Выбрать главу

Wycięli trochę krzaków i w pierwszej chwili Hutch myślała, że znaleźli kopułę magazynową. Dopóki nie dogrzebali się linii okien. Większość z nich była nietknięta. Kellie podeszła do tyłu.

— To ma ogon — poinformowała.

— Ogon.

— Nawet rozgałęziony. To samolot.

Pojazd miał wypukłe dno. Z jednej strony były wyryte jakieś symbole, teraz już ledwo widoczne. Z przodu była szyba. Pojazd był wielkości aerobusu. Ale nie miał skrzydeł. Transport naziemny, pomyślała Hutch. Chyba że dysponowali antygrawitacją.

Gdyby oceniać po otaczających go drzewach, można by sądzić, że jest tu od stuleci. Hutch odeszła od niego na kilka kroków, żeby wysłać obraz na „Wendy”. Miał trzydzieści osiem metrów długości i jakieś sześć średnicy. Był poważnie uszkodzony na sterburcie, w trochę lepszym stanie była bakburta.

Chiang wszedł na drzewo, wyjął latarkę i próbował zajrzeć do środka.

— Nic — powiedział. — Dajcie mi wilgotną szmatkę.

Kellie odłamała kilka płaskich liści, namoczyła je ostrożnie w jeziorze i podała mu. Chiang przetarł szkło.

— Wiesz — zauważyła Kellie — ze skrzydłami czy bez, to coś ma aerodynamiczny kształt. Spójrz tylko.

Miała rację. Miało opływowe kształty i zwężało się z przodu i z tyłu.

— Co się dzieje? — dopytywał się Canyon.

Wiedzieli, że nałogowo podsłuchuje zarówno rozmowy na kanale ogólnym, jak i te między rozbitkami a statkami na orbicie.

Hutch poinformowała go, co znaleźli.

— Podamy więcej informacji, jak się czegoś dowiemy. O ile się dowiemy.

Chiang przycisnął latarkę do szyby.

— W środku są rzędy siedzeń. Malutkich. Trochę poprzewracane.

— Malutkich siedzeń? — spytał MacAllister. — Takiego samego rozmiaru jak w wieży?

— Tak. Na to wygląda.

— To już jest naprawdę dziwaczne.

— Czemu? — spytała Hutch.

— Popatrz na drzwi.

Trudno je było dostrzec w plątaninie roślinności, ale były tam. Hutch zrozumiała, na czym polega dziwność: drzwi były takiego rozmiaru, że sama by się w nich zmieściła.

Znajdowały się prawie na poziomie gruntu i miały nawet klamkę, ale ta ułamała się, kiedy MacAllister próbował za nią pociągnąć. Wycięli więc otwór.

Wnętrze było ciemne. Hutch włączyła latarkę i przyjrzała się: było tam jakieś trzydzieści rzędów małych siedzeń z przejściem przez środek. Niektóre zostały oderwane od podłogi i walały się po całej kabinie. Nie dostrzegła śladu żadnych szczątków organicznych.

Podłoga skrzypiała. Była pokryta czarną tkaniną, która zachowała się w dobrym stanie.

Grodzie były lekko powykrzywiane. Widniały na nich plamy wody, a te z przodu były pęknięte. Widać było zwęglenia.

W kokpicie znajdowały się dwa fotele. W przeciwieństwie do tych w kabinie były normalnych rozmiarów, na tyle duże, że Hutch mogłaby w nich usiąść. Jeden był połamany, wyrwany z podstawy. Rama przedniej szyby także była uszkodzona. Hutch spojrzała na coś, co kiedyś było deską rozdzielczą.

— Rozbił się i porzucili go — powiedziała Kellie, stojąc za nią.

— Pewnie tak.

— A te duże fotele? Kto w nich siedział? — spytał MacAllister.

Nightingale omiótł światłem latarki cały pojazd, od przodu do tyłu.

— Jest oczywiste, że mieliśmy tu dwa odrębne gatunki. — oświadczył.

— Jastrzębie i świerszcze? — podsunęła Hutch. — Oba naprawdę istniały?

— Czy to możliwe? Na jednej planecie?

— Na naszej mamy więcej niż jeden inteligentny gatunek. Nie spodziewałbym się tylko dwóch wysoko rozwiniętych. Ale kto wie?

Zbadali dolny przedział, który kiedyś pewnie był ładownią, ale teraz świecił pustkami. I silnik. Był to silnik odrzutowy napędzany paliwem płynnym. Wloty powietrza. Plastikowy fartuch wokół postawy. Hutch wywołała Beekmana.

— Czy jesteśmy pewni, że tubylcy nigdy nie mieli wysoko rozwiniętej techniki?

— Tak twierdzi Akademia.

— Dobrze. To jakbyś kiedyś rozmawiał z kimś z Akademii, powiedz mu, że znaleźliśmy poduszkowiec.

— Idziemy — oświadczył MacAllister. — Dość marnowania czasu.

Hutch oderwała kilka kawałków od fotela i włożyła je do torby z próbkami.

Wyjęli też kilka wskaźników i zapakowali je. Na żadnym nie było czytelnych symboli, ale może da się je powiększyć.

Chiang odciągnął Hutch na bok.

— Tam jest coś, co powinnaś zobaczyć. O, tam. W lesie.

Znalazł czarny, kamienny mur.

Miał jakieś sześć metrów długości. Był rzeźbiony. Było na nim kilka rzędów symboli i wizerunek poduszkowca.

Hutch przypuszczała, że kamień był kiedyś wypolerowany, miał ostre brzegi, a inskrypcja była wyraźna. Wiatr i deszcz jednak starły ją. Poza tym część inskrypcji znajdowała się już pod ziemią.

Sprawdziła godzinę.

— To potrwa tylko minutę — rzekł Chiang.

Skinęła głową i zaczęli kopać mimo ponagleń MacAllistera. Nad rysunkiem rozbitego pojazdu biegły dwie głęboko rzeźbione równoległe linie znaków. Pojazd przedstawiono, jakby był nowy i potężny, nieuszkodzony, pędzący w promieniach słońca.

Poniżej rysunku poduszkowca znajdowały się dwie grupy znaków, biegnące równolegle obok siebie, wyrzeźbione w postaci grubych, kanciastych symboli. Poniżej zaś — kolejna seria znaków, bardziej licznych, mniejszych, w sumie dziesięć linii. W każdym wierszu były po cztery znaki, z wyjątkiem ostatniego, który składał się tylko z trzech. Być może były to w ogóle znaki innego alfabetu. Mogło tak być, bo nie były tak kanciaste, lecz delikatne i skomplikowane.

— Co to tym sądzicie? — spytała Hutch. — Co tam jest napisane?

— Poduszkowce Ajax — rzekł MacAllister, który kręcił się niespokojnie z boku. — Dwie grupy na górze to regionalne centra dystrybucji, mniejsze grupy — filie lokalne.

— Ktoś jeszcze chce spróbować?

— Naprawdę powinniśmy już iść — rzekł MacAllister.

Nightingale dołączył do nich.

— Bliskość wraku sugeruje, że to pomnik. — Przyjrzał się murowi z namysłem. — Te linie na górze to imiona pilotów. A te — pasażerów.

— A górna linia? — spytała Kellie.

— Jeśli to pomnik — wtrącił MacAllister — to jest to inwokacja. Przechodniu, powiedz Sparcie, coś takiego.

— Co się więc tu stało? — spytał Chiang.

— To dość oczywiste — był wypadek. Pojazd się rozbił.

— To jasne. Ale dokąd lecieli?

— Może to byli migrujący robotnicy. Parobkowie. Robotnicy na kontraktach — podsunął MacAllister.

— Niewolnicy? — spytał Chiang.

Nightingale pokiwał głową.

— Może.

— Myślisz, że na pomniku umieszczaliby imiona niewolników? — Hutch potrząsnęła głową. — To nie jest prawdopodobne.

— W historii ludzkości — zauważył MacAllister — zdarzali się ludzie, którzy mieli słabość do swoich niewolników. — Wzruszył ramionami. — Kto wie, jak to mogło wyglądać w obcej kulturze?

Maszerowali do późna, żeby nadrobić stracony czas. Kiedy w końcu zatrzymali się na noc, czekały ich kolejne rozmowy z Canyonem. Chiang najwyraźniej świetnie się czuł w roli bohatera na skalę międzynarodową, opowiadając rzeczy, których oczekiwała od niego publiczność. Uda nam się dostać do domu. Uśmiech do skanera. Tyle osób nam kibicuje. Tylko za każdym razem, kiedy spoglądał w stronę Kellie, dostrzegał w jej uśmiechu cień drwiny.