Выбрать главу

Wyglądała na płytką — do połowy łydki albo po kolana. Nadal widać było krzewy. Kellie zameldowała, że z tyłu wszystko jest gotowe.

Hutch sprawdziła godzinę i zaczęła wypatrywać wieży.

— To nie może być już daleko — powiedziała, po czym zwróciła się do Marcela: — A co się stanie, jeśli kondensatory zamokną?

— Nie zaprojektowano ich tak, żeby były wodoodporne, Hutch. Jeśli zamokną, trzeba będzie je wysuszyć i może potem będą się do czegoś nadawały. Nie mogę tego powiedzieć z całą pewnością, a w naszej bazie nie ma takiej informacji. To jest jednak sytuacja, której chcielibyśmy uniknąć.

Hutch rozumiała, co Marcel ma na myśli. Powinny dostać się tam jak najszybciej. Zmniejszyła dopływ paliwa i obniżyła lot. Lądownik zwolnił.

— Kellie, miej oczy szeroko otwarte. Drzewa i wzgórza odznaczały się śladem na wodzie. Stado podobnych do wilków zwierząt, które widzieli wcześniej, podczas wędrówki na południowy zachód w górzystym terenie, uciekało przed powodzią. Nad wodą widać było tylko ich głowy. Nie uda im się.

— Hutch — to znów Marcel. — Zbliżasz się do wieży. Trzy stopnie na lewo, prosto, jakieś dwa tysiące metrów.

Wyłączyła silniki. Lądownik sunął w srebrzystym świetle.

— Może jest nadal na tyle płytko, że się uda — zasugerowała Kellie.

— Widzę ją. — Hutch pochyliła się nad sterami. — Spróbuję usiąść, nie używając antygrawitacji, jeśli tylko zdołam. Musimy oszczędzać ładunek na start.

Nie miała wyboru — musiała jednak użyć systemu, by utrzymać się w górze. Poziom mocy spadał. Reaktor automatycznie wyłączył się podczas lotu, więc leciały tylko na tym, co zostało zgromadzone w akumulatorach i kondensatorach. A z powodu pośpiechu było tam absolutne minimum.

— Macie jakieś sześć minut, zanim wedrze się tam ocean — poinformował je Marcel.

— Jak duża jest fala?

— Rozprzestrzenia się i maleje. Ale w tej chwili ma jakieś dziesięć metrów. — To prawie wysokość wieży.

— O, jest — oznajmiła Kellie. Nie było widać śladu rozpadliny.

Wieża wznosiła się nad poziom wody, ponura, zimna i opuszczona, ale nadal na miejscu. Wydała się Hutch czymś nieomal biblijnym, ostatnim śladem zaginionej cywilizacji, ostatnim nieposłusznym, skalistym palcem wzniesionym w stronę nieubłaganych niebios.

— Ląduję.

Wysunęła podwozie.

— Może się uda — mruknęła Kellie.

Światła lądownika odbiły się w płynącej wodzie. Hutch wrzuciła wsteczny ciąg, prawie zatrzymując pojazd w powietrzu, po czym delikatnie opuściła go na ziemię.

Dostrzegła na północy przemieszczającą się szarą ścianę.

— Fala nadciąga — oznajmiła i uruchomiła e-skafander.

Przesunęła wolant do przodu i poczuła lekki wstrząs, gdy wylądowały. Kellie otworzyła śluzę i zeskoczyła do wody.

Prąd o mało jej nie przewrócił.

Hutch ruszyła za nią, ale zatrzymała się w śluzie i patrzyła na nadciągającą falę, pędzącą w ich kierunku. Ku rozpaczy Kellie, kazała jej wracać.

— Daj spokój — rzekła. — Nie ma czasu.

— Niech przejdzie — włączył się Marcel. — Potem spróbujecie.

— Nie! — Kellie zmagała się z prądem, by nie upaść. Prąd pędził od północy, od nadciągającej fali.

Głos Hutch brzmiał chłodno i spokojnie.

— Nie wyjdzie nam na dobre, jak stracimy lądownik.

— Potem nie będziemy w stanie ich już zabrać — odparła Kellie. — Śmierć teraz, śmierć później, co za różnica?

Była o parę kroków od wejścia i szła dalej.

— Jeśli ciebie nie znajdziemy, to też nam to nie pomoże.

Fala była niesamowita, wznosiła się coraz wyżej. Gigantyczny grzbiet załamał się i opadł. Kellie weszła do wieży Kondensatory leżały na stole, gdzie je zostawili, zakryte brezentem.

Woda zawirowała jej wokół kostek. Ryk nadciągającego morza był ogłuszający.

— Wracaj! — Hutch starała się mówić chłodno i bez emocji. — Kellie, musimy startować.

Dotknęła jednego z kondensatorów przez tkaninę. Nie wróci bez nich. Nie może wrócić bez nich. Wziąć i uciekać, ale potrzebowała Hutch. Sama obu nie uniesie…. muszę wystartować…

Kellie i fala. Miała piękny pierścień.

— Boże.

Nie ma szans, żeby go zanieść. Nie ma czasu. Zrezygnowała i ruszyła, brnąc w szlamie i potykając się. Przy wejściu upadła, wstała i zaczęła biec. Hutch stała przy włazie „Tess”, oglądając się przez ramię. Patrząc w górę Kellie przebiegła ostatnie kilka metrów, rozchlapując wodę, Hutch zanurkowała do środka. Usłyszała szum silników i wręcz poczuła cień fali. Lądownik zaczął się wznosić. Właz był nadal otwarty, ale Kellie musiała podskoczyć, żeby złapać się drabinki. Chwyciła dolny szczebel, zawisła w powietrzu, gdy „Tess” się unosiła, i patrzyła, jak ściana wody spada na wieżę. Przewala się przez nią. Zalewa ją. Wznosiły się za wolno, woda dostała się do pionowych dysz, które zawyły. Chwyciła się mocniej, nagle ciężka jak kawał żelaza. Krzyknęła i fala przetoczyła się pod nią.

Silniki umilkły i Hutch obniżyła lądownik o kilka metrów. Kellie poprawiła chwyt, podciągnęła się o kilka szczebli i postawiła stopę na drabince.

Wieża znikła. Kellie poczuła zapach morskiej wody. Przepełzła przez klapę i zaczęła szukać czegoś, czym mogłaby rzucić w Hutchins, siedzącą przy sterach, niewzruszoną.

— Chciałaś mnie tam zostawić — powiedziała. — Chciałaś mnie zostawić tam na dole.

— Jestem odpowiedzialna jeszcze za dwie osoby. — Głos Hutchins ociekał gniewem. — Jeśli chcesz się zabić, twoja sprawa. Ale nie pozwolę ci zabić nikogo więcej.

— Mogło nam się udać, szlag by cię trafił. — Kellie zamknęła właz.

Hutch w końcu odwróciła się i spojrzała w jej stronę.

— Jak brnęłaś z powrotem, wcale nie szło ci tak łatwo. Dlaczego sądzisz, że udałoby ci się dojść, niosąc kondensator?

— Za wolno wychodziłyśmy z lądownika. Gdybyśmy tylko wybiegły szybko, bez ociągania się… Po prostu…

— Obie byśmy nie żyły.

Hutch zatoczyła koło i przeleciały nad rozszalałą wodą. Wieży nie było widać. I nadciągała druga fala.

Patrzyły w milczeniu. Nadciągnęła i przetoczyła się, wyższa od pierwszej.

— Powinnyśmy były choć spróbować — powiedziała Kellie.

Dostrzegła wieżę. Z okien wylewała się woda. To zdumiewające, ale najwyraźniej budowla wyszła z tego cało, jeśli nie liczyć drobnych uszkodzeń dachu.

— Następna fala będzie za trzy minuty — rzekła Hutch.

Trzecia była gigantyczna. Rosła, więc Hutch zwiększyła wysokość. Gałęzie kilku drzew wystawały dotąd z wody, ale ta fala zalała wszystko, drzewa i wieżę.

Czekały z nadzieją, że kamienny dach jednak się wynurzy.

Marcel spytał, co się stało.

— Jeszcze nie wiemy — odparła Hutch.

MacAllister i Nightingale także się zgłosili.

— Chyba zjawiłyśmy się za późno — powiedziała Hutch.

Pomyślała, że jeszcze nie wszystko stracone.

Uruchomiła silniki, zatoczyła łuk wokół miejsca, gdzie kiedyś była wieża, i wyłączyła antygrawitację, oszczędzając energię.

— Wszystko skończone — rzekła Kellie drżącym głosem.

— Nie. Jak woda się uspokoi, zejdziemy tam i zobaczymy.

Cała okolica była teraz dnem burzliwego jeziora. Poziom wody podnosił się i opadał na ich oczach. Nadciągały następne fale. Czasem nowo powstałe morze odsłaniało duże płaty lądu. Hutch nie była już jednak pewna, gdzie przedtem stała wieża.