— Dziś zostanie przeprowadzona akcja ratunkowa ostatniej szansy. Universal News odegra w niej ważną rolę. W tej chwili statek badawczy „Wendy Jay” ustawia się wzdłuż przeciwwagi do windy orbitalnej, którą naukowcy znaleźli kilka dni temu.
— Kapitan Miles Chastain ze statku UNN „Edward J. Zwick” poda nam trochę szczegółów. W tej chwili znajduje się on na pokładzie „Wendy Jay”, gdzie doradza zespołowi prowadzącemu akcję ratunkową.
— Kapitanie Chastain, jak to dokładnie ma działać?
Miles właśnie skończył montować lasery na dodatkowych podstawach na kadłubach czterech wahadłowców i przyglądał się rozmieszczeniu floty wahadłowców z punktu widzenia potrzeb całej operacji. Brało w niej udział w sumie siedem pojazdów: trzy z „Wendy”, dwa z „Gwiazdy” i jeden z każdego z dwóch pozostałych statków. Wskutek tego miał wrażenie, jakby znalazł się w tłumie, kiedy włączył się na kanał Canyona. Udzielił kilku odpowiedzi, które można uznać za powściągliwe, i przeprosił uprzejmie. Canyon jakoś to wygładził, podkreślił, że operacja zbliża się do punktu, w którym wszystko przyspieszy, i nie ma czasu na pogawędki. Wszystko to miało bardzo dramatyczny wydźwięk.
Zasiadając do przestudiowania wymogów misji, Miles przypuszczał, że Canyon się obrazi, a tymczasem reporter wyraził wdzięczność za — jak to ujął — występ Milesa.
— To było świetne — rzekł. — Sam nie napisałbym tego lepiej. — Wyszczerzył zęby. — Miles, jak ci się znudzi pilotaż, to zawsze możesz zostać dziennikarzem.
Wylądowały koło jeziora, nabrały paliwa i popędziły po MacAllistera i Nightingale’a. Spotkanie było ponure. Mężczyźni pocieszali Hutch:
— Dobrze, że spróbowałaś. Zrobiłaś wszystko, co było w twojej mocy. Może z tą windą orbitalną się uda.
Kellie, nietypowo jak na nią, milczała.
Reaktor włączył się, gdy tylko wyłączono silniki, i zaczął ładować różne układy. Mac opadł na fotel i mruknął, że dobrze być znowu w pomieszczeniu.
Ziemia cały czas drżała.
— Po jakimś czasie już się tego nie zauważa.
Szeroki łuk Morgana schował się za drzewami. Wschodnie niebo błyszczało, chmury rozpierzchły się. Wyglądało, jakby zaczynał się słoneczny dzień.
— Co z tą windą orbitalną? To się uda? Kiedy zamierzają zacząć?
Hutch i Kellie otrzymały od Beekmana dalsze szczegóły. Planetolog jednak, jak to ujęła Kellie, nigdy nie nauczył się mówić po angielsku. Opis był zbyt techniczny, nawet dla Hutch. W ogólnym zarysie rozumiała, co zamierzają, ale po prostu nie przypuszczała, żeby niemożliwium rzeczywiście miało takie właściwości, jakie mu przypisywano. Z drugiej strony, co innego im zostało?
— Mówią, że pojutrze. Czasu miejscowego.
— Pojutrze? — Mac był przerażony. — Czy tu przypadkiem warunki nie będą zbyt nieciekawe?
— Robią, co mogą. Zabiorą nas z Morza Mglistego. Późnym rankiem.
— Gdzie to jest, u licha? — dopytywał się Mac.
— Morze Mgliste? Na zachodnim wybrzeżu. Punkt spotkania nie będzie daleko stąd.
— Konkrety — domagał się MacAllister. — Czy to się uda?
Na pewno fizycy Beekmana wiedzieli, o co w tym chodzi.
— Tak — powiedziała Hutch. — Łatwe to chyba nie będzie, ale powinno się udać.
— Nie będzie łatwe?
— Chodzi o czas.
— Jakoś nie czuję się pewniej, kiedy używasz słowa „chyba”.
— To wszystko przypuszczenia.
MacAllister miał problemy z opanowaniem głosu.
— Dobrze — rzekł. — Mówimy o przebywaniu tu jeszcze przez parę dni. A co się stanie, jeśli warunki się pogorszą, o czym cały czas mówimy? To znaczy, teraz mamy po prostu kiepską pogodę. A jak będzie jeszcze gorzej? Co się stanie?
— Naprawdę chcesz poznać szczegóły? — spytała Hutch.
— Oczywiście — odparł MacAllister i dodał cicho: — Proszę.
Wszyscy spojrzeli w jej stronę.
— Były już większe trzęsienia ziemi. Najwyraźniej nie w tym regionie. Ale będą. I będą coraz silniejsze. Poza skalą. Kawałki ziemi będą wylatywać w niebo na piętnaście albo dwadzieścia kilometrów. Będzie więcej wybuchów wulkanów. Coraz większe i silniejsze. I gigantyczne burze. — Zamilkła na chwilę, by usłyszeli wycie wiatru. — Przypływ będzie większy niż wczoraj wieczorem. O wiele większy. Musimy znaleźć sobie jakieś wysoko położone miejsce. Za trzy dni, mniej więcej, atmosfera zostanie wyssana. Wtedy nie powinno nas już tu być.
— Dobry pomysł.
— Oceany znikną parę godzin później.
— Zewnętrza skorupa się stopi. O ile mi wiadomo, będzie to skutek przypływów i działalności wulkanów. W tym momencie planeta zacznie się rozpadać naprawdę. Przypuszczają, że będzie to miało miejsce w czwartek o północy albo trochę później czasu statku, co przypadkiem pokrywa się z czasem planety. Jakieś czterdzieści godzin później resztki spadną na Jerry’ego i utoną.
— Mój Boże — rzekł MacAllister. — Musi być jakiś sposób, żeby się wydostać z tego przeklętego miejsca. Jeśli winda orbitalna nie zadziała. Może uda nam się zostać zdmuchniętymi, kiedy ulotni się atmosfera, i stamtąd nas zabiorą.
— Nierealne.
— Jest pewna szansa. — Oczy rozbłysły mu gniewem. — Chcecie tu siedzieć i mówić nam, że to nie zadziała. A co zadziała?
— Nie ma szansy — odparła Kellie. — Nawet jeśli zostaniemy wyrzuceni, zanim się ugotujemy, co nie jest specjalnie prawdopodobne, nie będzie tam nikogo, kto by nas zabrał.
MacAllister oddychał z coraz większym wysiłkiem.
— Dlaczego?
— Bo kolizja spowoduje wygenerowanie ogromnych ilości energii. Całe otoczenie eksploduje jak małe słoneczko, kiedy to się zacznie dziać. Statki będą musiały odlecieć na znaczną odległość.
— A jeśli już o tym mówimy — rzekła Hutch — to trzeba się zbierać w bezpieczniejsze miejsce.
Nie podobały jej się nieustanne drżenia i falowanie gruntu.
MacAllister westchnął. Wyglądało na to, że skończyły mu się pomysły na komentarze.
— Mówiłaś, że ludzie z „Wendy” nadal szukają kondensatorów. Czy to znaczy, że są jakieś szanse na znalezienie ich?
— Jakaś szansa jest — odparła Hutch.
— Może powinniśmy wrócić i sami poszukać — zaproponował Mac. — I tak nie mamy nic lepszego do roboty. — Z jego głosu wynikało, że czuje się oszukany.
— Nasze czujniki nie działają — odparła Hutch.
— Co oznacza — zauważył Nightingale — że możemy najwyżej parę godzin pobrodzić w wodzie po pas. Naprawdę tego chcesz? — Rzucił MacAllisterowi długie spojrzenie, po czym zwrócił się do Hutch: — Do licha, jak to się stało, że się w to wpakowaliśmy?
Zaczęło się wzajemne obrzucanie oskarżeniami. Hutch przypuszczała, że Kellie nie ujawniła szczegółów na temat swojej nieudanej wyprawy, mającej na celu odzyskanie kondensatorów. Wszyscy jednak byli zniechęceni, sfrustrowani, i wszyscy się bali. Na pewno słuchali podczas akcji z kondensatorami i słyszeli błagania Kellie. Hutch wiedziała, jak to musiało brzmieć. Tchórzliwy pilot ucieka w krytycznym momencie.
Nie mogła uniknąć rozważań, że przecież wszystko mogło się potoczyć inaczej. Była to zaledwie kwestia minut. Ile ich zmarnowali w ciągu dziewięciu dni marszu? Gdyby wyruszyli trochę wcześniej któregoś poranka… albo szli trochę dłużej któregoś wieczora… nie zatrzymywali się przy kaplicy… gdyby zostawili Nightingale’a i Maca wcześniej…