Выбрать главу

— Przeraża mnie trochę — rzekła Kellie.

— Czemu?

— Na Ziemi, jeśli kuguar, tygrys albo aligator jest głodny, po prostu atakuje. Większość tych stworzeń trzyma się na dystans.

— Chcesz powiedzieć, że…

— Są na tyle inteligentne, żeby wpaść na to, że możemy być bardziej niebezpieczne, niż wyglądamy.

Późnym popołudniem, kiedy światło zaczęło się zmieniać, wyszły znów na otwarty teren.

— Jesteście prawie na miejscu — poinformował je Marcel. — Pięć kilometrów.

Grunt był nierówny i pokryty grubą trawą. Hutch była wyczerpana. Kellie, która miała dłuższe nogi, radziła sobie trochę lepiej.

Czasem rozmawiały z MacAllisterem i Nightingale’em. Mówili, że siedzą i podziwiają widoki. Koło południa pojawiła się duża fala i woda wspięła się wysoko na klif, ale sądzili, że mają jeszcze spory margines bezpieczeństwa. MacAllister stwierdził, że tak wygodnie nie było mu od chwili opuszczenia „Gwiazdy” i nie wie, czy jeszcze będzie mu się chciało wstać.

Niebo stało się fioletowe i zaczęło wyglądać groźnie.

— Trzy kilometry. — W głosie Marcela słychać było zdenerwowanie. — Gdybyście zaczęły iść trochę szybciej, to nie byłby taki zły pomysł.

Plamka światła znacząca pozycję słońca znikła za linią wzgórz. Deszcz zaczął padać.

Lądownik, zimny i milczący, stał na brzegu rzeki tak wąskiej, że z trudem zasługiwała na to miano. Krajobraz był iście idylliczny: skraj lasu, kilka skał, rzeka, zachód słońca. Drzewa znaczyły skraj lasu, w którym załoga „Tess” znikła rankiem, tak wiele lat temu.

Wyglądał, jakby na nich czekał. Hutch z przyjemnością spojrzała na stare logo, zwój z gwiazdą na orbicie, tak wyraźnie odcinające się na włazie. Lądownik był biało-zielony, jak wszystkie pojazdy Akademii w tych czasach. Napis „Akademia Nauki i Techniki” lśnił dumnie na burcie.

Przebiegły ostatni odcinek, niezbyt szybko, bo nie widziały dziur ani bruzd. Hutch pamiętała o drapieżnych ptakach i spoglądała niepewnie na las.

— Znaleźliśmy „Tess” — zameldowała Marcelowi.

Marcel potwierdził komunikat; usłyszała aplauz w tle. Właz, na szczęście, był zamknięty. Drabinka była na swoim miejscu. Hutch wspięła się, otworzyła panel ręcznego sterowania przy śluzie, wysunęła uchwyt i przekręciła go. Właz odskoczył, a ona otworzyła go na całą szerokość. Jak dotąd wszystko gra.

Nie traciły czasu na przechodzenie do kabiny wewnętrznymi drzwiami. Warstwa brudu i kurzu pokrywała iluminatory i przednią szybę, więc w środku było ciemno. Hutch usiadła w fotelu pilota i rzuciła okiem na konsolę. Wyglądało na to, że wszystko zostało prawidłowo zamknięte.

Kellie otworzyła z tyłu pokrywę silnika i odsłoniła reaktor.

— Co mam robić? — spytała.

— Znajdź bor. Zaraz wracam.

— Dokąd idziesz?

Hutch uniosła składany pojemnik, który zabrała z lądownika „Gwiazdy”.

— Nad rzekę, po wodę. Szukaj boru.

Hutch pożałowała, że pilot, dwadzieścia lat temu, nie był na tyle przewidujący, żeby wylądować na samym brzegu rzeki, która była oddalona o jakieś pięćdziesiąt metrów. Pobiegła, napełniła pojemnik i przywlokła go z powrotem. Gdy weszła do lądownika, Kellie pokazała jej pojemnik.

— Biały proszek? — spytała.

— Tak.

— Co teraz?

— Uruchomimy reaktor.

Z boku urządzenia znajdował się metalowy cylinder wielkości jej ramienia. Z boku miał korbkę.

— Jak to się robi? Jest tu jakiś włącznik?

— Musimy go uruchomić, korzystając z naszych generatorów — wyjaśniła Hutch. Wyłączyła skafander i wyjęła generator Flickingera. — Twój też będzie mi potrzebny.

Kellie wykonała polecenie, wyłączyła zasilanie i wręczyła jej generator.

Hutch pogrzebała w plecaku.

— Miałam gdzieś kabel łączący.

Kellie znikła z tyłu i wróciła z jakimś kablem. Podniosła go, żeby można było mu się przyjrzeć.

— Z dwoma końcówkami wejściowymi?

— Idealny.

Hutch podłączyła kabel do dwóch generatorów, a drugi koniec do gniazda w reaktorze. Następnie odłączyła cylinder i wlała do niego pół szklanki wody, po czym wsypała łyżeczkę boru.

— Dobrze — odezwała się wreszcie. — Chyba możemy zaczynać.

— Cieszę się.

— System ma wbudowany grzejnik Ligona. Wystarczy tylko go uruchomić.

Przyłożyła kciuki do wyłączników zapłonu generatorów Flickingera i nacisnęła.

Na reaktorze zapaliła się żółta lampka. Hutch poczuła, że nastrój trochę jej się poprawia.

— I co teraz?

— Cierpliwości. Będzie się chwilę grzał, żeby usunąć zanieczyszczenia i wyprodukować wystarczająco dużo wodoru dla reaktora.

Zamknęła oczy i dodała w duchu: taką mam przynajmniej nadzieję.

Kellie szturchnęła ją.

— Nie chciałabym cię budzić, Hutch, ale mamy zielone światełko.

Reaktor pracował bez wspomagania. Hutch ścisnęła rękę Kellie, poszła do łazienki, nalała na ręce trochę wody z rzeki i przemyła twarz.

— Musi się naładować — rzekła. — To chwilę potrwa i nie da się tego przyspieszyć. Ale jak dotąd wszystko gra.

Wyszła na zewnątrz i Kellie podsadziła ją na górę. Hutch przyklękła przy module łączności. Cięcie lasera było czyste, ale musiała wymienić uszkodzone części na elementy zabrane z lądownika „Gwiazdy”. Przepięła wszystkie kable i zadowolona ze swojego dzieła zeszła na dół, po czym opadła na fotel pilota.

Odczekała kilka minut. Kellie nerwowo spacerowała po kabinie.

— Nie mamy czasu, Hutch.

Ściemniało się.

— Wiem. — Hutch oparła podbródek na dłoni i przyglądała się instrumentom. — Dobrze, pani Collier, jeśli ma pani szczęście, to zobaczmy, czy mamy zasilanie. — Włączyła tryb testowy. Wskaźniki i mierniki podskoczyły. — Grzeczny chłopczyk. Systemy wewnętrzne wyglądają na sprawne.

— Co teraz?

— Paliwo.

Deszcz przestał padać, ale niebo nadal było zasnute chmurami.

Hutch wlała resztę wody do zbiornika na paliwo. Znaleźli pompę z wężem, ale miał tylko dwadzieścia metrów długości.

— Za mało, żeby sięgnął do rzeki — stwierdziła Kellie. Hutch podała jej składany pojemnik.

— Możesz złożyć skargę, jak wrócimy do domu.

Wyjęła zbiornik na wodę pitną, którego nie dało się złożyć, i objęła go.

— Sporo nam tego potrzeba.

— Co reaktor robi z wodą? — spytała Kellie, gdy pędziły w stronę rzeki.

— Poddaje ją elektrolizie. Oddziela wodór od tlenu i pozbywa się tlenu.

Oczywiście lądownik potem wykorzystywał wodór jako paliwo.

Nosiły wodę z rzeki przez prawie trzy godziny. Wylewały zawartość pojemników do zbiornika, biegły znów do rzeki, napełniały zbiorniki, i tak dalej.

Kiedy miały już wystarczającą moc, żeby wznieść się w górę, Hutch wskoczyła na fotel pilota, wymruczała modlitwę i nacisnęła przycisk. Panel sterowania ożył i Hutch uniosła pięść w geście zwycięstwa.

— W drogę, chłopczyku.

Otworzyła menu poleceń i nacisnęła zielone pole oznaczone „Tess”. Nic się nie stało, tylko wskaźnik naładowania spadł.

— Tess? — spytała Hutch. — Jesteś tam?

Na monitorze stanu SI pojawiła się płaska linia.

— Wygląda na to, że Tess przeniosła się do lepszego świata — mruknęła Kellie.