będą potrzebowali metalu. Dużo metalu.
To może być problem. Na statkach kosmicznych rzadko trafia się zbędny metal. Włączył się Bill.
— Kapitanie, ludzie z „Wieczornej Gwiazdy” zebrali się w Audytorium Bryanta i czekają na polecenia.
Marcel przytaknął.
— W takim razie trzeba się przywitać z ochotnikami.
Po godzinie na „Wendy” ruszyły grupy, które zaczęły przeszukiwać statek kajuta po kajucie, wymontowując metalowe osłony z łóżek i ścianek oraz wszystko, co tylko było zrobione z metalu. W tym czasie emeryt i biznesmen zaczęli przygotowywać sprzęt. Nie było to łatwe zadanie, ale, na Boga, musiało się udać.
W chwili, gdy rozmontowywano łóżko Beekmana, cztery statki nadświetlne opuściły orbitę.
Komunikator Canyona zawibrował. To Chastain. Włączył obraz. Kapitan siedział w kokpicie.
— Auguście — oznajmił — gdybyś się zastanawiał, co się dzieje, to właśnie lecimy w kierunku artefaktu. Możesz nakręcić niezły materiał.
— Dobrze — odparł. — Zrobiłem na ten temat parę wywiadów. Coś ci powiem, Miles, szkoda, że to nie jest obcy statek. To wielki kawał metalu, ale nic poza tym.
— Wiem. Dostałem także prośbę od kapitana Clairveau z „Wendy” Oni nadal próbują wyciągnąć stamtąd swoich ludzi i proszą o pomoc. Więc oddaję im „Zwicka” do dyspozycji.
— Dobrze — odparł Canyon, zastanawiając się, jak to rozegrać. UNN bieży z pomocą. — Po co jesteśmy im potrzebni? Co oni zamierzają zrobić?
— Nie dostałem jeszcze żadnych szczegółów. — Zerknął na zegar. — Ale za cztery minuty jest narada. Wrzucę ją na ekran. Możesz zawiadomić Emmę.
Canyon skinął głową. Bez względu na to, co się tam stanie, oglądalność poszybuje w górę. Kto mógłby być aż tak zblazowany, żeby nie chcieć tego oglądać?
Janet Hazelhurst przejęła swoich ochotników w Audytorium Bryanta. Kazano im podpisać dokument zwalniający TransGalactic z wszelkiej odpowiedzialności, gdyby przytrafiło im się coś złego. Gdy to załatwiono, kapitan Clairveau z „Wendy Jay” opowiedział im, jakie zagrożenia wiążą się z tą sytuacją.
— Mam nadzieję, że nie będziecie musieli wychodzić na zewnątrz — powiedział. — Chciałem podkreślić, że cała ta akcja to tylko środek ostrożności.
Janet zauważyła, że niektórzy z ochotników wyglądają na rozczarowanych tym stwierdzeniem. Cóż, pomyślała, to niezły początek.
— Jeśli będziecie musieli wyjść na zewnątrz — mówił dalej Clairveau — zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by zminimalizować ryzyko. Ale, szczerze mówiąc, wszystko będzie w waszych rękach. Prawdziwe niebezpieczeństwo jest związane z waszym brakiem doświadczenia w tym, o co was prosimy. Będziecie pracować w nieważkości i używać laserów.
— E-skafander, który będziecie mieli na sobie, jest bardzo wygodny Będzie wam w nim ciepło i jest prawie niezawodny. Ale nie wytrzyma smagnięcia laserem, więc musicie uważać. Pokażemy wam, jak używać laserów, jak spawać i jak się zachowywać w zerowej grawitacji. I jak to robić bezpiecznie. Będziecie mogli poćwiczyć w zerowej grawitacji na pokładzie statku. Przez następne trzy dni będziecie mogli tylko ćwiczyć.
Clairveau był wysoki, przystojny, pewny siebie. Janet była skłonna mu zaufać.
— Jak wiecie — mówił dalej — Morgan się zbliża. To będzie oznaczało, że wszędzie dookoła jest mnóstwo śmieci. Kamienie, pył, lód. Kto wie…
— Mamy czujniki, które cały czas badają przestrzeń. Ale nie ma sposobu, żeby zapewnić stuprocentowe bezpieczeństwo. A więc, gdyby ktoś chciał zrezygnować, rozumiemy go.
Kilka osób zrezygnowało.
— Mam rodzinę na utrzymaniu.
— Przykro mi. Chciałem pomóc, ale nie wiedziałem, że to aż tak niebezpieczne.
— Mam dzieci.
— Mam lęk wysokości.
Większość została.
Janet niedawno owdowiała. Nie przejmowała się tym specjalnie. Jej świętej pamięci mąż był nudziarzem. Nie miał wyobraźni. Całe życie potrafił tylko wyobrażać sobie samego siebie jako Robin Hooda, Jerzego Waszyngtona i Leonidasa pod Termopilami (tylko że w jego wersji zwyciężali Spartanie), a jego pomysł na romantyczny wieczór ograniczał się do kolacji z kumplami w myśliwskiej chatce.
Za każdym razem, gdy zbliżała się data przedłużenia kontraktu małżeńskiego, Janet zastanawiała się, czy to zrobić. Nigdy jednak nie podjęła decyzji o rezygnacji — jej mąż ją kochał. Był wierny, Bóg jej świadkiem, i zawsze pamiętał o urodzinach i rocznicach. Mieli dwójkę wspaniałych dzieci, a mąż był ideałem ojca. Nie mogłaby mu tego zrobić, to by go załamało, nie potrafiłaby się do tego zmusić. Zostawała więc z nim, znudzona, żądna rozrywki, przez te wszystkie długie lata.
Wszyscy uważali ich za idealną parę. Jaka szkoda, że mój George nie jest taki jak twój Will. Will do późnego wieku zachował niezły wygląd, choć jego uśmiech nie był już tak porywający. Kiedy zabił go niewykryty tętniak, pozostała w żałobie przez odpowiednio długi czas, a potem zarezerwowała miejsce na „Wieczornej Gwieździe”, mówiąc przyjaciołom, że robi to, żeby było jej łatwiej zapomnieć o stracie.
Spotkani na pokładzie pasażerowie nie mieli o tym wszystkim pojęcia. Janet odkryła, że uwielbia odzyskaną wolność, i doskonale się bawiła.
A teraz miała okazję, żeby przypomnieć sobie dawne umiejętności i jeszcze dokonać bohaterskich czynów.
Marcel usiadł przy niej i zaplanowali wspólnie całą operację.
Zaczęła od pytania, czy ochotnicy wiedzą, co to jest spaw.
Zademonstrowała to, łącząc dwa kawałki metalu.
— To proste — powiedziała.
Kazała to zrobić jednemu z ochotników.
Cały trik przy tworzeniu właściwego spawu, poinformowała swoich słuchaczy, polega na intymnym kontakcie między dwoma powierzchniami. Odsłonić czysty metal. Wtedy atomy mogą się właściwie połączyć. Intymnie. To było jej ulubione słowo. Kiedy skończymy, atomy obu kawałków będą tak blisko siebie jak w każdym z nich z osobna. Właśnie taki był cel.
Objaśniła im właściwą technikę, zademonstrowała, pozwoliła spróbować, i kazała im powtarzać, aż potrafili to robić prawie bezmyślnie. Ćwiczyli, tnąc regały, które nie były już potrzebne, demontując beczki i rozcinając szafki. Potem spawali wszystko z powrotem.
— Tutaj łatwo nam idzie — ostrzegła ich — ale kiedy wyjdziecie na zewnątrz, będziecie musieli myśleć o wielu rzeczach naraz. Praca jest taka sama i technika jest taka sama. Tylko trzeba uważać, żeby się nie dać rozproszyć.