Выбрать главу

Ostatnią mowę wygłosiła Janet. Podziękowała swoim kolegom — Autsajderom, zapewniając, że przez cały czas będzie z nimi, i przekazała im ostatnie instrukcje.

Co za szkoda. Antonia musi być nieźle podekscytowana jego planowanymi wyczynami. Pindar wytłumaczył sobie, że oto właśnie dokonał wielkiego poświęcenia, i odszedł wraz z pozostałymi.

Zadzwonił do niej, zanim udał się na spoczynek. Jej piękny obraz przybrał kształt i lśnił przed nim. Wybrała parametry tak, by jawić mu się jako eteryczna istota, co podkreślało jej naturalne piękno.

— Wszystko będzie w porządku — zapewnił ją. — Podzielą nas na dwu- i trzyosobowe zespoły. Ja będę liderem zespołu. Wyobrażasz sobie? Ja jako weteran przestworzy?

— Ale będziesz uważał? — prosiła Antonia. — Chcę, żebyś od mnie wrócił. — Próbowała czule zamruczeć, ale nie udało jej się, bo naprawdę się o niego martwiła, i to go naprawdę poruszyło, bo stanowiło dowód na to, że zdobył ją nie tylko dzięki swojej pozycji i władzy. Znów pomyślał, że musi być niezwykłą osobą, żeby wywołać takie uczucia u kogoś tak cudownego.

— Nie bój się, amante — rzekł. — Odpręż się i oglądaj akcję.

— Pindar. — Spojrzała na niego, jakby chciała wejrzeć w jego duszę. — Naprawdę się nie boisz?

— Nie — odparł. — Wszystko będzie dobrze.

— Będę mogła cię oglądać? — spytała. Miała na myśli transmisję z akcji na ekranach.

— Pewnie tak.

Przechyliła głowę i uśmiechnęła się.

— Ależ będę szczęśliwa, kiedy to się skończy.

Rankiem obudzono ich wcześnie, koło piątej, i zaprowadzono do tej samej jadalni, gdzie podano im lekkie śniadanie. Potem przedstawiono mu jego partnerkę, atrakcyjną brunetkę, która nazywała się Shira DeBecque. On i Shira weszli na pokład wahadłowca lecącego na „Wendy”. Po drodze omówili swoje zadania i przybili do statku w dobrych humorach. Tam poznali pilota wahadłowca, który miał z nimi pracować tego ranka, otrzymali plan zadań i zaczęli przygotowywać sprzęt.

Marcel dostrzegł w oczach Alego Hamira wielki niepokój. Ali był głównym technikiem na „Wendy”. Pomyślał, że była pewna szansa, by zmienić konfigurację skanerów i zacząć szukać kondensatorów. Niestety, okazało się, że maksymalna rozdzielczość skanerów umożliwia znajdowanie przedmiotów mniej więcej rozmiaru człowieka. Fala porwała i przemieściła miliony kawałków skał i innych odłamków. Nie dało się określić, które akurat mogą być zaginionymi kondensatorami.

Marcel czuł się winny z powodu porażki akcji w wieży. Gdyby nie zaufał prognozom co do chwili nadejścia fali, byłoby dość czasu na zabranie kondensatorów. Powinien był ich pogonić. Powinien był wcześniej kazać im zrobić to, co w końcu zrobili: podzielić się i jak najszybciej pędzić do lądownika. On i Hutch dyskutowali o tym, ale uznali, że niebezpieczeństwo związane z pozostawieniem kogoś jest za duże. Marcel niechętnie się z nią zgodził. Teraz dostrzegł, jak wielki popełnił błąd.

Kilku ludzi Alego siedziało przy ekranach w pokoju operacyjnym, rozpaczliwie przeszukując setki migających wskaźników. Rumowisko w szlamie nowo powstałego morza.

— To beznadziejne — rzekł Beekman.

Moose Trotter, matematyk z Uniwersytetu Toronto, w wieku 106 lat najstarszy uczestnik misji, zawsze bywał niepoprawnym optymistą. Ale teraz nawet Moose wyglądał jak człowiek pogrążony w cierpieniu, wędrując od stanowiska do stanowiska, zapominając o pracy, jaką miał tu wykonać.

Marcela zapytano, co się stanie, jeśli operacja z kosmiczną windą się nie powiedzie: czy łączność z rozbitkami zostanie przerwana, jeśli warunki się pogorszą. Benny Juarez, bliski przyjaciel Kellie, powiedział, że zapewnienia ofiarom prywatności w ostatnich godzinach ich życia wymaga zwykła przyzwoitość.

Nicholson przyglądał się aktualizacji otrzymanej od swojego inżyniera, gdy odezwała się Mercedes Dellamonica.

— Co masz dla mnie, Meche? — spytał.

— Delegację — odparła. — W tej chwili jest to kilkanaście osób, ale nachodzą następne. Są niezadowolone z akcji ratunkowej.

Lokalizator wskazywał, że rozmówczyni jest na mostku.

— Już idę — rzekł.

Skontaktował się z kuchnią i zamówił solidny transport przekąsek, po czym opuścił centrum operacyjne i wsiadł do windy jadącej na górę. Po drodze ćwiczył sobie, co chce powiedzieć. Liczba rozzłoszczonych pasażerów przeraziła go jednak. A już następni próbowali wcisnąć się do pomieszczenia.

Oficer stała za stołem i próbowała coś powiedzieć do mikrofonu. Wkroczył, podszedł do Mercedes i zwrócił się twarzą do tłumu.

Zgromadzeni mówili coraz głośniej. Nicholson znał wielu z nich. Był prawie idealnym kapitanem statku wycieczkowego. Jedną z jego zalet była umiejętność zapamiętywania nazwisk. Laramie Payton, przedsiębiorca budowlany z północnego zachodu Stanów, zadał Nicholsonowi pytanie, które — jak ten przewidywał — w końcu musiało się pojawić jako pytanie dnia:

— O co chodzi z tym przyspawaniem się do obcego artefaktu?

— Laramie — odparł gładko kapitan — przecież już to wyjaśnialiśmy. Nie ma żadnego niebezpieczeństwa. Możecie państwo być pewni, że nie zrobiłbym niczego, co mogłoby zagrozić „Wieczornej Gwieździe”. Tak, będziemy połączeni spawem, ale proszę pamiętać, że to wielki statek. Jeśli zajdzie taka potrzeba, możemy odłączyć się od artefaktu tak łatwo, jakbyśmy odłamywali suchą gałązkę. Proszę więc państwa, byście się tym nie martwili.

Hopkin McCullough, brytyjski magnat komunikacyjny, dopytywał się, skąd ta pewność.

— Mówimy o wetknięciu tego czegoś do atmosfery. Skąd mamy wiedzieć, że statek nie spadnie w ślad za artefaktem.

Nicholson uniósł ręce.

— Mamy silniki, Hop. To, że będziemy pomagali w wepchnięciu go, nie ma wpływu na naszą zdolność manewrowania, gdyby zaszła taka konieczność. To nie stanowi problemu. Ktoś jeszcze?

Uspokoił kilka kolejnych osób. Przyniesiono kawę i pączki. Zamieszanie ucichło, a kapitan przechadzał się wśród pasażerów, poklepywał jednych po plecach, plotkował beztrosko z innymi.

— Rozumiem, że pani się martwi, pani Belmont — mówił — ale naprawdę nie ma powodu do zmartwień. Uratujemy jutro tych ludzi i wracamy do domu.

CZĘŚĆ III

WINDA ORBITALNA

XXVI

Niewiele rzeczy jest niemożliwych w sytuacjach, gdy dysponuje się zarówno inteligencją, jak i energią. Przyczyną porażki jest najczęściej nasza gotowość do dochodzenia do wniosku, że czegoś nie da się zrobić. Doskonałym przykładem jest wychodek na zewnątrz — ileż to lat musieliśmy z niego korzystać?

Gregory MacAllister, Notatki z Babilonu
Czas do rozpadu (prognoza): 54 godziny

GORĄCA LINIA Z AUGUSTEM CANYONEM

— Tu August Canyon z orbity Deepsix, gdzie, jak widać, na niebie dominuje planeta Morgana. Właśnie patrzą państwo na tego gazowego giganta, który dziś wieczorem zawiśnie nad największym kontynentem planety, obdarzonym niefortunną nazwą Transitoria, miejscem, gdzie utknęła grupa Gregory’ego MacAllistera.