MacAllister spojrzał na jedno z ciał. Miało niezdrowy, blady, zielonkawy kolor skóry i włochatą, kanciastą czaszkę. Oczy miało otwarte, ale wyglądało na martwe.
Sięgałoby mu najwyżej do biodra. Kiedy je szturchnął, poruszyło się i wydało smutny, miauczący odgłos.
— Tutaj — odezwała się Kellie stłumionym głosem. — Znalazłam go.
Chiang leżał nieruchomo. Krew rozlewała się wewnątrz jego skafandra, sącząc się z kilku ran.
— Wyłączcie skafander — rzekł MacAllister.
— Nie. — Kellie rzuciła się na ziemię obok niego. Mówiła cichym i dziwnym głosem. — Tylko skafander utrzymuje go w całości.
Hutch uklękła i chwyciła go za nadgarstek.
— Mac — odezwała się — przynieś apteczkę.
MacAllister odwrócił się i popędził po plecak Hutch.
— Nie czuję pulsu — oznajmiła Hutch.
— On nie oddycha — rzekła Kellie zduszonym głosem. Ostrożnie wyłączyli skafander i Hutch podała mu powietrze bezpośrednio.
Ktoś musiał wywołać Embry, bo odezwała się na ogólnym kanale.
— Nie ruszajcie go.
Przemówił także Marcel.
— Wystawcie straże. Oni mogą wrócić.
— Rozumiem — rzekł Nightingale.
— Spalcie wszystko, co się rusza — to Kellie.
— Macie apteczkę? — znów Embry.
— Mac po nią poszedł.
— Mac, pośpiesz się. Jak wygląda to krwawienie? Pokażcie mi.
MacAllister wrócił z apteczką. Hutch wzięła ją i dała mu znak, żeby pomógł Nightingale’owi. Kellie wyjęła kilka bandaży ciśnieniowych i zaczęła je nakładać. Mac postał przez chwilę, patrząc na Chianga, po czym odwrócił się.
Nightingale oglądał kolejne zwłoki napastnika. MacAllister miał nadzieję, że jest wśród nich ten, który zaatakował Chianga.
Wspólnie okrążyli obozowisko. Egzobiolog wyglądał na wyczerpanego. MacAllister po raz pierwszy zastanowił się, czy może kiedyś, dawno temu, nie był dla Nightingale’a zbyt surowy.
— Już tu kiedyś byłeś, prawda, Randy?
— Tak. — Nightingale skrzywił się jak ktoś, kto właśnie ugryzł zgniły owoc. — Doznaję właśnie przykrego déjà vu. — Zamilkł i wziął głęboki oddech. — Nienawidzę tej planety.
MacAllister pokiwał głową.
— Tak mi przykro.
Nie był do końca pewien, co oznacza ten zwrot w tej sytuacji.
— Tak. Mnie też. — Rysy Nightingale’a stężały. Wyglądał, jakby chciał jeszcze coś powiedzieć. Ale tylko wzruszył ramionami i odwrócił wzrok.
MacAllister przysłuchiwał się rozmowom na kanale ogólnym.
— Zróbcie mu masaż serca.
— Właśnie to robię.
— Kellie, musisz zatamować krwotok. Zaciśnij mocniej.
— To nie pomaga, Embry.
— Nie przerywaj. Jak z tętnem?
— Śladowe.
— Kellie, zrób coś, może owiń go kocem…
MacAllister patrzył na wschód, w stronę Deneba, gdy Chiang odszedł.
Pochowali go tam, gdzie zginął. Odprawili ceremonię o świcie. MacAllister, który chełpił się tym, że nie pozwala sobie na taki luksus jak sentymenty, znalazł kamień, wyrył na nim imię i nazwisko Chianga i daty, i dodał napis: ZGINĄŁ, BRONIĄC PRZYJACIÓŁ.
Wykopali głęboki grób i złożyli w nim ciało. Kellie chciała poprowadzić ceremonię, ale krztusiła się od płaczu i poprosiła Hutch o dokończenie.
Nie należał do żadnej organizacji religijnej, powiedziała Kellie, ale mocno wierzył. Hutch pokiwała głową, nie próbowała niczego podsumowywać, po prostu chciała złożyć go do gleby — nie użyłaby słowa „ziemia” — powiedziała tylko, że zginął przedwcześnie i że bóg, jakikolwiek by był, zatroszczy się o niego i będzie o nim pamiętał.
Kellie stała jak sparaliżowana, opierając się wszelkim ofertom pomocy, gdy zasypywali grób.
Nightingale ogłosił, że napastnicy byli kręgowcami, ale mieli puste w środku kości.
— Ptaki? — spytał MacAllister.
— Kiedyś, owszem — odparł. — Tak przypuszczam.
Opisał ścięgna między ramionami a żebrami, które wskazywały na to, że gatunek dość niedawno utracił umiejętność latania.
Przyjrzeli się odzieży stworzeń. Miały kieszenie, a w nich owoce, orzechy i gładkie kamienie. Pociski.
— Chodźmy — zaproponowała Hutch.
— A te zwłoki? — spytał Nightingale. — Nie powinniśmy ich pogrzebać?
Twarz Kellie stężała.
— Niech ich pobratymcy się nimi zajmą.
GORĄCA LINIA Z AUGUSTEM CANYONEM
— Dziś nie mamy dobrych wieści. Godzinę temu rozbitkowie zostali zaatakowani…
Gdy Marcel wszedł, Beekman spoglądał z wirtualnego klifu na wzburzone morze. Śnieg padał na wzgórzu i niknął w ciemności, ale to była zadymka blisko powierzchni, spowodowana silnym wiatrem, a nie śnieg sypiący z nieba, bo chmur nie było. Morgan wisiał wysoko w górze.
Przypływy na Maleivie III były zwykle łagodne. Nie było księżyca, więc jedyne widoczne skutki powodowało dalekie słońce. Dziś jednak, z powodu zbliżania się gazowego giganta, morze szalało. Potężne fale waliły o klify północnego wybrzeża Transitorii.
— Jutro wieczorem — rzekł, nie odwracając się w stronę Marcela.
Marcel oparł się o gródź.
— Mój Boże, Gunny. Stracili kolejny dzień.
— To pasmo jest słabe. Harry mówi, że tam są linie uskoków. Jest gorzej, niż myśleliśmy. Jutro wieczorem się rozleci.
— Jesteś pewien?
— Tak. Jesteśmy pewni. — Odwrócił się w stronę Marcela. — Skąd mogliśmy wiedzieć…
— Nie martw się. To nie jest niczyja wina. — Poczuł się, jakby zimna ręka dotknęła jego kręgosłupa. — Są trzydzieści kilometrów od celu.
Beekman pokiwał głową.
— Powinni się pospieszyć.
XXII
Przypływy są jak polityka. Przychodzą i odchodzą, robiąc dużo szumu, ale po ich odejściu plaża wygląda tak samo jak przedtem. A jeśli nawet czasem pojawia się jakaś większa zmiana, rzadko jest to zmiana na lepsze.
Poniewczasie Canyon zorientował się, że ma do dyspozycji kolejny wspaniały temat: reakcję ludzi znajdujących się na statkach na trudną sytuację rozbitków.
Czuł się niepewnie rozmawiając z Hutch i resztą schwytanych w pułapkę. Za bardzo przypominało to rozmowy z kimś, kto już nie żył. Zmienił więc tryb pracy i zaczął rejestrować rozmowy z ludźmi znajdującymi się na nadświetlnych statkach. Znalazł młodą kobietę, towarzyszkę dziennikarki, która zginęła w katastrofie lądownika „Wieczornej Gwiazdy”. Dziewczyna szlochała i cały czas walczyła, by nie poddać się atakowi histerii; w sumie dała niezłe przedstawienie. Było też kilka osób, którym osobiście oberwało się od MacAllistera lub których poglądy zostały przez niego skrytykowane. Jak się czuli, gdy życie MacAllistera znalazło się w niebezpieczeństwie? Podczas rozmowy wygłaszali peany na jego cześć i wyrażali nadzieję, że uda mu się wyjść z tego cało. Kiedy jednak wywiad się kończył, większość mówiła, że życzą mu wszystkiego najlepszego, że nikt nie zasłużył sobie na taki los, ale w ich głosie było coś, co przeczyło tym deklaracjom. Tylko jedna osoba, emerytowany polityk, który kiedyś prowadził kampanię na rzecz odnowy moralnej, potępiła go bezpośrednio.